Kiedy dawno temu pojechaliśmy do Wrocławia, okazało się, że na ulicach spotyka się sympatycznych, uprzejmych i uśmiechających się ludzi, w dodatku w kapeluszach, co w Warszawie było wtedy rzadkością. Najcudowniejszym momentem było zamieszkanie u naszych przyjaciół, w wieży willi w samym środku parku Szczytnickiego.
jest znakomita architektura, park Szczytnicki, są urocze galerie z dobrym malarstwem, ale najbardziej zachwycili nas ludzie. Czuło się tam kulturalną atmosferę Kresów polskich. To było niebywałe doświadczenie. Zaprzyjaźniliśmy się z Wrocławiem i przyjaźń trwa do tej pory.
"maluchem", którym zresztą przejechaliśmy szmat Europy.
Kazimierzu Dolnym w willi Tadeusza Pruszkowskiego, która jest domem rodzinnym Łukasza. Lata temu Kazimierz był jeszcze zapuszczonym, zaniedbanym miasteczkiem, ale był pusty, zalany słońcem, pachniał malinami i śmietaną. Chodziliśmy na podwieczorki do zaprzyjaźnionych domów, wędrowaliśmy do Mięćmierza, spotykaliśmy się na Albrechtówce. Miło się też piło, wtedy raczej herbatę, bo z kawą było cienko, przy Rynku na tarasie u naszych znajomych.
Ewa: W poniedziałek rano, gdy schodziłam z góry, od domu Pruszkowskiego, byłam tylko ja. Wtedy te koguty, koślawe, kupowane z piekarni w wybielonym, krzywiutkim sklepiku miały niepowtarzalny smak.
Łukasz: W tej piekarni na Nadrzecznej, takiej wybielonej, na ścianach były ślady rąk. Nam się podobały te klimaty z międzywojnia.
to, co można nazwać zaprzeczeniem ordnungu, swoisty bałaganik, klimacik. Jesteśmy u siebie, nie musimy niczego udowadniać, i to jest bardzo przyjemne. Lubimy polskie "żółte" drogi, bo jeżdżąc nimi, znajdujemy miejsca, które ciągle nas zaskakują. A jak się chce pojechać z jednego głównego miasta do drugiego, korzystając z GPS, to wjeżdża się w polne drogi, z których czasami nie można wyjechać. Piękne są te nasze niespodzianki. W Polsce lubimy też tajemnice, naturę, lubimy szukać ciszy (choć nie jest to łatwe). No i to, że jest rozpostarta od morza do gór, przez jeziora.
jak się da, to z psami.
to Dom nad Polami w Tarczynie koło Wlenia prowadzony przez Magdę i Janka, którzy wyprowadzili się w warszawskiego Żoliborza. Są znakomitymi ogrodnikami i wspaniałymi restauratorami. Wystrój domu jest skromny, dostosowany do charakteru budynku - bauerskiego gospodarstwa - a równocześnie bardzo wygodny. Do tego taras z cudownym widokiem na niczym nieprzesłonięte Sudety. Jeździmy po Polsce, szukając ciszy i widoków, i takich miejsc nie ma wiele. To jest zjawiskowe. W pobliżu znajduje się kapliczka otoczona kręgiem wspaniałych drzewiastych rododendronów, a nieco dalej - aleja bodaj największych w Polsce tuj. I jeszcze jedno: goście, psy, koty i rośliny są na takich samych prawach. Wszyscy się tam świetnie czują.
Stodole Wszystkich Świętych Zwanej Oczyszczalnią w Regowie. Gospodarstwo agroturystyczne prowadzą tam Ania i Joasia, osoby bardzo "ziołolubne", więc jedzenie jest aromatyczne, zdrowe, czasem ostre. Jedna z nich jest półkrwi Ukrainką, dużo jest więc wpływów wschodnich, bywa wspaniała papryka faszerowana kaszą i warzywami albo różne warianty eintopfów. A wszystko z bardzo prostych, zwyczajnych składników.
Ewa: Zawsze podróżuję z nożem, który jest aktualnie ulubiony. Dobrze się czuję, jak mam go przy sobie. Łukasz: Ja zabieram zawsze żonę.
Wypieramy takie miejsca, więc ich nie mamy.
podróż bez celu. Kupujemy dużą ciężarówkę, pakujemy się i ruszamy. Polska, Europa, zimą na południe, latem na północ. Bez celu, zgodnie ze słońcem i z dnia na dzień. Od znajomych do znajomych, od plebanii do plebanii, od zabytku do zabytku. Będziemy się wałęsać, łazikować, snuć się, kręcić. Będziemy nomadować. Dopóki zdrowie pozwoli.
Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej