Jak informowaliśmy w tym tygodniu, w piątek 1 września w samolocie linii Delta doszło do niecodziennej sytuacji. Maszyna lecąca ze Stanów Zjednoczonych do Hiszpanii zawróciła zaledwie dwie godziny od startu. Powodem miała być silna biegunka pasażera, która sprawiła, że na pokładzie zaczął unosić się nieprzyjemny zapach, a piloci określili problem "zagrożeniem biologicznym". Po tym jak o sprawie zrobiło się głośno, Jay Robert przypomniał sobie o podobnym doświadczeniu i wyznał, że ma "zespół stresu pourazowego".
Incydent miał miejsce podczas podróży z Dubaju do Nowego Jorku. Jay wyjaśnił, że koła samolotu ledwie oderwały się od ziemi, kiedy jedna z pasażerek wstała i powłóczyła nogami w stronę toalety. Pracownicy natychmiast kazali jej wrócić na miejsce. Wówczas okazało się, że po drodze, na środku korytarza, przydarzył jej się niefortunny wypadek. Dodatkowo kobieta weszła we własny kał, rozsmarowując go po dywanie. Zapach szybko rozprzestrzenił się po całej kabinie.
Ja i mój przyjaciel mieliśmy dla siebie rząd czterech siedzeń w następnej kabinie, więc kiedy włączyły się światła i załoga mogła ocenić szkody, powiedziałem mojemu towarzyszowi podróży, żeby udawał martwego
- żartował były steward.
Rzuciliśmy nasze ciała na puste siedzenia i przykryliśmy się kocami, aby chronić nasz rząd przed uchodźcami uciekającymi z obszaru położonego najbliżej miejsca katastrofy
- dodał.
Zdeterminowana załoga starała się opanować sytuację, czyszcząc dywan na różne sposoby. Jednak jak wspomina Jay, ich starania na niewiele się zdały. Nieprzyjemny zapach towarzyszył pasażerom przez cały lot. "Po sześciu godzinach nasze nosy przyzwyczaiły się i stał się on częścią zbiorowego zapachu samolotu. Czy latanie nie jest fajne?" - zakończył były steward.
Jego post zgromadził ponad 1,6 tys. polubień i setki komentarzy. Jak się okazało, historia Jaya nie była obca niektórym internautom. Zdradzili, że byli świadkami podobnych sytuacji na pokładach samolotu. Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.