QUE VIVA ESPANIA!!! Od takich słów zacząłem swój wpis na blogu po przylocie do Hiszpanii.
Poprawiłem jednak bardzo szybko to przywitanie na "Visca Catalunia". Dlaczego?
Moim miejscem docelowym była Costa Brava, która znajduje się w Katalonii, co mieszkańcy regionu podkreślają na każdym kroku.
Nie bez przyczyny Costa Brava to w tłumaczeniu "Dzikie Wybrzeże". Już pierwszego dnia, kiedy usiadłem na skraju klifu zrozumiałem, dlaczego tak jest. Byłem tam tylko przez chwilę, ale wystarczyło. Uświadomiłem sobie, że od milionów lat, w tym miejscu toczy się nieustanna walka pomiędzy wodą i ziemią.
Te dwa żywioły widać także w kuchni. W tym jednak przypadku pięknie ze sobą współgrają, a Hiszpanie wyciągają z nich to co najlepsze, łącząc ze sobą to, co daje im natura. Śródziemnomorski klimat sprawia, że wszystkie warzywa i owoce są soczyste i dorodne, a morze uzupełnia menu o swoje dary: owoce morza.
Wystarczy przyjrzeć się pierwszej, najbardziej znanej potrawie, jaką jest paella. Perfekcyjny przykład połączenia darów natury. Oczywiście nie mogłem sobie odpuścić tego rarytasu, ale nie zapominałem również o innych daniach, które oferuje hiszpańska kuchnia. Moja lista była długa: chorizo, jamon serrano, tortilla espanola i tak dalej. Nic tylko życzyć sobie smacznego. Co ciekawe, w Hiszpanii częściej słyszy się "que aproveche", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "doceń to, co masz".
Z archiwum Mariusza Stachowiaka Z archiwum Mariusza Stachowiaka Paella/ Z archiwum Mariusza Stachowiaka
To paradoksalnie zainspirowało mnie do podjęcia wyzwania obalenia mitu, który nie raz słyszy się od wczasowiczów, że jedzenie w kuchni hotelowej jest nudne. Sprawdziłem to.
Tester smaków przyjął postać bohatera w programie "Pogromcy mitów". Do przedsięwzięcia wybrałem trzy różne hotele z oferty Exim Tours i w każdym z nich zjadłem inny posiłek dnia. Podczas realizacji mojego projektu, czytaj obalania mitu, zrozumiałem, że wbrew pozorom, odpowiedź nie jest prosta. Dużo zależy od nas samych, od tego jak wykorzystamy to, co nam serwują. Jeśli ktoś codziennie będzie jadł to samo, bo nie chce niczego zmieniać, zna już smak frytek i kurczaka, czy też będzie jeść na śniadanie chleb z masłem i szynką to taką osobę będzie trudno przekonać. Szczególnie do zmiany potrawy.
Tester Smaku odkrywa piękno Costa Brava
Tak na marginesie, skoro już mówimy o chlebie, to warto dodać, że w Hiszpanii nie używa sie masła do smarowania pieczywa. Oni polewają pieczywo oliwą. Masło w restauracji hotelowej jest więc wynikiem przyzwyczajeń turystów. Całe szczęście, ja należę do tej grupy osób, które potrafią jeść codziennie inną potrawę. Nawet jeśli nie wiem co to jest. Skupię się jednak na podstawowych produktach, prostych, regionalnych. Przecież w takim miejscu nie odpuszczę sobie ryby czy owoców morza. Te produkty dostępne są tutaj w każdej restauracji hotelowej. Bardzo ważne jest to, w jaki sposób przygotujemy sobie nasze, nawet najprostsze danie. Podane estetycznie, kolorowo na pewno wzbogaci smak. Jemy przecież też oczami. Czasami wystarczy jakiś mały detal. Zielona papryka, cytryna. Efekt murowany. Na talerz położyłem tylko jajko, boczek, przekrojoną kromkę chleba. Śniadanie jak w ekskluzywnej restauracji. Prawda? Wystarczy trochę poeksperymentować, nie dawać się turystycznym przyzwyczajeniom, a nagle się okaże, że menu hotelowe wcale nie jest nudne!
Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Po takich kucharzach ciężko spodziewać się nudnego menu/ Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka
To jednak nie zwalnia ze spróbowania kuchni na mieście. Bo bezapelacyjnie są to dwa inne światy. Nie odpuszczałem takich miejsc. Przykładem mogła być wizyta w jednej z lokalnych restauracji. Trafiłem do El Toto. Kiedy ją tylko zobaczyłem od razu poczułem, że to będzie to. Dostałem w niej dokładnie to, co chciałem. Niepowtarzalne smaki pikantnych tapas, słodyczy w postaci hiszpańskiego gwaru i pozytywnej energii od obsługi. Ludzie są tutaj niesamowici. Myślę, że tę radość czerpią ze słońca. I przyznam się, że trochę im tego słońca zazdroszczę.
Taka energia nie mogła się zmarnować. Wykorzystałem ją bardzo szybko, zwiedzając okoliczne miasta. Pierwszy kierunek to oczywiście Barcelona, która była na wyciągnięcie ręki. Moc była ze mną, bo to ona sprawiła, że na miasto postanowiłem popatrzeć z innej perspektywy. W końcu Odrywanie się jest moją domeną. Standardowo odrywam się na wysokość około pięćdziesięciu centymetrów. Kiedy stanąłem u stóp świątyni Sagrada Familia, zrozumiałem, że tym razem to za mało. Zdecydowanie chciałem więcej. Chciałem objąć wzrokiem nie tylko tę świątynię, ale całe miasto. Dotarłem więc do Parku Guella oraz na wzgórze Tibidabo i oderwałem się ponad wszystko. Gdybym tylko mógł tam zostać na wiele godzin, analizując układ ulic i budynków
Na wyciągnięcie drugiej ręki była Girona. Tutaj zachwyciła mnie jedna z setek wąskich uliczek, przepełniona kolorami. Kiedy zobaczyłem smacznie poukładane warzywa i owoce na jednym ze straganów, nasycone intensywną barwą, nie mogłem się powstrzymać... musiałem zrobić im zdjęcia, a potem oczywiście spróbować. Poczuć różnicę w smaku owoców, które dojrzewają na słońcu. Girona to dobre miejsce, żeby uciec na chwilę od gorącego wybrzeża. Warto przyjechać wcześniej, zanim zjadą się turyści, żeby pospacerować po pustych uliczkach i poprzyglądać się miejscowym, którzy już od rana chowają się przed słońcem.
Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Z archiwum Mariusza Stachowiaka
Czas w takich sprzyjających warunkach przyrody szybko zleciał. Kiedy usiadłem sobie na wzgórzu z panoramą na Tossa del Sol, pomyślałem sobie... a może tak jeszcze przedłużyć ten pobyt, a jakby tak polecieć na Majorkę? Poczułem, że to pytanie trzeba zadać na głos. Telefon do biura z przygotowanym wcześniej przemówieniem z setkami argumentów "za". Jako tester smaków w mojej pracy marzeń, bardzo chciałbym polecieć na Majorkę, gdyż...
"Mariusz, nie ma problemu, w sobotę lecisz. Bilet za chwilę wyślemy mailem" - usłyszałem w słuchawce. I jak tu nie kochać mojej pracy marzeń?
Kiedy dotarłem na Majorkę to od pierwszego dnia byłem na "wow". Widok z okna mojego pokoju hotelowego mówił sam za siebie. Jeszcze jakiś czas temu myślałem, że wiem co to jest kolor typu "blue lagoon". Ale tam, na miejscu, intensywność barwy przerosła moje oczekiwania i poznałem prawdziwą głębię tego koloru. Siedziałem na balkonie i nie wierzyłem własnym oczom. Mogłem tam siedzieć bez końca. Ale musiałem wracać do pracy . Tak, tak, wiem, wiem - daj spokój. Dobrze, nie będę się tłumaczyć przez grzeczność.
Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Archiwum Mariusza Stachowiaka Tapas/ Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka
Kierunek, który obrałem na początku, to półwysep Cap de Formentor. Znajduje się na północno-zachodnim krańcu wyspy, który przecinają najwyższe partie gór Serra de Tramuntana. Miejscowi nazywają to "miejscem spotkań wiatrów". Zgadza się - wiało, oj wiało. Nie być w tym miejscu, to jak pojechać do Egiptu i nie zobaczyć piramid. Będę szczery, to miejsce bardzo oblegane przez turystów. Po pierwsze dlatego, że widoki zapierają dech w piersi i pewnie też dlatego, że wszystkie zdjęcia zrobione tutaj wychodzą pięknie. Jak sprawić, żeby były jeszcze piękniejsze? Poczekajcie na godziny popołudniowe. Wtedy słońce jest po tej "lepszej" stronie. Jest dokładnie tam, gdzie powinno być dla podkreślenia kolorów morza, jak również potęgi klifów, które już nie chowają się w cieniu. Dodatkowo, o tej porze turystów jest mniej i nikt już nie będzie szturchać ramieniem, walcząc o idealne miejsce do zrobienia zdjęcia.
Fot. Z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Z archiwum Mariusza Stachowiaka
A kiedy już będziecie na najbardziej wysuniętym skrawku ziemi, tuż przy latarni, to odwróćcie się za siebie, popatrzcie na drogę, która Was tutaj przyprowadziła. Robi wrażenie, prawda? A to i tak nie jest najbardziej kręta droga na tej wyspie! Najbardziej znana jest Nudo de la Corbata, czyli węzeł krawata -nazwę zawdzięcza swoim serpentynom, których kąty mają nawet 270 stopni. Pomyśleć, że w fazie początkowej (1932r) droga była zbudowana bez użycia żadnych maszyn, wyłącznie pracą rąk, co w tamtym czasie było niesamowitym osiągnięciem.
Majorka obdarowała mnie swoim pięknem i różnorodnością. Pewnie dlatego czas tam spędzony tak szybko minął. Tak samo szybko, jak ostatni lunch w jednej z nadmorskich restauracji. Na szczęście smaki pozostaną na dłużej.