Co byście powiedzieli, gdyby wasze dziecko z basenu odebrał prezydent? Brzmi nieprawdopodobnie, ale na Islandii jest możliwe. - To zjawisko nazywa się niskim dystansem władzy - opowiada Kinga, która wyspę odwiedziła już cztery razy, i przypomina historię dwóch chłopców, o której było głośno w światowych mediach. - Z basenu miała odebrać ich mama, ale zadzwoniła, że się spóźni. Więc jeden z chłopców podszedł do prezydenta, który akurat był wtedy na basenie i zapytał, czy odwiezie ich do domu. A on... zgodził się! Chłopcy zadzwonili do mamy i powiedzieli, że już nie musi się martwić, bo odwiezie ich prezydent. To Islandia, ale nawet ta kobieta była zdziwiona. Ale to nie są pojedyncze przypadki. W czasie obchodów ich święta niepodległości, wszędzie pełno władz państwowych, policji. I wśród nich masa dzieci, które podchodzą do policjantów, a ci bawią się z nimi, biorą je na ręce. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce? To zupełnie inny świat - kończy opowieść.
Sytuacja z prezydentem pokazuje, jak bezpiecznie jest na Islandii. To swego rodzaju fenomen. - Choć to chyba mit, że nie zamyka się mieszkań. Wszyscy Islandczycy, których znam, zamykają mieszkania, a nawet mają zamontowane alarmy - mówi Magda, na Islandii mieszka już 11 lat.
Nadal jednak wśród Islandczyków panuje duże zaufanie, nawet do obcych, czego doświadczyły Kinga z Martą, kiedy wynajmowały mieszkanie przez Airbnb. - Obok mieszkała właścicielka, ale na kilka dni wyjechała. Miałyśmy na tarasie jacuzzi, które nie działało, więc zadzwoniłyśmy do niej, żeby się dowiedzieć, jak je uruchomić. Okazało się, że trzeba wejść do jej mieszkania. Ale to nie było dla niej problemem. Obcym ludziom powiedziała, gdzie trzyma klucze i co w jej mieszkaniu trzeba włączyć, żeby jacuzzi zadziałało - wspomina Kinga.
Na Islandii nikogo nie dziwi też wózek z dzieckiem pozostawiony przed sklepem czy kawiarnią. - Matka zostawia dziecko i idzie na kawę. Nikt się nie denerwuje, nie wzywa policji - zapewnia Marta.
Z kolei Magda przekonuje, że czuje się dużo bezpieczniej niż w Polsce. - Nie martwię się, że zostawiam torebkę w samochodzie na przednim siedzeniu i nie boję się chodzić nocą po ulicach - mówi.
Ale nie tylko bezpieczeństwo i inna kultura przyciągają turystów z całego świata. Islandię można nazwać krajem niepowtarzalnych okazji: zobaczenia zorzy polarnej, wzięcia udziału w wyprawie na majestatyczny lodowiec, obserwowania z bliska życia wielorybów czy wykąpania się w gorącym źródle, kiedy temperatura powietrza wynosi zaledwie kilka stopni Celsjusza. I właśnie od zorzy polarnej zaczęła się fascynacja Kingi.
Razem z koleżanką, Martą, przeglądała zdjęcia tego zjawiska na Instagramie i uznała, że jest to coś, co trzeba zobaczyć przynajmniej raz w życiu. - Kinga zaczęła szukać informacji, gdzie najlepiej widać zorzę i okazało się, że właśnie na Islandii - wspomina Marta. Pierwszy raz Kinga poleciała na wyspę latem; wtedy na zobaczenie zorzy nie ma szans. - Ale potem byłam w listopadzie, zaledwie na kilka dni. Zameldowałam się w hotelu, wyszłam na taras, a tam - zorza. Po prostu kosmos! - opowiada.
Na początku nie była jednak przekonana, czy to kierunek dla niej. - Nie jestem typem piechura, który z namiotem na plecach robi kilkanaście kilometrów dziennie na pustkowiu. A do tego wszędzie ciemno i zimno. Ale te zdjęcia... Były po prostu zjawiskowe - mówi. Nawiązała więc kontakt z architektem z Norwegii mieszkającym na Islandii. - Od niego dowiedziałam się, że to cywilizowany kraj, a w Reykjaviku jest asfalt - śmieje się. Okazało się również, że najważniejsze atrakcje są łatwo dostępne i zobaczenie ich nie wymaga wielkiej logistyki. - Poza tym Islandczycy organizują masę wycieczek autokarowych, które zahaczają o najważniejsze punkty - dodaje.
Wszystkie przyrodnicze atrakcje wyspy są bezpłatne. - Oprócz Keridu, czyli jeziora wulkanicznego położonego w kraterze. Ale tam wstęp kosztował zaledwie dwa euro - mówi Kinga. Nie przeszkadza nawet to, że większość tych miejsc znajduje się na prywatnych posesjach. - To normalne, że na czyimś terenie płynie wodospad - dodaje. Wynika to z podejścia Islandczyków do przyrody. - Mają takie przeświadczenie, że skoro oni dostali to za darmo, to turyści także powinni - wyjaśnia Marta, która na Islandię poleciała po gorących namowach ze strony Kingi i, tak samo jak ona, wpadła po uszy.
ZOBACZ NIESAMOWITĄ ISLANDZKĄ PRZYRODĘ >>>
- Nigdy do tej pory nie widziałem takich przestrzeni, ciszy i spokoju. Patrząc na te krajobrazy, czuję się jak Matt Damon w "Marsjaninie" - porównuje Karol, który razem ze swoją narzeczoną, Justyną, przeniósł się na Islandię we wrześniu. Mieszkają w niewielkiej miejscowości Fludir i pracują w szklarni. Nie chcieli zaczynać wspólnego życia od kredytu.
Justynie, podobnie jak Karolowi, też podoba się brak pośpiechu i wszechobecny luz. - Nie ma stresu, zdenerwowanych ludzi. Nieznajomi witają się, uśmiechają. Trąbienie, bo ktoś za wolno wykonuje manewr? Nie spotkaliśmy się z tym - mówi. O wszystkich swoich doświadczeniach opowiadają na fanpage'u Nasza Islandia.
- Przyroda. Jest taka wielka, piękna i spektakularna - zaczyna Marta, kiedy pytamy, co najbardziej urzeka ją na Islandii. - Pamiętam, jak jechałyśmy samochodem, jeszcze z innymi koleżankami, i co chwilę któraś z nas mówiła: "Patrzcie tam!", a druga: "Nie, nie, nie, patrzcie tam!". Gdzie się nie obrócisz, masz tak niewiarygodną przestrzeń i krajobrazy, że nie da się skoncentrować na jednym miejscu - przekonuje.
Rzeczywiście, Islandia pełna jest spektakularnych wodospadów, gejzerów strzelających wodą w powietrze na wysokość nawet kilkudziesięciu metrów czy rozległych kraterów wypełnionych jeziorami. - To, co widzę, jest tak oszałamiające, że mam ochotę po prostu stać i patrzeć - mówi Marta.
- Przyroda jest wspaniała, ale mnie fascynują też ludzie - wtrąca Kinga i dodaje, że samo czytanie i dowiadywanie się nowych rzeczy o mieszkańcach jest ciekawe. Okazuje się na przykład, że Islandczycy czytają najwięcej książek na świecie, a co dziesiąta osoba zostaje autorem. Z kolei mężczyźni bardzo chętnie robią na drutach. - To bardzo uzdolniony naród. Wielu moich znajomych śpiewa lub gra na jakimś instrumencie. Zaskoczyło mnie to - przyznaje Magda, która „dla Islandii” rzuciła studia chemiczne w Poznaniu, aby wspomóc rodzinę finansowo. Pracowała jako kasjerka w supermarkecie, później jako recepcjonistka w hotelu, studiowała tu też marketing.
Na niej szczególne wrażenie zrobiły silne i niezależne kobiety. - Wydaje mi się, że przez przebywanie z nimi dużo zyskałam - stwierdza.
URZEKAJĄCE PIĘKNO ISLANDII UCHWYCONE NA ZDJĘCIACH >>>
Mieszkańcy Islandii słyną też z dużego szacunku do pracy, bo każdy ma zazwyczaj dwa lub trzy zawody. - W ciągu dnia ktoś może być lekarzem, a wieczorem pracować jako portier. I obie te prace są tak samo ważne, bo obie są potrzebne - wyjaśnia Marta.
Islandczycy wierzą też w elfy, czyli mityczny lud wyspy. Z tego powodu zdarza się nawet, że nie buduje się dróg w konkretnych miejscach, bo mogłoby to je rozzłościć. Tak było w 2014 roku, kiedy sąd zadecydował, że droga mająca połączyć Reykjavik z Półwyspem Álftanes nie może powstać właśnie ze względu na te stworzenia. Z kolei w mieście Hafnarfjordur żadna inwestycja nie może zostać zrealizowana bez wcześniejszej konsultacji z elfami. Więcej przeczytasz o tym tutaj: Islandzki sąd zdecydował: drogi nie będzie, bo to może zdenerwować elfy. Wierzy w nie 80 procent mieszkańców
Wielu osobom ten kraj może jawić się jako ponure i zimne miejsce, z wszechobecnym krajobrazem księżycowym, którego monotonia po kilku dniach może doprowadzić do szału. Marta i Kinga przyznają, że po dłuższym pobycie klimat może wydawać się depresyjny. - Znajoma, która tam mieszkała, twierdzi, że da się do tego przywyknąć. Choć na początku było jej trudno i tęskniła za Polską - mówi Marta.
Justyna i Karol z pogody na razie są zadowoleni. - Podobno tu, gdzie mieszkamy, zimą jest jasno przez cztery godziny. Ale nie boimy się! Jesteśmy świadomi, że może być ciężko - mówi Justyna.
Islandczycy mówią, że złej pogody nie ma, trzeba się tylko dobrze ubrać. Mają nawet powiedzenie, że jeśli nie podoba ci się pogoda na Islandii, poczekaj pięć minut. Bo potrafi zmienić się błyskawicznie. A oni umieją się do niej dostosować. - Ten architekt powiedział mi, że nawet zimą jeździ na rowerze. Po prostu zmienia opony na zimowe - mówi Kinga na potwierdzenie tych słów.
Mieszkańcy wyspy potrafią też cieszyć się każdym promieniem słońca. Kiedy robi się cieplej, zamykają sklepy i inne miejsca pracy i wychodzą na dwór.
Magdzie z kolei klimat odpowiada, bo nie lubi upałów. - A zimowe wieczory uprzyjemniam sobie świeczkami i książką. Można też polecieć w ciepłe miejsce. Mnie najbardziej z tego wszystkiego przeszkadza jednak wiatr - mówi.
Pogoda nie przeszkadza Islandczykom w korzystaniu z kąpieli w gorących źródłach. Nie ma miejscowości, w której nie byłoby basenu. I to nie takiego pod dachem, ale na powietrzu. Dla Islandczyków baseny są jak dla Brytyjczyków puby. Chodzą tam po pracy lub szkole i wygrzewają się w gorącej wodzie, kiedy dookoła panuje niska temperatura.
Baseny podzielone są na część sportową i rekreacyjną. Na tej pierwszej uczą się pływać, bo nauka pływania jest na Islandii obowiązkowa. Drugą można porównać do jacuzzi, ale basen jest dużo większy i nie zawsze są tam hydromasaże. Woda ma różną temperaturę, 38 stopni Celsjusza, 39 lub 40, i pochodzi z wnętrza ziemi.
Taką wodę Islandczycy wykorzystują też do podgrzewania ławek w parkach, parkingów, szklarni, w których hodują warzywa i owoce, a nawet... fragmentu oceanu przy plaży w Reykjaviku.
- Trzeba też uważać, żeby się nie poparzyć, kiedy odkręca się ciepłą wodę w kranie. U nas w domu ma jakieś 90 stopni! - ostrzega Justyna. - I jest strasznie zasiarczona, nie mogę się przyzwyczaić - dodaje Karol. - Niewyobrażalnie śmierdzi zgniłymi jajkami. Dla mnie szok! - dopowiada jego partnerka.
Jeśli planujesz pobyt na Islandii, przygotuj się na to, że będzie wiało i lało. - I to nawet nie jest ulewa, ten deszcz tak siąpi, co bywa zdradliwe. My byłyśmy porządnie ubrane: spodnie trekkingowe, sztormiak, na to jeszcze foliowy płaszcz przeciwdeszczowy, a i tak miałyśmy mokrą bieliznę, bo zawiewa od dołu. Więc trzeba się dobrze przygotować na deszcz i wiatr. Bo nawet nie chodzi o zimno, zimy się wbrew pozorom dość łagodne - tłumaczy Kinga.
Poza tym warto zabrać ze sobą kartę kredytową. Islandia jest krajem, który do perfekcji opanował tę metodę płatności. Do tego stopnia, że nawet w najmniejszej budce z toaletą nie zostawia się drobnych, tylko płaci kartą.
Dziewczyny polecają też wynajęcie samochodu, który ułatwia zwiedzanie wyspy. - Odległości pomiędzy poszczególnymi punktami są naprawdę duże. Przez wiele kilometrów możesz nikogo nie spotkać. A należy pamiętać, że pociągów na Islandii nie ma - przypomina Kinga. I niektórym bardzo tego brakuje. - Tęsknię za pociągami. Może to śmieszne, ale uwielbiam stukot kół. Uspokaja mnie i przypomina o moich podróżach po Polsce - wspomina Magda. - Samochód najlepiej wynająć w kilka osób, bo jest taniej. Choć i tak przeraźliwie drogo - śmieje się Kinga, zwracając uwagę na to, że pobyt na wyspie do najtańszych nie należy. - Ceny są bardzo wysokie, każdy próbuje zarobić na turystach, co odbija się też na Islandczykach - przyznaje Magda.
Turystki podpowiadają, żeby przed podróżą dużo poczytać o atrakcjach, bo niektóre można łatwo ominąć. - Wodospad Seljalandsfoss jest bardzo chętnie odwiedzany przez turystów, a tuż obok znajduje się ukryty wodospad Gljúfurárfoss, gdzie wchodzi się w szczelinę i jesteś niemalże pod nim. Zjawiskowe miejsce, ale jeśli o nim nie wiesz, możesz je przegapić - podaje przykład Marta.
Kinga i Marta mają jeszcze jedną radę. Choć Islandczycy ze swojej kuchni nie słyną, warto dać jej szansę. - Polecam zjeść tam rybę albo zupę rybną. Nigdzie na świecie nie jadłam lepszej. W ogóle nie smakuje jak ryba w Polsce - zapewnia Marta.
Duże odległości, o których była mowa wcześniej, mogą być uciążliwe. Zwłaszcza jeśli do najbliższego supermarketu jest 45 kilometrów. - Nasz pierwszy zakup to będzie samochód. Ewentualnie sanki - żartuje Karol. - Staramy się jednak nie narzekać. Dokładniej robimy listę zakupów, bo wiemy, że kolejne będą dopiero za tydzień albo dwa. Podróż do marketu to w ogóle wielka atrakcja, jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi - dodaje Justyna.
Innego zdania jest Magda. - Da się do tego przyzwyczaić, a wręcz to polubić. To bardzo pozytywne doświadczenie. Lubię wyrwać się z Reykjaviku i spędzić chociażby dwie noce w domku letniskowym na totalnym odludziu. Człowiek nabiera dystansu, obcuje z naturą i naprawdę odpoczywa - zachwala.
Islandia przyciąga coraz więcej Polaków. Nie tylko turystów, lecz także osób, które chcą się tam osiedlić, między innymi dlatego, że upatrują tu szansy na przyzwoity zarobek. Jesteśmy obecnie najliczniejszą mniejszością narodową na tej wyspie. - Język polski można usłyszeć praktycznie wszędzie. Wiele urzędów odpowiedziało na zwiększającą się liczbę polskich imigrantów, wydając broszury i informacje po polsku. Również większość partii politycznych upatruje potencjału w polskim elektoracie i obecnie stara się mieć też reprezentanta o polskich korzeniach - potwierdza Magda.
- Da się to odczuć. W szklarni, w której pracujemy z Karolem, większość osób to Polacy, jest tylko kilku Islandczyków. Polaków spotyka się też w sklepach, na spacerach - mówi Justyna, a jej narzeczony dodaje: W mieście Selfoss w bibliotece jest cały regał z książkami po polsku, w tym z literaturą polską, zagraniczną, podręcznikami oraz słownikami. Konto internetowe w banku też mamy po polsku, podobnie jak SMS-y, które do nas z banku przychodzą.
Mimo to Islandczycy mają podzielone zdanie na nasz temat. - Raz zaczepiła nas Islandka, pytając, skąd jesteśmy. Odpowiedziałyśmy, że z Polski, a ona: "Naprawdę? Bo nie wyglądacie tak jak oni". Bardzo źle się wypowiadała o Polakach i o Litwinach. To było trochę rozczarowujące doświadczenie, choć z drugiej strony jestem w stanie ją zrozumieć, bo część naszych rodaków w pewnym stopniu się nie dostosowała do życia tam - przytacza przykład Marta, a Kinga jej wtóruje. - Faktycznie nie było miłe słuchać tego, że Polacy są głośni, że piją, przychodzą pijani do pracy, nie chcą uczyć się języka, nie chcą się leczyć z alkoholizmu. Choć są też oczywiście Polacy, którzy się zintegrowali, uczciwie pracują i żyją normalnie - zapewnia.
Potwierdzeniem ostatniego zdania są słowa Magdy, która przekonuje, że zawsze trafiała na otwartych, miłych ludzi. Zdawali sobie sprawę, że przy tak małej populacji imigranci są wręcz potrzebni. Podobnego zdania są Justyna i Karol. - Islandczycy są pomocni i życzliwi, nie spotkaliśmy się z gorszym traktowaniem - przekonują.
A czego naszym najbardziej na Islandii brakuje? - Tęsknię za przyjaciółmi i rodziną, ale na szczęście tylko za częścią, bo najbliższa przeniosła się na Islandię. Poza tym brakuje mi świeżych owoców z babcinego ogródka! - wymienia Magda.
- Spotkań z rodziną i przyjaciółmi, pracy z dziećmi, moich pasji i siedzenia za kółkiem. Ale za to możemy zazdrościć Islandczykom czystej, zdrowej, zimnej wody (ta nie zawiera siarki). Tutaj nie kupuje się wody mineralnej. Pije się zimną wodę z kranu - mówi Justyna. Z kolei Karolowi najbardziej brakuje miasta, kina i księgarni. Co nie znaczy, że ich miasteczko nie jest ciekawe. - To podobno jedno z nielicznych miejsc na Islandii, gdzie występuje tak wiele drzew - zauważa Karol. Chętnie odwiedzają je turyści, a para mieszka na obszarze Golden Circle, do wodospadu Gullfoss ma 25 kilometrów, a niedaleko jest też słynny gejzer Geysir, któremu nazwę zawdzięczają wszystkie gejzery na świecie. - Jest Secret Lagoon, czyli Gamla Laugin, a na szczycie małej góry Midfell znajduje się jezioro. Pięknie tu… - zachwyca się Justyna.
Może zainteresuje cię też: Idąc po nim, wyglądasz, jakbyś szedł w powietrzu. Na Islandii stworzyli przejście dla pieszych w 3D