Na Cyklady jechaliśmy z Małgosią bez przekonania. Nie wyszła nam planowana podróż poza Europę i 1 kwietnia lądowaliśmy w Atenach, spodziewając się raczej turystycznej klasyki niż jakiejkolwiek egzotyki. Jakże się myliśmy...
Zalicz Santorini z serwisem Bermudy.pl
Nazajutrz wysiedliśmy o świcie z ateńskiego metra w porcie Pireus, gdzie czekał na nas prom na Santorini, i ujrzeliśmy rząd ogromnych statków pochłaniających ludzi, auta osobowe i tiry. Siedmiopokładowe promy Blue Star Ferries i rozmaite mniejsze statki oraz łodzie towarzyszyły nam odtąd niemal do końca dwutygodniowych wakacji. Dzięki nim dotarliśmy na cztery duże i trzy mniejsze wysepki Cyklad.
Za każdym razem zatrzymywaliśmy się w stolicy wyspy (jest tam port, do którego mogą przybijać promy, i tam najłatwiej o pokoje do wynajęcia). Zawsze było to miasteczko z uroczą bieloną starówką, pełne kościołów z malowanymi na niebiesko kopułami, sklepików i tawern, przed którymi suszyły się niekiedy świeżo złowione ośmiornice. Wiele atrakcji kryją wnętrza wysp, z kopułami bizantyjskich kapliczek rysującymi się na tle zielonych gór i dolin - świetnie nadają się na długie piesze wycieczki i wiele takich odbyliśmy.
Do pogody mieliśmy szczęście. Dni były ciepłe (około 20 stopni) i choć ze dwa-trzy razy zdarzyły się przelotne opady, przez większość czasu słońce świeciło już na tyle mocno, że kremy z mocnym filtrem okazywały się nieodzowne. Dopiero pod wieczór trzeba było sięgać po sweter i kurtkę. Kusiły plaże - często bardzo ładne, długie i piaszczyste. Woda w Morzu Egejskim była wciąż chłodna, więc kąpiel wymagała pewnego hartu, ale czasem trudno było się oprzeć.
Cyklady przed sezonem, piękne jak z widokówek i zaskakująco egzotyczne, wydawały się jeszcze senne, niezadeptane i autentyczne.
Po dziewięciu godzinach nasz prom z Pireusu dopłynął na Santorini, o której słyszeliśmy, że jest zatłoczona i pełna turystycznej komercji. Pierwsze zaskoczenie - było pusto, spokojnie i trochę nostalgicznie. Mieszkańcy Firy, stolicy wyspy, kończyli właśnie remonty domków i tawern, pokrywając ich ściany kolejnymi warstwami śnieżnobiałej farby. Turyści byli tak nieliczni, że mijając się na pustych uliczkach, pozdrawiali się uśmiechem.
Santorini (Święta Irena), znana także jako Thira, jest chyba najczęściej fotografowana z całego archipelagu. Niezwykła przyrodniczo i architektonicznie, niepodobna do sąsiednich wysp, mimo to uchodzi za symbol Cyklad.
Santorini, w starożytności nazywana Kalliste (najpiękniejsza), to pozostałość po ogromnym wybuchu wulkanu i towarzyszących mu trzęsieniach ziemi około połowy XV w. p.n.e. Według jednej z teorii właśnie ów kataklizm zniszczył wspaniałą cywilizację minojską na niedalekiej Krecie, a według legendy zatopił też mityczną Atlantydę. Większość rozerwanej wybuchem wyspy zapadła się w morze, pozostał tylko wąski półksiężyc lądu i kilka maleńkich okolicznych wysepek. Jedna strona półksiężyca to opadający łagodnie ku morzu brzeg z kilkoma plażami, a druga - wznoszące się od 100 do 300 m nad poziom morza strome urwisko, monstrualna wulkaniczna kaldera z czarnych i czerwonych skał. Na szczycie posępnych klifów ulokowały się dwa sielskie białe miasteczka - Fira i Oia. Labirynty uliczek z ciasno stłoczonymi domkami i prawosławnymi kościółkami zsuwają się po zboczach na samą krawędź kaldery. Te położone najniżej wręcz zwisają nad przepaścią, tworząc krajobraz niemal nierzeczywisty.
Wiele osób spędza na Santorini tylko jeden dzień. To błąd, wyspa zasługuje na więcej.
Nam cały dzień wypełniła piesza wycieczka z Firy do Oia. Trasa prowadzi ścieżkami po szczycie kaldery, po drodze mnóstwo wspaniałych widoków, a na koniec - pocztówkowy zachód słońca w Oia, miasteczku chyba jeszcze bardziej kameralnym i malowniczym niż Fira (powrót autobusem).
Warto też poświęcić dzień na wnętrze wyspy, zwykle omijane przez turystów. My podjechaliśmy autostopem do osady Pirgos położonej na wzgórzu w środku Santorini. To piękne miejsce leży zaledwie kilka kilometrów od Firy, ale nie ma tu hoteli (tylko nieliczne kwatery) czy knajp dla turystów. W południe, klucząc oślepiająco białymi, krętymi uliczkami pośród domków i kościołów rzadko spotykaliśmy kogokolwiek. O tym, że są tu mieszkańcy, świadczyły jedynie ukwiecone podwórka.
Z Pirgos blisko już do najwyższej góry - Profitis Ilias, 565 m n.p.m. - na której prawosławny klasztor o tej samej nazwie sąsiaduje z wojskową stacją radiolokacyjną. Po dłuższych poszukiwaniach znaleźliśmy ścieżynkę prowadzącą z klasztoru przez góry na drugi brzeg Santorini. Trasa dostarcza pięknych widoków i niekiedy mocniejszych wrażeń (przy klasztorze zaskakująco stroma ekspozycja), a kończy się w Perissie, nadmorskim kurorcie trochę bez charakteru, za to z wulkanicznymi czarnymi plażami i licznymi tawernami.
Sporą atrakcją jest wycieczka turystyczną łodzią zabierającą na pokład ok. 40 osób (bilety ok. 20 euro, do kupienia w biurach turystycznych). Wypływa się ze starego portu w Firze, do którego można dotrzeć pieszo lub na osiołku, po długich, wijących się kamiennych schodach (można i szybciej - wagonem kolejki górskiej). Pierwszy przystanek - położona tuż obok Santorini bezludna wyspa wulkaniczna Nea Kameni. Czarne jak sadza, wypalone skały tworzą martwy, księżycowy krajobraz urozmaicony tylko połaciami czerwonych porostów. Na szczycie wyspy siarkowe opary sączące się ze skalnych szczelin przypominają, że tutejszy wulkan wciąż żyje (jeszcze w 1956 r. Santorini przeżyło duże trzęsienie ziemi). Drugi przystanek to gorące źródła w zatoczce na bliźniaczej wysepce Palea Kameni. Łódź nie dociera do samej zatoczki, więc trzeba tam dopłynąć wpław przez morze i tak samo wrócić (na początku kwietnia kąpiel w gorących źródłach kończy się więc porządnym wychłodzeniem). Przystanek trzeci to maleńka, ale zamieszkana wysepka Thirassia. Podobnie jak w Firze strome kamienne schody prowadzą z portu na wzgórze, do mieściny Manolas. Przy jej cichych białych uliczkach można znaleźć parę tawern i pokoi do wynajęcia.
Pełnej uroku, a zarazem mrocznej i niepokojącej atmosfery Santorini nie sposób poczuć w sezonie, kiedy do portu zawijają jeden za drugim ogromne wycieczkowe statki, które wysadzają na ląd tysiące turystów. Namiastki tego doświadczyliśmy ostatniego dnia, kiedy jednocześnie przypłynęły do Firy dwa duże wycieczkowce i wąskie uliczki wypełnił hałaśliwy tłum.
To największa, najbardziej urodzajna i być może najładniejsza krajobrazowo wyspa Cyklad (dwie godziny promem z Santorini). Mit głosi, że tutaj Dionizos poślubił opuszczoną przez Tezeusza Ariadnę. Jest stosunkowo mało turystyczna (czytaj: istnieje tu także życie poza biznesem turystycznym), więc tym bardziej warta odwiedzenia.
Uwagę przybyszy zwraca położona tuż obok portu maleńka wysepka z pozostałościami świątyni Apolla (VI w. p.n.e.), której budowy nigdy nie ukończono. Jej portal złożony z kilku prosto ciosanych kamiennych bloków to jedna z wizytówek Naxos. Główną atrakcją stolicy, nazywanej Chora lub Naxos, jest jednak stare miasto położone tuż przy porcie, na wzgórzu zwieńczonym dość niepozornym zamkiem (Kastro) z 1207 r. - po części kamienne, beżowoszare, odmienne od typowych cykladzkich miasteczek. Od początku XIII w. aż do 1566 r. Naxos pozostawało pod panowaniem Wenecjan i to właśnie oni pozostawili po sobie zamek i starówkę. Choć jest niewielka, łatwo się pogubić w labiryncie jej uliczek (podobno budowano tak celowo, by utrudnić orientację piratom). Wąskie i dość wysokie domy, częściowo opuszczone i trochę zaniedbane, mają kamienne portale, mosiężne kołatki i weneckie herby wyrzeźbione w nadprożach. Nieco tajemniczą atmosferę tego miejsca można poczuć zwłaszcza o zmierzchu, błądząc po zupełnie pustych uliczkach.
Warto wyprawić się w głąb wyspy autobusem. My odwiedziliśmy region Tragea - pojechaliśmy do sennego miasteczka Chalki i dalej pieszo do Moni, mijając stada owiec i muflonów. Wśród dolin i wzgórz porośniętych starymi gajami oliwnymi i poprzecinanych wysokimi kamiennymi murkami na granicach pól i ścieżek stoi duży bizantyjski kościół Drossiani z VI w. - najstarszy wśród licznych na Naxos kamiennych kościółków i kapliczek.
Wyspa ma ładne plaże. Idąc z Chory na południe, dotarliśmy najpierw do małego portu w mieścinie Agia Anna, a następnie za cyplem, przy którym sterczy z morza skała przypominająca łeb rekina, do pięknej plaży Plaka. Kilkukilometrowy pas złotego piachu mieliśmy tylko dla siebie. Z wybrzeża doskonale widać było wyspę Paros oddaloną zaledwie godzinę drogi promem - kolejny cel naszej podróży.
Parikia, stolica Paros, to miasteczko bardziej ruchliwe niż Naxos. Wciąż jednak znakomicie nadaje się na niespieszne spacery po nadmorskiej bielonej starówce z gmatwaniną wąskich uliczek. Nieopodal centrum, już poza starówką, znajduje się wspaniały kościół Ekatontapiliani, zwany Kościołem Stu Drzwi. Jego początki sięgają IV w. Do świątyni otoczonej niewysokim murem obronnym (chronił jej skarby i ikony przed piratami) idzie się przez kamienny dziedziniec porośnięty kolczastymi krzakami i drzewami. Przez konary największego z nich mnisi przewiesili dzwony, zmieniając drzewo w dzwonnicę. Kościół jest piękny - widny, przestronny, z mnóstwem kapliczek, krużganków i galerii. Mniej więcej godzinę idzie się z miasteczka do klasztoru nieopodal - typowego bielonego budynku efektownie wciśniętego w zbocze stromej góry. Można go zwiedzić (za murem kryje się też niewielki ogród oliwny), podziwiając przy okazji nadmorskie widoki.
Z Parikii warto pojechać autobusem do rybackiej osady Naousa na północnym krańcu wyspy. Jest tu filigranowa przystań dla rybackich łódek i jachtów, z wychodzącymi w morze ruinami średniowiecznych fortyfikacji. Otoczona z trzech stron odbijającymi się w wodzie białymi domkami wydaje się wręcz cukierkowa.
Wnętrze Paros to dobre miejsce na trekking. Z położonej na zachodnim wybrzeżu Perikii jedziemy autobusem do miasteczka Marpissa po wschodniej stronie wyspy (niedaleko ładna plaża). Biegnie stąd na zachód stary, wyłożony kamieniami szlak, jeszcze z czasów Bizancjum (służył m.in. do transportu towarów na osłach). Dziś nieco zarośnięty, wiedzie przez górską przełęcz do pięknie położonego miasteczka Lefkes, otoczonego gajami oliwnymi. Z dłuższymi przerwami na podziwianie widoków idzie się dwie-trzy godziny.
Mykonos - słynąca jako mekka wakacyjnych hedonistów z całego świata szukających rozrywki i zabawy - była jedyną wyspą, na której mieliśmy wrażenie, że sezon turystyczny już się zaczął. Miasteczko Mykonos było gwarne i pełne ludzi. Dudniąca muzyka z barów i dyskotek niosła się do trzeciej nad ranem. A to podobno nic w porównaniu z tym, co dzieje się tu latem. Tłumy ściąga też (tak przynajmniej podają przewodniki) fama kurortu, który upodobały sobie gwiazdy kultury masowej - na uliczkach można się otrzeć o bohaterów okładek kolorowych magazynów.
Jest to najdroższa z Cyklad. Warto ją jednak odwiedzić z powodu niewątpliwej urody miasteczka Mykonos. Tutejsza tzw. mała Wenecja (wąskie domki starówki stojące niemal w wodzie), rząd stojących nad morzem murowanych, krytych strzechą wiatraków z ażurowymi skrzydłami i niezwykły biały kościół Paraportiani z XVI w. zwany "głową cukru" to obok Santorini najlepiej znane - i rzeczywiście piękne - symbole Cyklad.
Są jeszcze maskotki Mykonos - pelikany, których kilka żyje w miasteczku. Wielkie ptaki, zupełnie oswojone, włóczą się nonszalancko po uliczkach, pozują do zdjęć, a niekiedy, w poczuciu całkowitej bezkarności, włażą nawet do tawern. Nikt ich nie śmie przegonić.
Godzinę drogi łodzią z Mykonos (bilety w biurach turystycznych) leży mała skalista Delos. To na niej według mitologii urodzili się Apollo i Artemida. W czasach świetności - od około VI w. p.n.e. - było to bardzo ważne sanktuarium, a w następnych wiekach także skarbiec i handlowo-komercyjne serce starożytnej Grecji. Na początku I w. p.n.e. na niewielkiej Delos mieszkało 30 tys. osób.
Kilkadziesiąt lat później seria najazdów piratów zapoczątkowała stopniowy upadek Delos. Dziś to wyspa muzeum - niezamieszkany, pomijając strażników, park archeologiczny (trzeba kupić bilet). W rozległych ruinach dawnego miasta można oglądać mocno zniszczone ulice, świątynie, domy z mozaikami, teatr i posągi.
Cyklady leżą w południowo-zachodniej części Morza Egejskiego. Archipelag liczy aż 211 wysp, z których kilka uchodzi za turystyczne perły Grecji. Nazwa Cyklady pochodzi od okręgu, jaki tworzą one wokół Delos - świętej wyspy starożytności. Słynna jest sztuka cykladzka z epoki brązu (2900-1100 p.n.e.) z jej charakterystycznymi kamiennymi figurkami o uproszczonych kształtach (tzw. idole) przedstawiającymi zazwyczaj kobiety, rzadziej muzykantów.
Między dużymi wyspami na trasie Ateny - Santorini - Naxos - Paros - Mykonos - Ateny kursują potężne promy Blue Star Ferries (wyjątkiem był odcinek Paros - Mykonos, który pokonaliśmy szybkim wodolotem Seajet). Rozkłady rejsów i bilety są dostępne w licznych agencjach turystycznych (ceny stałe). W kwietniu nigdy nie było problemu z miejscami - bilety kupowaliśmy zwykle dwa dni przed rejsem - ale w sezonie lepiej dokonywać rezerwacji z wyprzedzeniem. Za najdłuższy odcinek Ateny (Pireus) - Santorini płaciliśmy w ubiegłym roku 27,90 euro. Aktualne ceny (uległy niewielkiej zmianie) i rozkłady: http://www.bluestarferries.com .
Noclegi w Atenach i na Santorini rezerwowaliśmy przez internet (za pośrednictwem portalu http://www.hostelworld.com ). Potem zrezygnowaliśmy z uprzednich rezerwacji - w kwietniu na Cykladach nie ma problemu ze znalezieniem lokum. Gdy przypływa prom, właściciele licznych pensjonatów wylegają do portu, oferując pokoje w różnym standardzie (po miniapartamenty z kuchenką i łazienką). Ceny mocno różnią się w poszczególnych miesiącach - komfortowe dwuosobowe pokoje, za które płaciliśmy 20-30 euro za noc, w miesiącach wakacyjnych kosztują już 65-80 euro.
danie główne w tawernie, np. musaka - 6-10 euro, sałatka grecka - 4-5, kufel (0,5 l) piwa Mythos w tawernie - 2,50-3, butelka tego piwa w sklepie - 0,70-0,90
autobus Fira - Oia na Santorini - 1,2
1 godzina w kafejce internetowej (Naxos) - 3
bilet do parku archeologicznego na Delos - 5