To podróż na własną rękę, z dala od gwarnych kurortów Morza Czerwonego, wygodnych hoteli i zatłoczonych plaż. Tu będzie towarzyszyć nam palące słońce,zmęczenie, pot i oceany piasku i kamieni. A przede wszystkim niezapomniane, przepiękne widoki.
Zachodni Egipt to ciągle stosunkowo rzadki cel wypraw turystów. Brak klasycznych atrakcji i panujące tu przez większą część roku okrutne upały skutecznie odstraszają zorganizowane grupy od zaglądania w te ciągle jeszcze dziewicze rejony Egiptu. I dlatego powinni tam pojechać wszyscy, którzy nie przepadają za turystyką masową, a którzy chcieliby poznać prawdziwy Egipt, jego gościnnych mieszkańców i piękną, wciąż nieskażoną cywilizacją, przyrodę.
Porewolucyjny Egipt potrzebuje turystów jak kania dżdżu. Krótka, lecz gwałtowna rewolta wypłoszyła zagranicznych gości, wpędzając w finansowe kłopoty wiele branż związanych z turystyką. Teraz wszyscy gorączkowo próbują odbudować wizerunek Egiptu jako miejsca bezpiecznego dla turystów. Kurorty nad Morzem Czerwonym, nawet w okresie największej eskalacji demonstracji i protestów, były miejscami zupełnie bezpiecznymi i spokojnymi, jednak przed wyjazdem na prowincję lepiej zaznajomić się z aktualną sytuacją w Egipcie.
Cztery tzw. wewnętrzne oazy: Baharija, Farafra, Dachla i Charga, leżą na trasie Wielkiej Pętli Pustyni Zachodniej, która prowadzi z Kairu aż do leżącego 700 km na południe Luksoru.
Pustynia Zachodnia, niezmierzone morze piasku, to część pasa Sahary ciągnącego się przez północną Afrykę, zajmującego obszar prawie dwóch trzecich powierzchni Egiptu.
Urok tego rejonu tkwi w pustyni i w oazach. Miasta i miasteczka, rozrzucone wśród piasków i palmowych gajów, chociaż pod wieloma względami atrakcyjne, nie umywają się jednak do wręcz metafizycznego, kontemplacyjnego piękna niezmierzonych, bezkresnych połaci piasku i kamieni, pośród których, niczym afirmacja życia, wykwitają, pełne kwiatów i daktylowych kiści, zielone wyspy oaz.
Jeżeli nie wynajmiemy samochodu (tylko 4×4!) w Kairze, to ze stolicy Egiptu do pierwszej oazy dojedziemy autobusem z centrum, z nowoczesnego dworca Cairo Gateway.
Pierwszą oazą na naszej trasie będzie Baharija (w Egipcie używa się nazwy Wahat Baharija, to dosyć istotna informacja, szczególnie przy kupowaniu biletów).
Po pięciu godzinach trochę monotonnej jazdy przez pustynię dojeżdżamy do Bawiti - niedużego miasteczka, pełniącego rolę stolicy Wahat Bahariji. Ta najmniejsza ze wszystkich oaz Pustyni Zachodniej jest jednak i tak ogromnym obszarem. Tu należy przykładać miary i odległości zgodnie ze skalą afrykańską, nie europejską. Aby uprzytomnić sobie ogrom oazy, należy zdać sobie sprawę, że zajmuje ona powierzchnię prawie półtora tysiąca kilometrów kwadratowych, na terenie których mieszka niespełna 50 tys. mieszkańców. To prawdziwy raj dla tych, którzy kochają przenikliwą ciszę pustynnych przestrzeni...
Zanim jednak doświadczymy milczącego piękna pustyni, wpadniemy w ręce gościnnych mieszkańców Bawiti - miejscowych naganiaczy turystycznych, którzy zawsze czyhają w okolicach przystanku autobusowego. Są uciążliwi, nie umywają się jednak w namolnością do swoich kolegów z Luksoru czy Asuanu. Będą nas ciągnąć do zaprzyjaźnionego hotelu, którego właściciel daje im prowizję od każdego przyprowadzonego turysty. Dobrze jest więc mieć z góry upatrzone i najlepiej "wydzwonione" z Kairu miejsce, by uniknąć długich, nużących dialogów z naganiaczami. Wybór jest duży i na każdą kieszeń. Od zapuszczonych, tanich hotelików bez ciepłej wody po International Hot Spring Hotel, gdzie, oprócz eleganckich, klimatyzowanych pokoi i znakomitej restauracji, jest basen zasilany wodą płynącą wprost z ciepłych źródeł.
Ja polecam leżący na samym skraju oazy New Oasis Hotel, kompleks małych, kamiennych bungalowów z łazienkami. Czysto, schludnie za jedyne 100 funtów egipskich (50 zł) za dwuosobowy bungalow. Z położonych tuż obok gajów palmowych w nocy dobiegają pokrzykiwania ptaków oraz niesamowity, unoszący się ponad pióropuszami palm, monotonny śpiew egipskich świerszczy. Na miejscu jest restauracja, internet, no i rzecz najważniejsza - przewodnik z jeepem, który zabierze nas na pustynię.
Zaglądamy jeszcze do Oasis Heritage Museum, stworzonego przez Mohammeda Ida, miejscowego artystę rzeźbiarza - samouka, który wypełnił je kolekcją pięknych figur przestawiających ludzi i zwierzęta zamieszkujące Bahariję. Jeśli w małym kiosku w centrum miasteczka kupisz bilet za 45 funtów, to oprócz muzeum zwiedzisz też grobowce Qarat Qasr Selim z malowidłami z czasów XXVI dynastii faraonów oraz zlokalizowaną kilka kilometrów od miasta niedużą świątynię Aleksandra Wielkiego. Dla spragnionych dobrego jedzenia i sziszy miejscem godnym polecenia jest restauracja Rashid (tuż obok kiosku z biletami). Za wielki obiad z coca-colą, herbatą i sziszą na deser płacimy ok. 35-40 funtów.
Wybierając samochód i przewodnika, trzeba postępować powoli i ostrożnie. Chętnych do organizowania wypraw na pustynię w oazach nie brakuje, ale nie wszyscy są kompetentni. Przewodniki zazwyczaj zamieszczają aktualną listę polecanych agencji i hoteli, warto z niej skorzystać. Należy przynajmniej pobieżnie sprawdzić stan auta, którym pojedzie się na pustynię, oraz dokładnie ustalić plan wyprawy i wszystkie koszta. Konkurencja w oazach jest duża, zazwyczaj więc oferowane usługi stoją na dobrym poziomie.
My wynajęliśmy toyotę hilux razem z kierowcą-przewodnikiem poleconym przez właściciela naszego hotelu. Koszt zależy, oczywiście, od długości wyprawy. Standardowo jest to doba, która pozwala na poznanie uroków pustyń Białej i Czarnej. W cenie jest kilkusetkilometrowa jazda, jedzenie (dużo i dobre!), śpiwory, materace, parawan na wypadek hamsinu (nocleg pod gołym niebem, niezapomniana sprawa!) i prąd z akumulatora. To wszystko kosztuje 600 funtów (300 zł) za grupę składającą się maksymalnie z czterech osób.
Czarna Pustynia (Sahra Sauda) rozpościera się już około 25 km za południowymi rogatkami Bawiti. Jakbyśmy się nagle przenieśli na Księżyc. Cały teren pokryty jest powulkanicznym czarnym żwirem i kamieniami, kwarcytem, bazaltem i dominującymi nad tym surrealistycznymi formacjami skalnymi o ściętych wierzchołkach. Gdzieniegdzie przebijają żółte łachy piasku. Jest mroczno, czarno, tajemniczo. Wrażenie niesamowite, niczym gwałtowne przeniesienie w czasie i przestrzeni. I jeszcze ta cisza, niewiarygodna pustynna cisza. Kiedy nasz przewodnik Mohammed wyłączył silnik toyoty, bezgłos po prostu przykuł nas do ziemi. Nawet jednego, najcichszego dźwięku. Tutaj człowiek zdaje sobie sprawę, że pustynia to rzeczywiście najlepsze miejsce na religijne objawienia i kontemplacje zapisane w świętych księgach judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Nic nie zakłóca czystości i spokoju umysłu.
Jadąc dalej na południe, docieramy do Ain al-Ris - malutkiej oazy, w której znajdują się ruiny z czasów rzymskich i wczesnochrześcijańskich, m.in. kościół św. Jerzego i twierdza rzymska zbudowana z cegieł mułowych. Obok - ciekawostka - szczątki antycznego browaru, w którym przed wiekami wytwarzano daktylowe piwo. Raz po raz telefony komórkowe tracą zasięg, oddalamy się od ludzkich siedzib. Słońce praży po prostu niemiłosiernie. To ono zabiło ponad 30 lat temu pioniera wypraw na Czarną i Białą Pustynię - Szwajcara René Michela. Jego biały grobowiec jaśnieje w słońcu na szlaku, niedaleko drogi...
Większość podróżnych, zanim dotrze do Białej Pustyni, zatrzymuje się przy Gebel al-Izaz, czyli Szklanej Górze, która tak naprawdę jest kryształowa. To grzbiet górski, zbudowany tylko z kryształów kwarcu. Mniej więcej w środku wzniesienia znajduje się formacja skalna przypominająca napięty łuk, dlatego miejscowi nazywają górę Hagar al-Mahrum, czyli Kamień z Dziurą. Wszędzie wokół walają się kryształowe kamienie, głównie małe, ale niekiedy można trafić na kryształy wielkości ludzkiej głowy.
Zaraz za Gebel al-Izaz rozciąga się słynna Sahra Baida, czyli Biała Pustynia. To zjawisko wprost oszałamiające, jeszcze bardziej niż jej czarna "koleżanka". Nad ziemią, pokrytą wszechobecnym pyłem, muszelkami, kryształkami kwarcu i minitworami skalnymi w kształcie koralowców i jeżowców, wznoszą się nierealne, jak ze snu, skały o najdziwniejszych kształtach. Tak jak Czarna Pustynia kojarzyła nam się z Księżycem, tak tutaj czujemy się niczym w powieści Juliusza Verne'a "Podróż do wnętrza ziemi".
Skały przypominają monstrualne grzyby, ludzkie i zwierzęce czaszki, meduzy, pradawne ryby, dziwaczne ptaki, nieistniejące i prawdziwe zwierzęta. Ostre, skaliste, kredowe grzbiety odbijają promienie słoneczne, mieniąc się niesamowitą feerią barw, z dominującym złotym, a o zmierzchu różowofioletowym kolorem, aby zaraz po zmroku zamienić się w bajkowe, przepiękne lodowe góry niczym z Andersenowskiej "Królowej śniegu".
Wiatr rozwiewa białe tumany, które zdają się nam płatkami śniegu, ale to nie śnieg, tylko kredowy pył. Widok tego unikalnego cudu natury po prostu zapiera dech w piersiach. I znów ta cisza, ta niesamowita, spowijająca wszystko tajemnicą, cisza...
Nie zakłócał jej nawet podróżujący z nami młody Kanadyjczyk, który, wpatrzony w ten cud natury, wyszeptał: "Wow... co za fantastyczne miejsce na koncert rockowy...". Dla tej ciszy dobrze wybrać się na tę wyprawę poza sezonem, najlepiej w zimie, kiedy nie ma tutaj innych turystów, a i klimat jest dużo łagodniejszy.
No, właśnie. Pustynne dni w lecie są niewiarygodnie wprost gorące, ale nad ranem będziemy się trząść z zimna (trzeba zabrać ze sobą sweter albo polar). Noc zapada szybko i niepostrzeżenie, rozpalone słońcem niebo pokrywa się nagle gęstym kożuchem pulsujących światłem gwiazd. Księżyc i miliony gwiazd są na wyciągnięcie ręki. Mohammed rozpala ognisko i przygotowuje posiłek: pieczony na grillu kurczak z warzywami i gotowany w garnku nad ogniskiem ryż. Obok na przenośnej kuchence bulgoce woda na herbatę. Zaraz potem, znużeni, kładziemy się spać w śpiworach wprost na piasku. Nasz przewodnik chowa buty do toyoty, żeby ich w nocy nie porwały pustynne lisy, co się podobno zdarza. Trudno zasnąć. Po prostu nie chce się utracić ani sekundy z tego nieziemskiego widowiska...
Rano dojeżdżamy do kolejnej oazy na naszej trasie - Farafry, do jej głównego miasteczka Qasr al-Farafra. Żegnamy się z naszym przewodnikiem i na własną rękę zwiedzamy osadę. Qasr po arabsku znaczy forteca, ale to stara nazwa, dziś zostało tylko małe, senne miasteczko. Telefony komórkowe już działają, a przed tradycyjnymi, surowymi, zbudowanymi z gliny domami przesiadują uśmiechnięci mieszkańcy, którzy w większości przywędrowali tutaj niegdyś z niedalekiej Libii. Hotel Funduq al-Badawija oferuje dwuosobowe schludne pokoiki z moskitierą i łazienką po 120 funtów albo nocleg na pryczy w namiocie za 10 funtów od osoby. Dla bardziej wymagających pięć kilometrów za miastem jest hotel Aqua Sun - z basenem, klimatyzacją i TV satelitarną (dwójka 75 dolarów).
W Qasr al-Farafra koniecznie trzeba odwiedzić Muzeum Badra, kolejny przybytek artysty samouka, który zasłynął ze zdobienia domów w oazie ściennymi malowidłami przedstawiającymi głównie lwy i orły. Jego muzeum przypomina starą warownię o murach pokrytych reliefami obrazującymi fellahów (egipskich rolników) w towarzystwie wielbłądów. Kilkanaście salek muzeum wypełniają kuriozalne rzeźby i dadaistyczne wręcz obrazy, kolekcja dziwacznych skamielin i wypchanych zwierząt.
Egipt jest krajem prawie całkowicie muzułmańskim i religia jest tutaj traktowana z absolutną powagą. Turystom wiele się wybacza, ale pamiętajmy, żeby do meczetów nie wchodzić w kostiumach kąpielowych (to się naprawdę zdarza...). Oazy Pustyni Zachodniej to nie kurorty nad Morzem Czerwonym, gdzie obowiązują normy zbliżone do europejskich. Znajomość i przestrzeganie podstawowych zasad tutejszego życia zjedna nam ogromną sympatię mieszkańców.
Poza muzeum warto zajrzeć do zbudowanej z mułu fortecy, od której miasteczko wzięło swoją nazwę. W dawnych czasach służyła ona mieszkańcom za miejsce schronienia w razie wojny i najazdów.
Jeżeli komuś dopisze szczęście, to w piątek albo w okresie muzułmańskich świąt (np. w ramadanie) może zostać zaproszony do jednego z domów, gdzie odbywa się zikr (dosł. wspominanie), czyli suficki rytuał polegający na wielogodzinnym monotonnym tańcu i religijnych śpiewach, w czasie których niektórzy z uczestników wpadają w trans i doznają silnych przeżyć kończących się nierzadko omdleniem. To doprawdy mistyczne przeżycie. Jeżeli dostaniesz takie zaproszenie, pamiętaj o zachowaniu powagi i skromnego (nieplażowego) stroju. Zikr to nie turystyczny show, a możliwość uczestnictwa w uroczystości traktowana jest tutaj jako duże wyróżnienie. Koniecznie spytaj o pozwolenie na robienie zdjęć.
Miejscowi przewodnicy organizują wyprawę do jaskini al-Qaf (około 95 km na wschód od Qasr al-Farafra), odkrytej pod koniec XIX w. przez europejskich badaczy. Jaskinia składa się z wielkiej groty i dwóch mniejszych. Do środka wchodzi się przez niewielką szczelinę w ziemi, która zamienia się następnie w wąski korytarz. Wewnątrz zdumiewający las białych stalaktytów i (podobno) pełno skorpionów oraz żmij rogatych. Miejsce dla pragnących wrażeń a la Indiana Jones...
Kolejna oaza na naszej trasie to Dachla. Między oazami kursują autobusy prywatnych kompanii, a także małe minibusy (w Egipcie zwane service) oraz pikapy z zabudowanymi platformami. Autobusy jeżdżą według stałego rozkładu jazdy, a minibusy i pikapy ruszają w drogę po zapełnieniu się pasażerami. Nie ma więc problemu z dostaniem się z jednej oazy do drugiej.
Przy wjeździe do Dachli uderza znacznie większa ilość zieleni i pól uprawnych niż w poprzednich dwóch oazach. Są zielone pola traw, zbóż i warzyw, po obu stronach drogi rosną plantacje drzew mango, bananowców, a także stare, poskręcane od pustynnych wiatrów, drzewa oliwne. Przyjemnie jest, w środku grudnia, patrzeć na zagony z truskawkami wielkimi jak śliwki. Strawberry fields forever...
Głównym ośrodkiem oazy jest Mut - nieduże, senne miasteczko o niskiej, chaotycznej zabudowie. Pustawymi ulicami przesuwają się stare, zniszczone samochody, mijając się z wózkami ciągniętymi przez osły. Na opłotkach miasta stada wielbłądów, monotonnie przeżuwając trawę, przyglądają się beznamiętnie nielicznym turystom w terenowych jeepach.
Przed domami, na ulicach, przy małych stoliczkach, przysypiają starzy ludzie, pochyleni nad szklaneczkami kawy czy herbaty, otoczeni równie sennymi kotami.
Ale w mieście jest też nowoczesność: działa spora liczba hoteli, jest bank z bankomatem, kilka dobrych knajp z egipskim jedzeniem, kafejki z sziszą i najlepszy na Pustyni Zachodniej szpital. W sezonie letnim przyjeżdża tutaj sporo indywidualnych turystów i małych grup podróżników spragnionych doświadczenia uroków pustyni. Wtedy miasto się ożywia, ożywiają się też zdecydowanie ceny w sklepach, hotelach i agencjach turystycznych. Najlepiej przyjechać zimą, będzie taniej, spokojniej, w dzień tylko 30 stopni, a stragany będą uginać się od wielkich, słodkich truskawek po 2 funty za kilo.
Hotel al-Forsan w samym centrum oferuje porządne pokoje z łazienkami w budynku hotelowym oraz małe bungalowy na wzgórzu obok. W kawiarni z tarasem śniadanie wliczone w cenę (dwójka 90 funtów), obok restauracja, gdzie można zamówić znakomite, gigantyczne obiady po 40 funtów (bez napojów).
Kuchnia egipska jest wyśmienita; łączy w sobie wpływy arabskie, afrykańskie i śródziemnomorskie, a tradycją jest zastawiać stół ogromną ilością jedzenia. Zazwyczaj podaje się najpierw rosół z makaronem orzo, a potem wielkie danie główne z ryżem albo makaronem (np. smażony kurczak, kofty z grilla czy pieczona ryba) otoczone talerzami i talerzykami z warzywnymi pastami, dipami, oliwkami i marynowanymi warzywami. Do tego prawie zawsze sałatka ze świeżych pomidorów i ogórków oraz góra świeżego, ciepłego chleba. Nie zdziw się, jeśli rano dostaniesz smażone kulki falafelu z gotowanym jajkiem i miskę fulu, czyli gorącej, gęstej mazi z egipskiej odmiany bobu. To typowe egipskie śniadanie. Posiłki są esencjonalne i wysokokaloryczne, zakończone zazwyczaj niewiarygodnie słodkimi deserami. Zjawisko nouvelle cusine jest tutaj nie znane, a produkty typu "light" występują niezmiernie rzadko. I tak przecież spalimy wszystko na pustyni...
W samym Mut nie ma zbyt wielu atrakcji, tuż obok hotelu al-Forsan jest Stare Miasto, a właściwie jego pozostałości. Zbudowane w formie cytadeli, stanowi plątaninę wąskich uliczek wijących się pośród glinianych, mocno podniszczonych, obwieszonych praniem domów, arabskim zwyczajem pozbawionych zewnętrznych okien. Starówka położona jest na wzgórzu, gdy docieramy na sam szczyt, z dachów ukazuje się nam piękny widok całego Mut i okolicznych oaz.
Największą atrakcją Dachli jest jednak wczesnośredniowieczne miasteczko al-Qasr (bilety 15 funtów). To miejsce, nieprzerwanie zamieszkane od X w., w średniowieczu pełniło rolę stolicy oazy. Położone w sąsiedztwie słonego jeziora, pełnego błotnych ptaków, i kilku małych oaz al-Qasr jest fascynującym miejscem. Zanurzając się w labiryncie wąskich, dających błogosławiony chłód uliczek, mamy wrażenie, jakbyśmy przenieśli się kilka wieków w czasie - do arabskiej bajki.
Setki domów z pięknymi maszrabijami (starymi arabskimi okiennicami) łączą się ze sobą w plątaninie wąziutkich przesmyków, uliczek, podwórek i podwóreczek, zdobionych charakterystycznymi drewnianymi belkami z arabskimi inskrypcjami. Medresy z pokojami do nauki, biblioteki z czytelniami, łaźnie, pomieszczenia sklepowe, gospodarcze, średniowieczne składy towarowe, połączone z prasą do oliwek wielkie koło napędzane przez osły, wsparte na palmowych pniach meczety z wewnętrznymi dziedzińcami zdobionymi kaflami przywiezionymi z Maroka i tajemniczy grobowiec sufickiego szejka, okryty zielonymi zasłonami z wyszytymi złotymi wersetami z Koranu - wszystko od wieków zachowane prawie w niezmienionej postaci.
Czas się tutaj po prostu zatrzymał.
Obok al-Qasr znajduje się kolejny ciekawy obiekt - Dair al-Hagar, czyli Kamienny Klasztor. W al-Qasr bierzemy taksówkę (30-40 funtów) i targujemy się dobrze z taksówkarzem, to ważne tu, jak i w całym Egipcie.
Po okraszonych uśmiechami i okrzykami targach z taksówkarzem jedziemy więc pustynną drogą do Dair al-Hagar. Klasztor, pomimo swojej arabskiej nazwy, jest starą rzymską świątynią wzniesioną ku czci tebańskich bogów i Setha - boga oazy. W późniejszych czasach mieścił się tutaj koptyjski monastyr. Dobrze zachowana jest sala modlitewna i sanktuarium Setha. Obok wyblakłych koptyjskich malowideł, przedstawiających sceny biblijne, na jednej z kolumn klasztoru widać dziesiątki wyrytych podpisów XIX-wiecznych europejskich odkrywców. Świetny przykład bezmyślności ówczesnych podróżników. Zresztą w ich sąsiedztwie wyryte są imiona, serca przebite strzałą i przeróżne bazgroły w łacińskim i arabskim alfabecie. To już wandalizm współczesny...
Ostatnią oazą na naszej trasie jest leżąca najdalej na południe, już niedaleko Nilu i Luksoru, Charga. W średniowieczu był to jeden z głównych punktów tzw. Drogi Czterdziestu Dni, czyli pustynnego szlaku łączącego Afrykę Zachodnią z arabskimi krajami północnej Afryki. Droga cieszyła się ponurą sławą jednego z głównych szlaków transportu czarnych niewolników.
Obecnie to najmniej popularna i najrzadziej odwiedzana oaza na Pustyni Zachodniej, ale nie sposób jej ominąć w drodze do Luksoru czy Asuanu.
Sama Charga jest raczej mało zajmująca. Godne uwagi są dwa miejsca: leżąca kilka kilometrów za miastem nekropolia Bagawat, razem z położoną tuż obok świątynią Hibis, oraz knajpa Wembe w samym centrum Chargi. O jedzeniu już pisałem, więc nie będę się kulinarnie rozwodził, nadmienię tylko, że porcje w restauracji Wembe przewyższają gargantuiczną normę egipską, a jedzenie jest po prostu fantastyczne! Za obiad trzeba zostawić w kasie 40-50 funtów od osoby.
Ruszamy więc na wczesnochrześcijańskie cmentarzysko Bagawat. To 265 zgromadzonych na niewielkim wzgórzu kaplic i kapliczek wykonanych z cegły mułowej od III do VII stulecia. Pomimo pięknych malowideł koptyjskich wewnątrz kilku grobowców w wystroju i architekturze wyraźnie wyczuwalne są wpływy rzymskie. Niektóre kapliczki są zamykane, dozorca obok ma klucz, który udostępnia za kilkanaście funtów. W Kaplicy Pokoju na suficie znajdują się freski przedstawiające Adama i Ewę, patriarchów Noego, Abrahama i Izaaka. Nieopodal, w Kaplicy Wyjścia, zobaczyć możemy malowidło przedstawiające pościg wojsk faraona za Mojżeszem i jego wiernymi. I, podobnie jak w Dair al-Hagar, tysiące bezmyślnie wyrytych graffiti i bazgrołów pokrywających ściany kapliczek. Jest i kilka po polsku... Na koniec odwiedzin w nekropolii swoisty deser: dozorca proponuje nam obejrzenie malutkiej mumii dziecka. Widok niesamowity, ale i nieco makabryczny.
Tuż przed Bagawat znajdują się ruiny Ma'abad Hibis, czyli Świątyni Miasta Hibis, wzniesionej w VI w. p.n.e. przez Persów na cześć boga płodności Amona.
Świątynia, do której wiedzie droga strzeżona przez kamienne sfinksy, zlokalizowana jest tuż przy drodze, pośród palmowych gajów, i otoczona rusztowaniami, od kilku już lat trwa tu bowiem precyzyjna i żmudna operacja przenoszenia jej kawałek po kawałku w pobliże Bagawatu. Zagrażają jej wody gruntowe. W środku kolejne graffiti, które tym razem można już chyba uznać za zabytkowe, ponieważ wykonał je Frederick Catherwood, późniejszy słynny odkrywca świątyń Majów w Meksyku.
W Chardze kończymy naszą wyprawę po pustyniach i oazach zachodniego Egiptu. Stąd już niedaleko do pękającego od turystów Luksoru lub do położonego bardziej na północ Asiut - rozkrzyczanych, gwarnych miast leżących nad pradawnym Nilem. Spokój i majestat pustyni zostaje za nami...
Zdecydowanie zimą (grudzień-marzec). W zachodnim i południowym Egipcie zima to 30 stopni w dzień i 10 w nocy (w lecie temperatura przekracza często 40 stopni). Jest taniej, spokojniej i nie tak tłoczno jak w okresie wakacyjnym.
Od października 2010 r. LOT lata bezpośrednio z Warszawy do Kairu. Bilety ok. 1200 zł. Z Kairu do pierwszej oazy (Baharija) jeżdżą autobusy z dworca Cairo Gateway (centrum miasta) lub z Gizy.
Wizę (15 $) kupujemy na lotnisku, przed odprawą. Jest ważna na miesiąc. Jeżeli planujemy dłuższą wyprawę, możemy dostać 3-miesięczną wizę w ambasadzie Egiptu w Warszawie. (ul. Alzacka 18, 03-972 Warszawa. tel. 22 617 69 73, 22 616 13 67, 022 616 13 69, e-mail: embassyofegypt@neostrada.pl)
Egipt, w porównaniu do Polski i UE, jest bardzo tanim krajem. Jednak wobec turystów stosowane są często (oficjalnie i nieoficjalnie) dużo wyższe ceny niż dla Egipcjan. Mimo wszystko i tak wszelkie koszta pobytu będą dużo niższe niż w innych krajach basenu Morza Śródziemnego.
Funt egipski. 1 PLN = 2 funty. Banki, bankomaty i punkty wymiany walut są w każdym opisywanym mieście.
Tak, to prawda, słynna "zemsta Faraona" czyha na turystów o wrażliwszych żołądkach...
W pierwszych kilku dniach pobytu należy unikać sałatek ze świeżych warzyw i owoców.
Wodę lepiej pić tylko butelkowaną, jest w każdym sklepiku. Nie są wymagane żadne szczepienia. Apteki są na każdym kroku, bardzo dobrze zaopatrzone. Wszystkie leki sprzedawane są bez recepty. Aptekarze i lekarze zazwyczaj mówią dobrze po angielsku.
Przestępczość pospolita znikoma, nieporównywalnie mniejsza niż w Polsce, ale istnieje zagrożenie ze strony islamskich terrorystów. W związku z tym na wszystkich drogach między oazami i miastami dosyć często będziemy zatrzymywani przez policyjne posterunki. Nie irytujmy się, to dla naszego bezpieczeństwa. Policjanci są niezmiernie mili i uczynni; turyści (gł. źródło dochodów państwa) są oczkiem w głowie Egipcjan.
Czasami (szczególnie naganiacze) potrafią być nieznośnie namolni, ale zawsze z uśmiechem, sypiąc żartami w różnych językach. Zbywajmy ich takim samym uśmiechem.
Zdjęcia: Piotr Zieliński, Corbis, Forum, Shutterstock (montaż)
Więcej podobnych tekstów znajdziesz w Logo24