Żeby przekonywać kogoś do jakiegoś miasta, wpadałoby najpierw przekonać do niego siebie. W tym wypadku nie było to proste zadanie. Wiedeń, jaki znaliśmy, nie budził naszej wielkiej ekscytacji. Prawdę mówiąc, nie budził żadnej. Klasykę turystyczną już zaliczyliśmy. Sznycel został zjedzony. Torcik Sachera strawiony. Katedra św. Stefana, Hofburg, Schonbrunn zwiedzone. Walc wiedeński zatańczony - niech będzie lepiej - wysłuchany. Karuzela na Platerze już zakręciła nam w głowach, a stadion piłkarski obrzydł po występie naszej reprezentacji na mistrzostwach Europy. Jaki zatem sens ma zaliczanie tych atrakcji po raz wtóry i zachęcanie do tego Bogu ducha winnych ludzi? Tym bardziej że robiły to już przed nami tłumy innych. Pytaliśmy i wydawało się, że to pytanie na zawsze pozostanie już pytaniem retorycznym. Z innymi miastami sprawa była prosta. W każdym było coś charakterystycznego. Przypisanego tylko im. Paryżowi - francuska miłość. Madrytowi/Barcelonie - hiszpańska mucha. Londynowi - angielska flegma. Moskwie - rosyjska ruletki. A co jest charakterystycznego w Wiedniu poza austriackim gadaniem? Pytaliśmy dalej, już bez żadnego przekonania, że znajdziemy zadowalającą odpowiedź. Co tam zadowalającą! Jakąkolwiek. I tak na tych bezużytecznych dywagacjach mijał czas. A że los podejmuje czasem ostateczne decyzje za nas, to stało się tak, że jechać do Wiednia było trzeba. Z sensem albo bez sensu. Na dworcu, niczym idących na odsiecz wojów Sobieskiego, żegnały nas płaczące kobiety. One widziały. Tamci mieli większą szansę na powrót. Miecz nie zawsze zabija. Nuda, niestety, tak.
Jak na złość na miejscu lało i wiało. W tym DRUGIM nie ma zresztą nic nadzwyczajnego, bo wiatr jest chyba na stałe w Wiedniu zameldowany. Ale im mocniej wiało, a my dłużej wycieraliśmy bruk wyglansowanych ulic, tym mocniej byliśmy zaskoczeni. Wiedeń pokazywał nam swoją inną twarz. Przestał być kwintesencją mieszczańskości. Zaczynał lekko fiksować. Wyskoczył ze smokingu i rzucał się w szalony transowy taniec w mrocznych podziemnych klubach. Zaczął być wręcz perwersyjny. Momentami wyzywający. Kurczę, nawet się lekko zataczał i wydzierał. Mrugał okiem, dając do zrozumienia, że nie jest taki bardzo serio. Pił i jadł bez opamiętania. I to jak jadł. Krótko mówiąc, sprawiał wrażenie szalonego. Trwało to trochę, po czym znowu wrócił do normalnego stanu. Znowu się wyciszył. Uspokoił. Ale teraz patrzyliśmy na niego już innymi oczami. To, co wydawało się nudne, stało się obietnicą czegoś zaskakującego. Za klasycznymi fasadami można się było spodziewać absolutnie wszystkiego.
Odkryliśmy miejsca, których istnienia nawet nie przeczuwaliśmy. Paradoksalnie wielu z nich nie byłoby, gdyby nie ta sama klasyka, przed którą tak się broniliśmy i która doprowadzić miała nas do śmierci w konwulsjach. Połączenie tradycji i współczesności - o którym przyjdzie nam nieraz jeszcze wspomnieć - daje w tym mieście nadzwyczajne efekty. Widoczne na każdym kroku. W nowocześnie wyposażonych hotelach, które mieszczą się w secesyjnych kamienicach. Knajpach, gdzie mimo zakazu palenia unosi się jeszcze dym z przedwojennych cygar, ale kuchnia jest do szpiku ogryzanych kości innowacyjna. W sklepach i galeriach - często trudno odróżnić jedne od drugich - gdzie ostatni krzyk mody i designu rozlega się w wyjątkowo szacownych wnętrzach. Przykłady można by mnożyć i będziemy to oczywiście robić. Zanim zaczniemy, warto tylko wspomnieć, że i ludzie, których w Wiedniu poznawaliśmy, zrobili na nas jak najlepsze wrażenie. A znowu niekoniecznie tego się spodziewaliśmy. To kolejne miłe zaskoczenie, które mamy nadzieję z nami podzielicie. Nie da się ukryć - Wiedeń da się lubić. I doszło już nawet do tego, że zatęskniliśmy za torcikiem Sachera. I sznyclem w nowej wersji.
***
Before we can plausibly try to persuade somebody to visit a city, they probably ought to persuade ourselves. In this case this presented quite a challenge. The Vienna we knew never aroused great excitement. In truth, it didn't arouse any. We covered all the tourist bases, tried the schnitzel, savoured the Sachertorte, visited St Stefan's cathedral, Hofburg and Schonbrunn. We danced the waltz, and did a much better job of listening to it. The Plater carrousel made us heady and the football stadium made us sick after seeing our team perform there during the European Championships. So what is the point in doing it all over again, and convincing other innocent folk to follow in our footsteps? Especially seeing as countless others have preceded us. We asked around and it seems as though the question would forever remain rhetorical. Other cities presented no such quandary. Each featured something characteristic. Something ascribed to them and to them alone. Paris and the French kiss. Madrid/Barcelona and the Spanish fly. London and the English stiff upper lip. Moscow and Russian roulette. But what does Vienna have to offer that is characteristic, apart from Austrian pine? We inquired further, increasingly despondent about finding a satisfactory answer. Hell with satisfactory! Any answer. And so we whiled away the time pondering fruitlessly... And since fate sometimes makes the ultimate decisions for us, it so happened that we had to go to Vienna anyway. Pointlessly or not. At the train station plaintive maidens bid us farewell as though we were Sobieski's knights bringing relief to the city under siege. Our ladies knew. The knights stood a better chance of returning. The sword isn't always mortal. Boredom is, alas.
To make matters worse we were welcomed by pouring rain and walloping wind. The latter hardly came as a surprise, for wind appears to be permanently domiciled in Vienna. But the longer it blew, and the longer we polished the cobbles on the spruce streets, the more astonished we grew. Vienna showed us a different face. It ceased to be bourgeoisie incarnate. It began acting up. It doffed the tailcoat and rushed headlong into a trance in murky underground clubs. It turned perverse at times. And provocative at others. By golly, it even reeled a bit and kicked up a din. Winking and making it clear that there is more to it than gravitas. It gobbled and glugged with abandon. And then some! In short, it showed all the signs of insanity... That lasted for a while and then all reverted to normal. It toned down. Buttoned up. But we now looked at it through a new pair of eyes. What once appeared dull became a promise of something astonishing. The staid facades could be hiding absolutely anything. We discovered spots whose existence we had never even contemplated. Paradoxically, many of them wouldn't exist were it not for the very classics we resisted for so long, for fear of mortal convulsions of ennui. The blend of tradition and modernity (which we will invoke on countless occasions) produces some extraordinary results. Discernible at every step. In secession style hotels equipped with state-of-the-art technology. In restaurants steeped in palls of pre-war cigar smoke, clearly oblivious to the smoking ban, whose cuisine is innovative to the very core of its sumptious ingredients. In shops and galleries-which can be difficult to tell apart-where whatever is all the rage in fashion and design rampages through stately interiors. There are innumerable examples, and we will try to enumerate as many as possible. Before we begin, let us just say that the people we met in Vienna also made the best of impressions. Again, this wasn't what we were expecting. Yet another pleasant surprise we hope you too will experience.
There is no hiding it. Vienna is likeable. Indeed, we have actually come to crave a Sachertorte. And an updated version of the schnitzel...
IN Miasta - to seria nowoczesnych, dwujęzycznych (polsko-angielskich) poradników dla podróżnika, poszukującego oryginalnych i nietuzinkowych miejsc.
W 20 tomach prezentuje 20 miast świata i to, co najlepszego mają do zaoferowania. Oprowadza po najmodniejszych klubach. Otwiera drzwi lokali, które nie dla każdego są dostępne. Wie, które sklepy są na topie i radzi, jak i jakie robić w nich zakupy; które galerie są najbardziej ekstrawaganckie i kogo w nich można spotkać. Wskazuje najlepsze hotele, restauracje, kafejki i bary. Pokazuje prawdziwe życie wielkich miast, ich puls i rytm. Żadnych zabytków, historii, nudnego zwiedzania. Tylko praktyczne porady: ceny, godziny otwarcia, adresy, nazwy. Wszystko sprawdzone i z ostatniej chwili.
Kolekcja obejmuje następujące tomy. Co piątek ukazuje się nowy.
1. IN Barcelona
2. IN Praga
3. INMediolan
4. IN Paryż
5. IN Amsterdam
6. IN Bruksela
7. IN Antwerpia
8. IN Berlin
9. IN Marrakesz
10. IN Madryt
11. IN Tel Awiw
12. IN Stambuł
13. IN Budapeszt
14. IN Rzym
15. IN Lizbona
16. IN Wiedeń
17. IN Kopenhaga
18. IN Sztokholm
19. IN Nowy Jork
20. IN Londyn
Pojedyncze tomy lub całą kolekcję przewodników IN w promocyjnej cenie kupisz w Kulturalnym Sklepie