Afryka, jeep i my

Afryka to magiczny kontynent, za którym się tęskni i do którego chce się wracać. Przekonaliśmy się o tym podczas pierwszej dalekiej podróży kilka lat temu. Staliśmy na Przylądku Dobrej Nadziei i spoglądając na spienione fale oceanu, mieliśmy wrażenie, że stoimy na końcu świata. Tam zrodziło się marzenie - kiedyś dotrzemy tu własnym autem.

Pół roku zajęły nam przygotowania. Podczas gdy Piotr spędzał długie godziny w warsztacie, szykując Jeepa do drogi ja zajęłam się wyposażeniem apteczki oraz gromadzeniem sprzętu biwakowego. Przeszliśmy niezbędne szczepienia, postaraliśmy się o poszczególne wizy, wypakowaliśmy auto po brzegi i 31 maja 2009 ruszyliśmy przed siebie. Zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka, z niebezpieczeństw, jakie mogą nam po drodze zagrażać, niewygód i zmian temperatury, ale ani razu nie pomyśleliśmy, żeby się wycofać. Czuliśmy strach, ale podniecenie i pasja podróżnicza wzięły górę. Oprócz stosu części zamiennych, solidnego zapasu paliwa i wody, bardzo ważne miejsce w naszym ekwipunku zajął sprzęt fotograficzny oraz filmowy. Do pokonania mieliśmy trzy kontynenty, dwa zwrotniki i równik.

Damaszek - kolory na suku

Kiedy w Istambule przekroczyliśmy granicę z Azją, odnajdywaliśmy coraz więcej tematów fotograficznych. Prawdziwe życie toczyło się między innymi na gwarnych sukach Damaszku. Tam sprzedawcy aromatycznych przypraw czy kolorowych tkanin nie zwracali uwagi na wycelowany w ich stronę obiektyw. Najwięcej czasu spędziliśmy w meczecie Umajjadów z zachwycającym marmurowym dziedzińcem, po którym boso przemykają okryte chustami muzułmanki oraz ubrani zwykle w białe, przewiewne dżelaby mężczyźni. Wewnątrz świątyni, na miękkim dywanie niektórzy wierni klęczeli i odmawiali modlitwy, inni - oparci o ścianę - studiowali w skupieniu Koran lub po prostu ucinali sobie drzemkę. Na widok kamery i aparatu wręcz zostaliśmy namówieni do zbierania materiału. Modlący się nie zwracali na nas uwagi, niektórzy przez ramię spoglądali w display, ciekawi efektu. Syria to raj dla niezależnych podróżników i amatorów fotografii. Świetnie zachowane starożytne zabytki można podziwiać, nie obawiając się tłumów turystów. Nawet w Palmirze nie napotkaliśmy żadnych elektronicznych bramek, ani strażników. Po strzelistych kolumnach ślizgało się zachodzące słońce, czasem w kadrze ktoś w barwnym turbanie na głowie poganiał wielbłąda, a towarzystwa dotrzymywał nam sprzedawca podrabianych antycznych monet.

Egipt - wszystko za "bakszysz"

Sytuacja diametralnie zmieniła się w Egipcie. Nie brakuje tu kolorowych bazarów ani tym bardziej zabytków, ale wyraźnie odczuwalna jest obecność tłumów turystów. Tutaj za wszystko trzeba płacić słony "bakszysz". Nas najbardziej interesują ludzie, ich zwyczaje i codzienne życie. Dlatego też, nie zważając na niemiłosierny upał dźwigaliśmy ciężki sprzęt fotograficzny i próbowaliśmy w zaułkach Kairu odnaleźć prawdziwy charakter miasta. W Aswanie, w porcie, z którego przeprawialiśmy się przez Jezioro Nassera do Sudanu fotografowaliśmy pędzących tragarzy, z przerażeniem obserwując rosnącą górę paczek i kartonów na rachitycznej barce. To właśnie tą coraz bardziej przechylającą się na jedną stronę łajbą miał popłynąć nasz jeep. Nagle poczułam, jak ktoś stuka mnie w ramię. Zaniepokoiłam się na widok dwóch oficjeli w czarnych garniturach, którzy właśnie zaprosili nas do biura oficera. Na szczęście nie została nam skonfiskowana ani kamera, ani aparat. Zostaliśmy srogo pouczeni i zmuszeni w ich obecność- ci do usunięcia zebranego materiału.

Czarna Afryka

Wraz z przejechanymi kilometrami zmieniał się otaczający nas krajobraz oraz twarze mijanych ludzi. Pociągłe arabskie rysy ustępowały teraz szerokim nosom i wydatnym ustom. Stopniowo też zmieniał się kolor skóry. Teraz byliśmy już w czarnej Afryce i bezapelacyjnie możemy stwierdzić, że najciekawszym krajem na naszej trasie okazała się Etiopia. Samochód z dwójką białych wzbudzał tu ogromne zainteresowanie, zwłaszcza, że ruch odbywa się tu głównie na nogach lub na grzbiecie wysłużonych mułów.

Mursi w Dolinie Omo

W Dolinie Omo odwiedziliśmy dzikie plemię Mursi. Do ukrytej w buszu, prymitywnej wioski zabrał nas lokalny przewodnik, kilkunastoletni bystry chłopak, spotkany w pobliskim miasteczku. Na skraju wioski stali uzbrojeni w strzelby strażnicy. Szybko pojawił się wódz, który za unikatową sesję zdjęciową zażądał zapłaty. Wręczyliśmy kupkę banknotów w miejscowej walucie. Bosy i na wpół rozebrany człowiek najwyraźniej znał zapach pieniędzy, ale nie ich wartość. Tu nie liczy się, jakość a ilość. Wrota wioski stały otworem. Z miejsca otoczył nas ciasny wianuszek pomalowanych i prawie nagich ludzi. Obie strony były sobą wyraźnie zafascynowane. Trzeba przyznać, że zrobienie ciekawego portretu przysporzyło nie lada kłopotu, bo nieustannie byliśmy szarpani i dotykani. Ktoś próbował zeskrobać piegi na moich ramionach, ktoś wyrywał Piotrowi aparat i zaglądał w wizjer, podczas gdy kobieta z ogromnym krążkiem w dolnej wardze przykładała oko do obiektywu. To dobry test na cierpliwość i tolerancję dla zgoła odmiennej kultury. W Kenii musieliśmy pokonać 500 km ciężkiego terenu. Przez dwa trudne dni prowadziliśmy prawdziwe zapasy ze strachem czającym się na tylnym siedzeniu. Jakby tego było mało, podczas kilkusekundowego postoju w wiosce plemienia Samburu na widok wystawionego z okna obiektywu, w stronę Jeepa poleciały kamienie. Potem odwiedziny w kolorowej, masajskiej wiosce były dla nas prawdziwą rozkoszą. Już przyzwyczailiśmy się, że żądza pieniądza dotarła w najodleglejsze i dzikie ostępy naszego globu, dlatego tylko dla formalności chwilę się targowaliśmy o możliwość fotografowania. Po rytualnych tańcach i śpiewach kobiety

i mężczyźni szybko powrócili do rutynowych czynności, nie zwracając uwagi na kamerę i aparat. To pasterze, żyjący w skromnych lepiankach w sąsiedztwie dzikich zwierząt, choć bardzo dobrze zdają sobie sprawę z postępu cywilizacji. Niektórzy nawet mają komórki. Nie mogliśmy powstrzymać zdziwienia i śmiechu na widok karteczki, z zapisanym adresem mailowym, na który mieliśmy wysłać zdjęcia wysokiemu wojownikowi w purpurze. Afryka to niezapomniane spotkania z nieokiełznaną przyrodą. Tutaj dzikie zwierzęta czują się naprawdę wolne. Można je spotkać nawet przy głównej drodze. Ogromną przygodą jest obserwowanie ich w naturalnym środowisku. Afrykańska sawanna to najciekawszy teatr na świecie. Sęk w tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy aktorzy wyjdą na scenę i odegrają ciekawe role. Czasem potrzeba wielu godzin oczekiwania, ale cierpliwość wynagradzają na przykład żyrafie zaloty, harce słoniowych malców, czy lwia uczta. Fotografowanie zwierząt wymaga dużo czasu i pełnego skoncentrowania. Niełatwo uzyskać wymarzoną kompozycję, kiedy mamy przed sobą niezbyt zdyscyplinowanych modeli. Po 65 obfitujących w przygody, strach i emocje dniach dotarliśmy na Przylądek Dobrej Nadziei, udowadniając, że marzenia się spełniają.

Porada

Afryka to kontynent spełniania marzeń

Połączyła nas nieodparta ciekawość świata. Od kilku lat z ogromną pasją podróżujemy, poznajemy ciekawych ludzi, jesteśmy świadkami czasem niezwykłych zjawisk, przypatrujemy się zachowaniom zwierząt i zawsze fotografujemy. Zatrzymujemy w ten sposób niezapomniane chwile, stanowiące dla nas wartość ponad materialną. Podróż przez Afrykę zaowocowała bogatym materiałem fotograficznym, niezwykłymi przygodami, niezapomnianymi spotkaniami oraz wiarą we własne siły. Przemierzyliśmy w sumie ponad 21 tysięcy km, przekroczyliśmy równik i dwa zwrotniki i kolejny raz przekonaliśmy się, że Afryka jest niezwykle ciekawa

i kolorowa. Przywieźliśmy bogaty materiał filmowy i zdjęciowy, bo kontynent gwarantuje różnorodne krajobrazy - pustynie, busz, góry i wspaniałe wodospady, spotkania z ciekawymi plemionami oraz obcowanie z dziką naturą. Wszystkie zdjęcia zrobiliśmy Nikonem D300. Więcej: www.naszymsladem.pl

Artykuł pochodzi miesięcznika FotoGea.com

Więcej o: