Kitesurfing nad Zatoką Pucką: daj się ponieść!

W wietrzne dni nad Zatoką Pucką wiszą stada kolorowych latawców

Stopy wpięte w krótką lekką deskę, a w górze prowadzony na długich linkach latawiec o powierzchni większej niż pełne ożaglowanie Omegi (16 m kw.). W ślizgu po lustrze wody człowiek osiąga prędkość kilkudziesięciu kilometrów na godzinę i wyskakuje w górę na parę metrów. Kitesurfing to nowe szaleństwo.

***

W 1977 r. Holender Gilbertus Adrian Panhuisen stanął na desce windsurfingowej i trzymając w rękach latawiec powoli popłynął. Tak powstał kitesurfing.

Choć pierwszy latawiec stworzony z myślą o ciągnięciu człowieka na desce powstał w 1984 r., przez następne lata raczej konstruowano i eksperymentowano, niż surfowano. Dopiero w drugiej połowie lat 90. ruszyła seryjna produkcja desek, a w 1999 r. Robbi Naish stworzył latawiec czterolinkowy, na którym pływamy do dziś.

W 2001 r. powstała na Helu pierwsza w Polsce szkoła i odbyły się pierwsze mistrzostwa kraju. Dziś w wietrzne dni nad Zatoką Pucką wiszą stada kolorowych latawców.

Powoli ten sport staje się poważnym konkurentem olimpijskiego, bądź co bądź, windsurfingu. Głównie dlatego, że jest łatwiejszy (w pierwszy ślizg wchodzi się zazwyczaj trzeciego dnia nauki, czyli mniej więcej dziesięć razy szybciej niż na desce z żaglem) i bardziej widowiskowy, a w dodatku sprzęt jest lżejszy i zajmuje mniej miejsca.

***

Jest jedna zasada, od której nie ma odstępstw: pod żadnym pozorem NIE WOLNO uczyć się kitesurfingu bez opieki i pomocy instruktora. Samokształcenie na zasadzie prób i błędów nie tylko nie przynosi rezultatów, ale jest też diabelnie niebezpieczne. Latawiec w powietrzu ma ogromną siłę - nieodpowiednio sterowany nie da się poskromić człowiekowi. Potrafi podnieść w powietrze potężnego chłopa i posadzić go na drzewie, dachu przyczepy, rzucić o molo czy o falochron albo - w przypadku wiatru wiejącego od brzegu - wywlec na głębinę i nawet utopić. W dodatku delikatny latawiec w zderzeniu z twardą materią może się podrzeć. Więc jeśli ktoś wpadnie na pomysł wydania samouczka "Nauka kitesurfingu w weekend" - jeśli ci życie miłe trzymaj się od niego z daleka.

Całe szczęście, że szkółek jest coraz więcej - mają dobry sprzęt i dobrych instruktorów, często także motorówkę albo skuter wodny, które mogą okazać się przydatne, kiedy kursant odpłynął hen, hen i ma kłopot z powrotem do brzegu.

Instruktor zdejmuje nam z głowy wszystkie trudy: zależnie od siły wiatru dobiera odpowiednich rozmiarów latawiec, wyszukuje bezpieczne miejsce, a potem przez cały czas obserwuje nasze poczynania i krok po kroku wprowadza w tajniki prowadzenia latawca.

Na pierwszym etapie uczymy się surfowania na sucho, czyli na lądzie. Na dużej otwartej przestrzeni oswajamy latawiec - dowiadujemy się, kiedy jest silny i gwałtowny i co zrobić, żeby na zawołanie złagodniał, jak wylądować z nim bezpiecznie na plaży. Ten etap to najtrudniejsza część nauki, ale nie trwa zbyt długo. Bardziej niż siły mięśni wymaga skupienia.

Potem zaczyna się doskonała zabawa. Wchodzimy z latawcem do wody, trzymając go w rękach, kładziemy się na brzuchu i pozwalamy się ciągnąć po falach (te body dragi są bezpieczne i ekstatyczne, poza tym to już namiastka prawdziwego surfowania). Później uczymy się samodzielnego podnoszenia latawca z wody i wreszcie przychodzi pierwszy start z deską na nogach. Oczywiście parę razy wywracamy się jak w kreskówce, ale w końcu lecimy!

Pierwszy ślizg: woda twarda jak deska ucieka nam spod nóg, a my - bez wysiłku - mkniemy z wielka prędkością (niemal wszyscy, których obserwowałem w tym momencie, krzyczeli z radości). Ostrzegam, że od tego momentu nie masz już odwrotu: "ładna pogoda" znaczyć więc będzie, że wieje wiatr, a nie że świeci słońce; siedząc w pracy po kryjomu kilka razy dziennie będziesz sprawdzał prognozy wiatru na najbliższy weekend...

***

Choć kitesurfing można z powodzeniem uprawiać na całym Wybrzeżu, to jednak najlepiej zaczynać w Zatoce Puckiej. Jest tu płytko - nawet 300 m od brzegu można stanąć na dnie i choć dość często wieje wiatr, to na wodzie nie tworzą się wielkie fale. Hel to wyjątkowo dobre miejsce do nauki nie tylko w obrębie polskiego wybrzeża, ale i całej Europy. I chociaż na kempingach w okolicy Chałup panuje okropny tłok, dojazd samochodem oznacza stanie w wielogodzinnych korkach, a potrawy w okolicznych restauracjach są niemal niejadalne, to jednak ściągają tu tłumy miłośników sportów wodnych.

Jeśli jednak ktoś nie lubi tłoku, niech uda się do Rewy (np. autobusem miejskim spod dworca kolejowego w Gdyni). Półwysep Rewski jest miniaturą Helskiego - dwukilometrowa piaszczysta łacha wchodzi w zatokę; jest na tyle szeroka, że da się bezpiecznie rozłożyć latawiec i wystartować. W Rewie nie ma kempingu (mieszka się w kwaterach prywatnych), jest sennie i spokojnie.

Otwarte morze ze względu na silne fale nadaje się raczej dla surferów, którzy pierwsze kroki na desce mają już za sobą.

***

Można jeszcze pojechać nad morze i spróbować. W Chałupach mniej teraz ludzi niż w środku lata, zazwyczaj wieje lepszy wiatr, woda jest wciąż ciepła i wreszcie można mieć kawał akwenu wyłącznie dla siebie.

Poza tym koniec sezonu to znakomity moment, żeby zaopatrzyć się w sprzęt - warto teraz kupić latawce i deski wyprzedawane przez szkółki, a i w sklepach wszystko tanieje, nawet o kilkadziesiąt procent (wysokie ceny sprzętu to przecież najgorsza strona tego sportu).

To, że za chwilę przyjdzie jesień, nie oznacza wcale, że należy spakować latawiec na wiele miesięcy. Kiedy u nas sezon definitywnie się skończy, można wybrać się do Brazylii - polskie szkoły zakładają tam swoje bazy, które działają od końca września do połowy grudnia. Warunki do nauki są idealne - ciepła woda i równy, pewny wiatr.

Poza tym jesienią i zimą świetnie pływa się na Dominikanie, na wenezuelskiej Margaricie i wyspach El Coche oraz w egipskiej Hurgadzie i El Gounie.

A gdy do Polski przyjdzie zima i spadnie śnieg, zamiast deski kitesurfingowej można przypiąć snowboard albo narty i z latawcowym napędem jeździć po zamarzniętych jeziorach. Ale to już zupełnie inna opowieść.

Kursy i szkoły

W Polsce kursy prowadzone są według modelu szkolenia opracowanego przez IKO (International Kiteboarding Organisation), dzielą się na trzy etapy: 1. trochę teorii, przygotowanie sprzętu, startowanie, sterowanie i lądowanie latawca oraz opisywane już body dragi ; 2. start z deską, pierwsze zwroty; 3. zwroty, start z głębokiej wody, pływanie pod wiatr, pierwsze skoki. Ceny od 900 do 1200 zł (zależnie od szkoły). Kurs trwa ok. 15 godz.

Na każdym kempingu na Helu mamy co najmniej jedną szkółkę kitesurfingu. Trzeba jednak starannie wybierać, bo szkoła szkole nierówna, a w niektórych instruktorzy nie mają jeszcze doświadczenia. Dobrym miejscem jest na pewno Kite Akademia na Kaprze i kite.pl na kempingu numer 6 - obie mają niezły sprzęt i przede wszystkim znakomitych instruktorów. W Rewie działa dobra szkoła Aloha, od trzech lat prowadzona przez same dziewczyny. Przed zapisaniem się na kurs warto pochodzić i popytać, zwłaszcza kursantów - jeśli czuli się bezpiecznie i po kilku godzinach wystartowali, to zazwyczaj znaczy, że wszystko odbywało się, jak należy.

Sprzęt

Podstawowy sprzęt to latawiec z zestawem linek i drążkiem sterowniczym oraz deska kitesurfingowa (powszechnie uważa się, że najlepszy produkuje firma Naish). Dodatkowo potrzebny trapez i pianka, bo woda w Bałtyku zazwyczaj jest chłodna.

Latawiec z zestawem kosztuje ok. 3000 zł, deski od 1000, trapez ok. 300, pianka tyle samo. Uwaga! Sprzęt używany jest znacznie tańszy, warto polować!

W sieci

Kite Akademia

Kiteportal.pl

Więcej o: