Prowincja Retymnon, jedna z czterech na Krecie, liczy około 100 tys. mieszkańców. Jej stolicą jest średniowieczny port o tej samej nazwie, a specjalnością - oliwki i oliwa, no i (rzecz jasna) turystyka. Postanowiliśmy porzucić pełne hoteli północne wybrzeże Krety, by zapuścić się w głąb lądu - przez gaje oliwne i wioski z kamiennymi kościółkami - aż do rzadziej odwiedzanego południowego brzegu oblewanego przez Morze Libijskie.
Kreteński klasztor Moni Arkadi w Górach Idajskich, ok. 40 km na południe od miasta Retymnon, to wielka atrakcja turystyczna, codziennie staje przed nim sznur autokarów. Jednak nie możemy go pominąć - z uwagi na piękną architekturę i niezwykłą historię. Przekraczamy półkolistą bramę w kamiennym murze i stajemy przed renesansową fasadą kościoła Przemienienia Pańskiego z XVI w. Kapitele kolumn, gzymsy i subtelne ornamenty nad portalami wykuto w jasnomiodowym kamieniu (oświetlony słońcem, aż oślepia). Fasada jest doskonale symetryczna, a wieńczy ją płaska dzwonnica z trzema dzwonami. Wisiały tu nawet w czasie okupacji tureckiej (1669-1898) - to ewenement na skalę wyspy. Inne kościoły miały w tym czasie zakaz bicia w dzwony, wiele zamieniono na meczety (jak mówi przewodnik, jedyną szansą na przetrwanie były łapówki i znalezienie sobie tureckiego protektora).
Nie wnikam, jakimi środkami Moni Arkadi wywalczył sobie szczególną pozycję na Krecie. Między XVII a XVIII w. żyło tu do czterystu mnichów, klasztor rozbudowywał się i bogacił. Aż do roku 1866, gdy na Krecie wybuchło kolejne antytureckie powstanie. Otoczony solidnymi murami klasztor stał się fortecą powstańców i schronieniem okolicznych mieszkańców (w sumie około tysiąca osób). Turcy ostrzeliwali go z dział i mimo zaciętej walki musiał się poddać. Wchodzimy do refektarza. Oprowadzający nas mnich Gawril mówi, że tu właśnie Turcy rozpoczęli rzeź powstańców. By przerwać ten koszmar, jeden z nich strzałem w prochownię wysadził w powietrze cały arsenał (zwiedzamy jego pozostałości). Ponoć przeżyła tylko pięcioletnia dziewczynka, którą siła eksplozji wyrzuciła na pole. To ona według podania miała przekazać światu tragedię Moni Arkadi i jej zdjęcie (już jako siwej kobiety w żałobie) wisi w refektarzu. Według innych źródeł ocalało około stu osób...
Spotkany na dziedzińcu siwobrody mnich częstuje nas miętówkami i zaprasza do celi. W środku palenisko, przedpotopowy kran, polowe łóżko i półki, na których tłoczą się książki, zdjęcia, pamiątki i słoiczki.
Wąskimi serpentynami jedziemy na południowy wschód Krety przez malownicze wioski. Na podwórkach piramidy glinianych naczyń, donic i wazonów. Warto coś kupić na pamiątkę - region słynie z ceramiki. Jednak naszym celem jest Jaskinia Zoniana, ok. 40 km na wschód od Moni Arkadi. Wapienne góry Krety kryją ponad trzy tysiące jaskiń. Nic dziwnego, że zainspirowały tak wiele legend i mitów. W jednej z nich mędrzec Epimenides miał przespać (przemedytować?) 57 lat, w innej urodził się Zeus Gromowładny - nie wiadomo tylko, w której: Ideon Andron czy może Diketon Andron?
Zoniana też pobudza wyobraźnię. Na zewnątrz typowy dla Krety upał, a my wchodzimy do bajecznego tunelu, którego ściany oświetlają na złoto i pomarańczowo niewidoczne lampki. Jaskinia ciągnie się przez 300 m (można zwiedzać połowę), rozszerzając się w komnaty i odnogi. Wokół tysiące stalaktytów i stalagmitów. - Tylko proszę nie dotykać, centymetr rośnie sto lat! - ostrzega młody przewodnik Dimitrus i opowiada, że miejsce to można zwiedzać dopiero od kilku sezonów, przez pokolenia "eksplorowała" je głównie okoliczna dzieciarnia.
Jedziemy dalej przez Góry Idajskie - łagodne, zielone, poprzedzielane malowniczymi dolinami. Na Krecie wszędzie rosną oliwki. Właśnie z nich żyje miasteczko Spili, w którym chcemy zobaczyć XVII-wieczną fontannę z głowami 25 lwów (stanęła na cześć Republiki Weneckiej, która w latach 1204-1669 panowała na Krecie). Tutejsza oliwa ma sławę jednej z najlepszych w Europie, chlubi się medalami. Gościmy w Spili przez moment: spacer po malowniczych zaułkach, rzut oka na potężne tutaj Góry Idajskie z najwyższym w okolicy Kedrosem (1777 m n.p.m.), frappe w knajpce przy fontannie (mrożona kawa to wyspiarska specjalność, świetnie sprawdza się w upały) i pora ruszać dalej.
Przy bocznych drogach zwracają uwagę zapomniane wioski. Zatrzymujemy się w mikroskopijnej Meronas: parę kamiennych domków, ujęcie źródlanej wody i romański kościółek z 1250 r. ufundowany przez potężną wówczas rodzinę Kallergis. Przed nim na murku dwie staruszki w czerni z naręczami ziół.
Klucz do kościółka trzeba odebrać w jednym z domów. Wchodzimy i... nie wierzymy własnym oczom. Bizantyjską świątynię pokrywają wspaniałe freski. Na ścianach i na suficie sceny biblijne: Archanioł Michał, zaśnięcie Maryi Panny, św. Jerzy walczący ze smokiem Farby są ciemne i zatarte, ale kolory widać wyraźnie - bordowy, złoty, niebieski. Każda nawa ma innego patrona, jakby były trzema złączonymi kościołami - lewa jest pod wezwaniem św. Jerzego, prawa - św. Piotra i Pawła, a środkowa - Maryi Dziewicy (po grecku Panayia, dała nazwę całej świątyni).
Południowe wybrzeże prowincji Retymnon w przeciwieństwie do północnego jest bardziej skaliste, mniej szykowne i... tańsze. Co nie znaczy, że południe Krety ignoruje turystów - niektóre miejscowości mają kilka razy więcej miejsc noclegowych niż mieszkańców. Jak choćby Agia Galini. Na skale tuż nad morzem stoi pomnik Dedala i Ikara - mityczny budowniczy labiryntu Minotaura mocuje sobie i synowi woskowe skrzydła, na których chcieli uciec z Krety. Na sąsiednim wzgórzu znajduje się jaskinia, w której mieli się ukrywać (król Minos, ojciec potwora, zabronił im opuszczać Kretę, by nie zdradzili tajemnicy labiryntu).
Agia Galini oznacza "święty spokój". Ponoć dawniej miejscowość nazywała się Sulia - do czasu, gdy podczas ogromnego sztormu zawitała tu cesarzowa bizantyjska (być może była to matka Konstantyna św. Helena). Obiecała Bogu, że ufunduje kościół, jeśli burza się uspokoi i pozwoli jej bezpiecznie zacumować. Tak się też stało, a Sulia zyskała nową nazwę i kościółek (mikroskopijny, pomalowany na biało, wewnątrz parę nowych ikon i świeczki).
W Agia Galini wpadamy jeszcze do portowej tawerny. Miasteczko słynie z ryb, w menu jest kilkanaście gatunków.
Przed nami Preveli. Wszyscy je zachwalali: piękniejszego miejsca na kreteńskim brzegu Morza Libijskiego nie znajdziecie! I rzeczywiście, plażę z dwóch stron otaczają wysokie skały (schodzi się do niej dobry kwadrans stromą, malowniczą ścieżką), znajduje się tu ujście szmaragdowej rzeki Kourtaliotis, a i morze ma niezwykły, turkusowy kolor. Wokół mnóstwo palm (prócz nich występuje w okolicy aż 700 gatunków roślin - jedna trzecia wszystkich rosnących na Krecie, władze prowincji chcą tu utworzyć ogród botaniczny). Do idyllicznego krajobrazu nie pasują tylko rowerki wodne, które wożą turystów po cudownej rzece w cieniu palm (sześć euro za godzinę).
Preveli to także monastyr z XVII w. na wzgórzu z widokiem na morze. Jak większość klasztorów na wyspie zapisał się w walce o niepodległość. Przez wieki okupacji tureckiej był schronieniem dla partyzantów (mnisi zasilali ich szeregi). Wierzono, że Kreteńczyków wspomagał cudowną mocą krzyż z relikwią - drzazgą z krzyża Chrystusa - przywieziony do Preveli w 1769 r. z Konstantynopola. Obwieszony klejnotami krzyż stoi na środku dwunawowego kościoła o beczkowym sklepieniu i kamiennych ścianach. Niezwykły jest ikonostas - cały w misternych ornamentach powycinanych w drzewie cedrowym i pomalowanych (złoto, zieleń, karmin). Podobnie ozdobiono długie świeczniki, ramy obrazów i boczne ławy. Drewniane, ażurowe kwiaty, liście, ptaki i owoce oplatają całą świątynię. Piękne są też ikony z połowy XVIII w., kiedy opiekę nad klasztorem objęła bogata rodzina Prevelich. Do zakonu wstąpił jeden z jej synów Michaił Preveli, malarz, i to za jego sprawą kościół tak wypiękniał.
Na dziedzińcu uwagę przyciągają trzy drewniane belki zawieszone na kamiennej konstrukcji przypominającej studnię. Uderzano w nie kijem w czasach, gdy nie wolno było bić w dzwony. Jest tu jeszcze małe (ale bardzo ciekawe) muzeum sztuki sakralnej z kolekcją ikon, mszałów i srebrnych kadzielnic.
W drodze powrotnej na północne wybrzeże Retymnonu odwiedzamy jeszcze Argyroupolis, które zaopatruje w wodę pitną cały region. Powietrze od razu inne: chłód i rześka wilgoć, zewsząd słychać szmer strumieni. Z zielonego wzgórza spływa kilkanaście wodospadzików. W miejscu, gdzie źródło bije ze skały, ustawiono kapliczkę z małymi ikonami i świecami.
W cieniu tuż obok rozłożyły się liczne knajpki. W jednej z nich zostajemy na kolację. Tym razem już nie ryby i klasyczna sałatka grecka (zwana tu wiejską), lecz ślimaki, jagnięcina i - największy rarytas - koza. W Argyroupolis jadłam ją po raz pierwszy w życiu. I, o zgrozo, była pyszna.
Wyspę zwiedzałam ze świetnym przewodnikiem "Kreta", który napisał Peter Zralek, a wydała Agencja TD, Warszawa 2003, 32 zł
http://www.rethymnon.gr - dobry przewodnik po regionie
http://www.preveli.org/files/moni/en30.htm - klasztor Preveli
http://www.agia-galini.com/home - Agia Galini i okolice
http://www.thegreektravel.com/crete/rethymno.html - atrakcje regionu, hotele
http://www.culture.gr/2/21/maps/crete/rethimno/rethimno.html - archeologia i zabytki