Szczęściarzami są ci, którzy mają szansę przylecieć na Kretę w ciągu słonecznego dnia. To najlepszy moment, aby z lotu ptaka zobaczyć urzekającą wyspę oblaną przez błękitne wody Morza Śródziemnego. Kolor laguny jest tak intensywny, jakby jakaś cudowna ręka pędzlem poprawiła kolor błękitu.
Wróćmy jednak na ziemię, bo warto. Dla mnie pobyt na Krecie to niezliczone przygody, o których mógłbym opowiadać bez końca. Jedną z nich jest fakt, że podczas mojego pobytu na Krecie towarzyszył mi Karol Okrasa. Lepszego kompana do testowania kuchni kreteńskiej nie mogłem sobie wymarzyć.
Podróż kulinarna (i nie tylko) po Krecie Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka
Tych aspektów jest mnóstwo i będę je jeszcze wymieniać. Zacznę jednak od początku, ponieważ już pierwszy dzień pobytu na Krecie był dla mnie wspaniały. Pomyśleć, że ten dzień miał być spokojnym oczekiwaniem na przylot Karola. Jednak niespełna sześć godziny po zameldowaniu się w hotelu otrzymałem zaproszenie na urodzinowe party syna pracownika. Grzechem było nie skorzystać.
To było scalenie wszystkiego w jednym miejscu. Od kosztowania regionalnej kuchni po obserwację gości, kończąc na wspólnych tańcach. Kiedy zobaczyłem te stoły, tak bogato zastawione różnymi potrawami, nie mogłem się powstrzymać. Kładłem na talerz wszystko, jakby miało mi zabraknąć. Yanis tylko powtarzał: "siga, siga", czyli "powoli, powoli". Przyznaję się, nie było to dla mnie łatwe. Przyznaję również, że to właśnie podczas tych kreteńskich urodzin nauczyłem się ogryzać mięso do kości. Tak przyrządzonej jagnięciny jeszcze nie miałem okazji kosztować. Każda potrawa to wysublimowane smaki. Kolejny raz uświadomiłem sobie, że jestem szczęściarzem. To był piękny początek, wspaniałego pobytu na tej boskiej wyspie.
Podróż kulinarna (i nie tylko) po Krecie Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Z archiwum Mariusza Stachowiaka
Później było jeszcze lepiej. Wspólny wyjazd z Karolem na lunch do jednej z nadmorskich restauracji. Wsiedliśmy na skuter i pojechaliśmy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Długo nie musieliśmy szukać i szybko postanowiliśmy, że będziemy testować to, co mieszkańcom daje otaczająca ich woda. Wybraliśmy więc owoce morza. Zaczynając od sardynek, ośmiornicy, a kończąc na krewetkach tygrysich. Na stole nie zabrakło oczywiście greckiej sałatki.
Warto zaznaczyć, że oryginalna zawiera tylko warzywa, oliwki i fetę. Nie ma w niej nawet cienia sałaty! Wszystko niedbale pokrojone, oczywiście w grube kawałki. Ser feta jako główny składnik położony jest w całości na wierzchu.
Narracja ze strony Karola przy każdej podanej nam potrawie sprawiała, że czułem się jak w jego programie telewizyjnym.
Podróż kulinarna (i nie tylko) po Krecie Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. Z archiwum Mariusza Stachowiaka
W zamian za takie kulinarne doznania zaproponowałem Karolowi wyjazd w głąb wyspy. W poszukiwaniu miejsc, gdzie można odnaleźć wytchnienie i spokój. Zależało mi na tym, aby pokazać inną Kretę, bo na bazie doświadczeń wiem, że zawsze w głębi wyspy wszystko wygląda inaczej niż na wybrzeżu. Pojechaliśmy w górzyste tereny, gdzie za oliwnymi gajami skryte są wsie i miasteczka. Dotarliśmy do takich wiosek jak Gonies , Anogia mijając po drodze m.in. pasterza podążającego ze swoim stadem owiec, a na końcu przysiedliśmy w lokalnej tawernie, mając okazję przyjrzeć się mieszkańcom miasteczka.
Z Karolem nie mogliśmy sobie odmówić wieczoru kreteńskiego. Wybraliśmy się do starej części Hersonissos , która położona jest na zboczach gór nowej części miasta (tej turystycznej, bliżej morza). Tam w każdy poniedziałek odbywa się uroczysta uczta z muzyką i tańcami. My po raz kolejny wybraliśmy owoce morza, być może siła wyspy i otaczającej wody miała na nas wpływ. Ja polecam odwiedzić to miejsce jednak w inny dzień, kiedy turystów jest mniej. Warto zabłądzić w wąskich uliczkach tego urokliwego, starego miasteczka lub nawet usiąść w jednej z tawern, aby w towarzystwie przyjaciół napić się winka, posłuchać muzyki i wsłuchać się w rozmowy mieszkańców.
Zgodnie z zasadą Pracy Marzeń jako testerzy smaków odwiedziliśmy również jedną restauracje hotelową z oferty Exim Tours. Było to zaproszenie na kolację. Karol oczywiście nie gotował, ale kiedy spotkało się dwóch mistrzów, to trudno było ich rozdzielić. Miałem wrażenie, że już wspólnie zastanawiali się nad nowym menu. No cóż, trzeba ich zrozumieć, choć nie było to łatwe. Przecież każda ich minuta rozmowy opóźniała podanie kolacji. W konsekwencji do stołu podano tuż po zachodzie słońca. Kolejny raz odczułem "siga, siga".
Czas w towarzystwie Karola zleciał bardzo szybko. Ja na Krecie zostałem trochę dłużej. Standardowo nie usiedziałem w jednym miejscu. Ciągnęło mnie w głąb wyspy, bo żyję zasadą, że nieważne jak daleko i długo podróżujesz, tylko jak intensywnie.
Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka
Podczas kolejnych dni pobytu postawiłem na skuter. Stał się moim jedynym środkiem komunikacji. To była dobra decyzja! Wiadomo, że mogłem wybrać samochód, który daje możliwość przejechania większej liczby kilometrów w tym samym czasie, wmawiając sobie później, że przemierzyłem prawie całą wyspę wzdłuż i wszerz. Szczególnie, że stacjonowałem w Hersonissos. Jednak czy na pewno o to w tym wszystkim chodzi? Dla mnie nie.
Przewagą skutera nad samochodem jest przede wszystkim możliwość poczucia wolności, nie wspominając o poszarpanych na wietrze włosach. Najważniejsze jednak jest to, że daje on możliwość zatrzymania się w dowolnym miejscu. Właśnie dokładnie w tym, w którym się chce. Choćby na zakręcie, gdzie jak chce pech (pech dla turystów z samochodu), jest akurat najlepszy kadr dla fotografii. Nie dwieście metrów w lewo lub w prawo. Właśnie tu. Nieraz widziałem rozżalone miny, nosy przyklejone do szyby. Z ich twarzy czytałem: "szczęściarz". Zgadzam się z nimi, bo większość zdjęć, którymi się dzielę, była zrobiona właśnie w takich niedostępnych dla samochodziarzy miejscach.
Podróże kulinarne (i nie tylko) po Krecie Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka Fot. z archiwum Mariusza Stachowiaka
Skuter przydał się również w dotarciu do... osiołka. Jeśli zastanawiacie się, w jaki sposób udało mi się to zrobić, to zdradzę Wam mój sposób. Z pomocą przyszedł pracownik hotelu, który napisał list po grecku z treścią mówiącą o chęci zrobienia przeze mnie zdjęcia osiołka i wskazał mi na mapie wioskę, w której na pewno on jest. Napisał mi również imiona i nazwiska osób, o które mam pytać w wiosce. Pojechałem tam, odnalazłem te osoby. Po przekazaniu wiadomości znalazłem się na pace samochodu, który zawiózł mnie w miejsce docelowe. Tego nie było w planach, ale za to była frajda. Zdecydowanie prawdziwe przygody zaczynają są wtedy, kiedy kończą się plany.
Spotkanie z osiołkiem uważam za udane, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech małego chłopca. Kolejny raz przekonałem się, że jeśli się chce, to zawsze znajdzie się na to sposób.
To były intensywne dni. Dopełnieniem przygód było zaproszenie do domu pewnej babci i dziadka. To byli mieszkańcy tej wioski, w której był osiołek. Babcia złapała mnie za rękę i z uśmiechem na twarzy zabrała do swojego skromnego domu. Wspólny posiłek, wypicie domowego winka, wznoszenie toastu "Yamas". To było niesamowite przeżycie. Nie ukrywam, że był to moment, kiedy zatęskniłem za swoimi dziadkami...
Warto było podnieść się z leżaka i zamienić coś dobrego na jeszcze lepsze. Na bogatsze wspomnienia.
Zdecydowanie mogę napisać, że Kreta to jedno z tych magicznych miejsc, gdzie może naładować akumulatory pozytywną energią. Tu każdy zakątek jest zapowiedzią wakacyjnej przygody.