Na Kos najlepiej zacumować w stołecznym mieście, ale nie w starym porcie. Ma on wprawdzie nabrzeże przeznaczone dla jachtów (pod murami zamku joannitów), ale pełno tu wycieczkowych statków i rybackich łodzi; lepiej więc popłynąć do nowoczesnej mariny, trzy czwarte mili w kierunku południowo-wschodnim. Mamy tu 250 stanowisk w czterech basenach. Wczesną wiosną i późną jesienią o wolne miejsce nietrudno, a w środku lata najlepiej przypłynąć rano i czekać, aż coś się zwolni.
Na Kos są jeszcze trzy małe przystanie, w których mogą cumować jachty. Na brzegu północno-zachodnim, mniej więcej w połowie jego długości, znajduje się Mastichari. Port ma wysoki falochron w kształcie litery L, dobrze chroniący przed wiatrem meltemi , który latem często nadciąga z północy. Po przeciwnej stronie wyspy, vis-á-vis Mastichari, leży Kardamena z przystanią otoczoną kamiennymi pirsami i jedną keją służącą zarówno jachtom, jak i wycieczkowym statkom oraz rybackim łodziom. Trzecie schronienie może dać Kamari na południowym krańcu Kos. Wszystkie te porty mają wspólną wadę: są płytkie. Trzeba więc bardzo uważać, by nie osiąść na mieliźnie.
Z Kos można robić miłe wycieczki na okoliczne wyspy. Najbliższa z nich godna zwiedzenia to Kalimnos (111 km kw.). Pokrywają ją poprzecinane głębokimi wąwozami i niemal pozbawione roślinności góry, których strome granie opadają wprost do morza. Od mariny w Kos dzieli ją 15 mil morskich. Po trzech-czterech godzinach żeglugi w kierunku północno-zachodnim lądujemy w Pothii, 14-tysięcznej stolicy i głównym porcie wyspy. Wciśnięte między dwie góry, jaskrawo kolorowe miasto nie może się nie podobać. Niezwykłe wrażenie robią różowe domy kryte blaszanymi kopułami.
W Pothii mieści się ostatni w Grecji ośrodek połowów gąbek i szkoła nurkowania dla poławiaczy (zanim wynaleziono skafandry i aparaty tlenowe, obciążano ich kamieniami; wielu postradało życie). To profesja znana tu od starożytności. Zapotrzebowanie na gąbki szczególnie wzrosło w średniowieczu - wyściełano nimi rycerskie zbroje, używano w sułtańskich haremach.
Przemysłowa produkcja sztucznych gąbek oraz nieznana choroba, która w 1986 r. zdziesiątkowała kolonie naturalnych gąbek wokół wyspy, przyczyniły się do upadku tego zawodu. Nadal jednak flota - z nielicznymi już poławiaczami - wychodzi w morze zaraz po Wielkanocy, a poprzedzający to wydarzenie tydzień (Iprogros ) obchodzi się na Kalimnos wesoło, ucztując i bawiąc się przy muzyce. Powrót następuje po sześciu miesiącach i jest okazją do jeszcze huczniejszej zabawy.
10 mil morskich na południe od Kos leży wulkaniczna Nisiros (40 km kw., około 1000 mieszkańców). Zacumowawszy w porcie Mandraki, wsiądźmy w autobus lub taksówkę i udajmy się na krawędź kaldery, drzemiącego wulkanu, który przed wielkim wybuchem w 1422 r. wznosił się na 1400 m, dziś jest o połowę niższy.
Na dnie rozległej kaldery o średnicy ok. 3 km znajduje się kilka mniejszych kraterów wypełnionych wodą. Jeden z nich, Stefanos (300 m szerokości), jest aktywny: z jego szczelin tryska gorąca woda, z sykiem wydostaje się para i cuchnące siarką gazy, słychać, jak bulgoce gotujące się błoto. Krajobraz iście piekielny. Ale zewnętrzne stoki kaldery są zielone. Na żyznej wulkanicznej glebie rosną oliwki, figi, migdały i cytrusy.
Znacznie dalej, 40 mil morskich w kierunku zachodnim, leży Astipalaia (100 km kw., około 1500 mieszkańców). Warto się tam udać, by zobaczyć wysokie, klifowe wybrzeże, górzysty środek wyspy i olśniewająco białe warowne miasto Chora.
Chora rozkwitła pod rządami weneckiego rodu Quirinich. Nad miastem wciąż góruje ich zamek, uważany za jeden z najpiękniejszych na Morzu Egejskim (rezydowali tu w latach 1207-1522). Kiedy idzie się w jego kierunku stromymi uliczkami, wzrok przyciągają poundia - drewniane balkony z zewnętrznymi schodami, jaskrawo kolorowe, kontrastujące z bielą ścian. Odpoczywając po męczącej wspinaczce w którejś z knajpek, koniecznie zamówmy miejscową specjalność o nazwie astakomakaronada . To spaghetti obłożone kawałkami homara, w sosie z oliwy, białego wina i pomidorów, z dodatkiem cebuli, cynamonu, goździków, pietruszki i pieprzu.
Koniecznie trzeba też odwiedzić skalistą i nagą Symi - 55 mil od Kos, sześć godzin żeglugi przy sprzyjającym wietrze. Zajmuje około 60 km kw. Jej dzielnica portowa Gialos, z klasycystycznymi domami i okazałymi kościołami, uważana jest za jedną z najpiękniejszych w Grecji. Z górnym miastem Chorio łączą ją schody o 375 marmurowych stopniach. Samo Chorio to plątanina uliczek i domków w pastelowych kolorach (dominują delikatne odcienie żółci). Często można się natknąć na okazałe, XIX-wieczne domy kapitanów z wystającymi ponad ulicę wykuszami.
W Gialos jachty cumują wprost przy nadmorskim bulwarze, ustawiając rufy naprzeciwko wejść do licznych portowych tawern, tak by po kolacji - gdy się wypiło niejedną szklaneczkę czerwonego Iniglikos - łatwiej było wrócić na pokład łodzi.
Symi to najpiękniejsza wyspa w całym archipelagu Dodekanezu, ale najciekawszą jest niewątpliwie Rodos. Na nią jednak płynie się pod żaglami z Kos cały dzień...
Od kilku lat wraz z przyjaciółmi korzystamy z usług firmy Kiriacoulis Yachting, więc jako stali klienci zamawiający jacht już zimą na pierwszą połowę maja (to jeszcze nie sezon) mamy 20 proc. zniżki - za wyczarterowanie na dwa tygodnie "Bavarii 46 Cruiser" płacimy 3500 euro. Ten sam jacht wynajęty na tydzień w pełni sezonu (bez zniżek) kosztuje 4100 euro. Nie korzystamy z obcego skipera, mając uprawnienia, no i pewne doświadczenie.
Najlepsze do żeglugi są miesiące wiosenne - nie wieją jeszcze sztormowe wiatry, w portach nie ma tłoku. W pełni lata natomiast bardzo trudno znaleźć miejsce do zacumowania, na pełnym morzu słońce praży niemiłosiernie, a i sztormy trafiają się dość często.