Do Leirii wjeżdżamy autostradą wcinającą się w pas nowoczesnych budynków, między którymi rozłożył się pchli targ. Przecinamy rzekę Lis, która żłobi niebieską wstęgę w kształcie odwróconej litery "S", i wspinamy się na skaliste wzgórze w samym centrum miasta. Zaskakująco strome serpentyny pną się aż pod jasnoszare mury okalające twierdzę i dawną rezydencję biskupów. Wysiadamy na małym placu Largo Santo Pedro, który w średniowieczu musiał tętnić życiem, a dziś stoi pusty i milczący, jakby ukrywał jakieś tajemnice. Bielony romański kościół św. Piotra we wschodniej pierzei do 1574 r. pełnił rolę katedry. Powstał w XII w. na rozkaz Alfonsa Henryka (1110-85), pierwszego króla Portugalii, który odbił to wzgórze Maurom.
Aby obejrzeć zamek, który Arabowie oblegali jeszcze przez 60 lat po porażce, trzeba wdrapywać się z Largo kilkadziesiąt metrów. Tuż za bramą plenery rzeźbiarskie - miejscowi artyści wykuwają granitowe repliki średniowiecznych zdobień i całkiem współczesne figurki. Wokół solidne, tylko gdzieniegdzie skruszone mury. Kamiennymi schodami dostajemy się na główny dziedziniec. Na parterze pałacu mieści się galeria malarstwa, a po przeciwnej stronie, za olbrzymią morwą, wejście do zniszczonej gotyckiej świątyni Santa Maria de Pena. Ogołocone wnętrze z zerwanym dachem najlepiej prezentuje się ze szczytu kwadratowej baszty donżonu (wewnątrz ekspozycja średniowiecznych militariów). Stąd też roztacza się widok na całą północną i zachodnią Leirię - 120-tysięczne miasto w niecce między zielonymi wzgórzami. W krajobrazie wyróżnia się niedawno zmodernizowany stadion drużyny Uniao (dwa lata temu odbyło się tu kilka spotkań piłkarskich mistrzostw Europy). Trybuny z kolorowymi krzesełkami, przypominające konstrukcję z klocków lego, zdają się być ożywione nawet wtedy, gdy nie ma kibiców.
Inne oblicze ma wschodnia, starsza część miasta, która rozwinęła się, gdy zamkowe wzgórze stało się za ciasne. Widać ją z pałacowego tarasu, gdy wyjrzy się przez arkady - szpiczaste łuki wsparte o podwójne kolumienki z manuelińskimi kapitelami (późnogotycki styl w architekturze portugalskiej z bogatą ornamentyką - od imienia króla Manuela I). Na pierwszym planie ciasne uliczki dawnej dzielnicy żydowskiej wokół kościoła Miłosierdzia (na ruinach synagogi). Po lewej pyszni się w słońcu renesansowa katedra z przebudowaną w barokowym stylu fasadą i ukrytymi za prezbiterium trójkondygnacyjnymi krużgankami. Dzwonnica, przerobiona z zamkowej bramy, stoi nieco na uboczu.
W centrum starówki - Praça Rodrigues Lobo, ulubione miejsce spotkań młodzieży. Wyłożone granitowymi płytami ulice (przy nich kawiarnia za kawiarnią) biegną od strony tego placu aż do neoromańskiego konwentu da Portela z 1904 r. z nowiutkim, szklanym dachem.
Od południa starówkę zamyka Rotunda do Sinaleiro z kilkoma secesyjnymi kamienicami, kościołem św. Ducha i krytym targiem Sant'Ana. O tej przedpołudniowej porze nie ma wielkiego ruchu, tylko na nadrzecznym bulwarze krzątają się robotnicy porządkujący zieleń. Panoramę zamykają łagodne pagórki pokryte piniowymi lasami. Na jednym z nich wznosi się sanktuarium Nossa Senhora de Encarnaçao. Do tej barokowej świątyni otoczonej kolumnadą prowadzą 162 stopnie. Dotrzeć tu można spacerem Rua Valadim, mijając augustiański konwent ze sporym ogrodem i najstarszą w Portugalii papiernię z 1411 r. (wciąż produkuje papierowe ozdoby).
Pędzimy do restauracji Tromba Rija (Świński Ryj) w dzielnicy Marrazes. Zbliża się pierwsza, a trzeba być punktualnie, bo dania wystawiane są kolejno na "szwedzkim" stole.
Tromba Rija to rodzinny lokal z paroma niewielkimi salami i patio otoczonym drewnianą balustradą. Kamienne ściany, drewniane beczki i stoły. Zaczynamy od sangrii lub lekko musującego zielonego wina (nazwa odnosi się do jego młodości, a nie koloru) i wybieramy coś z kilkudziesięciu przystawek: sery, fasolka z krewetkami, grzyby, smażone karczochy, sałatki... Potem mięsa, przede wszystkim wieprzowe kiełbaski i steki, oraz warzywne zapiekanki. Szefowa kuchni osobiście nakłada ciepłe dania, upewniając się, że dostaliśmy to, na co mamy ochotę. Wybrednych zresztą nie ma. Deser to orgia lodów, migdałowych tart, czekoladowych tortów i miejscowych słodyczy (z nich szczególne powodzenie mają ciasteczka z orzeszków pinii). Potem zabieramy się do owoców, do których dostajemy porto. Wreszcie trzy mocne likiery, obowiązkowa kawa, kosz orzechów (w łupinkach) i tabaka.
Kto będzie w stanie wyjść o własnych siłach, może zabrać na pamiątkę porcelanową popielniczkę w kształcie liścia z napisem "fui roubado no Tromba Rija" (ukradzione ze Świńskiego Ryja). Obiad kosztuje 5-10 euro, a restauracja jest tak popularna, że stolik warto rezerwować z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem.
Do regionu Leiria oprócz skalistego wybrzeża Atlantyku z szerokimi piaszczystymi plażami przyciąga turystów przede wszystkim słynne sanktuarium w Fatimie oraz wspaniałe klasztory - Batalha i Alcobaça (opisywaliśmy je w "Turystyce" nr 48 z 3 grudnia 2005). Warto jednak pomyśleć także o kilku rzadziej odwiedzanych miejscach. Na przykład o Pombal, kilkanaście kilometrów na północ od miasta Leiria. Rozsławił je markiz Sebastiao Jose de Carvalho e Melo, znany jako markiz Pombal (1699-1782). Jako pierwszy minister króla Józefa I był przez 20 lat pierwszą osobą w państwie. Zasłynął jako absolutystyczny reformator, bezwzględny przeciwnik arystokracji i Kościoła, a także główny urbanista Lizbony zburzonej przez wielkie trzęsienie ziemi w 1755 r. Po śmierci króla popadł w niełaskę i wygnany do rodzinnego miasta dożył tu swych dni. Na środku rynku, w budynku dawnego więzienia, urządzono poświęcone mu muzeum (szczególnie piękne są opasłe księgi z tamtej epoki). Płytę nagrobną Pombala (ciało dawno przeniesiono do Lizbony) można oglądać w kościele Nossa Senhora do Cardal przy klasztorze św. Antoniego. Pięcioczłonową fasadę świątyni wieńczą barokowe wieżyczki. Według legendy w tym miejscu miała znajdować się pustelnia, w której Matka Boska zamieniła oset w chleb. Pewne jest natomiast, że cały konwent wzniósł miejscowy hrabia pod koniec XVII w.
Gdy król Alfons Henryk oblegał Leirię, by wyrwać ją z rąk Maurów, na pomoc ściągnięto templariuszy. Ci szybko zadomowili się w okolicy, a swą władzę umocnili warowniami. Choć początki Pombal sięgają zapewne czasów rzymskich, przyjmuje się, że początek dał miastu zamek postawiony w 1171 r. przez Gauldima Pais, pierwszego portugalskiego mistrza templariuszy. On też miał nadać temu miejscu nazwę, spostrzegłszy gołębie obsiadające mury (pombal - port. gołębnik). Świetnie zachowana forteca z kwadratowymi basztami z szarego kamienia góruje nad miastem. W jej wnętrzu podziwiać można kapitele i kamienne rzeźby przeniesione z kościoła św. Marii.
Równie ciekawe jak samo Pombal są okoliczne miasteczka, w większości także założone przez templariuszy: Redinha z romańskim mostem i młynami, Abiul z najstarszą w Portugalii i wciąż czynną areną corridy czy Louriçal z pięknym barokowym klasztorem Klarysek. Przechadzając się między bielonymi domami krytymi czerwoną dachówką, mam wrażenie, że żyją tu wciąż poddani rycerzy z wysokich zamków. Z daleka nie widać samochodów ani tego, że kamienne młyny to już tylko dekoracje pól słoneczników (w najlepszym razie mieszczą restauracje). Wsie zdają się wymarłe, jedynie czasem wychynie z baru czy sklepiku starszy pan w tradycyjnym berecie.
Przed wyjazdem należy jeszcze zahaczyć o dwa miejsca. Pierwsze to Marinha Grande, po drodze z Leirii nad ocean. To mała miejscowość znana z hut szkła. Choć piasek był wytapiany w Portugalii prawdopodobnie już w III w., prawdziwy boom nastąpił w stuleciu XV i XVI wraz ze wzrostem zapotrzebowania na... witraże. Pierwsze huty królewskie znajdowały się pod Lizboną, a gdy w połowie XVIII w. wyczerpał się piasek i drewno niezbędne do opalania pieców, przeniesiono je na obrzeża najstarszych (obecnie) piniowych lasów Portugalii. Tak powstała Marinha Grande. Dziś mieści się tu kilka prywatnych fabryczek. Zaglądamy do jednej z nich - Jasmim. Trzech rzemieślników pod nadzorem starszego inżyniera paroma pociągnięciami szczypiec wyczarowuje zwierzątka. Trochę więcej czasu zajmuje wazon - najpierw roztopiony piasek mieszają ze sproszkowanym barwnikiem, potem na przemian rozgrzewają w piecu w temperaturze ponad 1 tys. st., rozciągają i spłaszczają, dodają kolejne barwniki. Obserwujemy te zmagania z galerii na piętrze. Wizyta jest bezpłatna, można nawet spróbować swoich sił w hutnictwie, ale uprzedzam - na dole jest naprawdę gorąco, a obracanie wazonu na długiej "dmuchawce" wymaga sporo wprawy. Łatwiej jest kupić gotowe szkła, zwłaszcza że wybór jest olbrzymi - od tanich ozdóbek po kosztowne patery i zastawy stołowe.
By zobaczyć te najbardziej wymyślne, trzeba udać się do Muzeum Szkła w neoklasycystycznym pałacu po drugiej stronie miasteczka. Oprócz zbiorów szkła, kryształów i narzędzi polecam trójwymiarowy film opowiadający historię przemysłu i technik hutniczych. Ciekawe są też same wnętrza (stiukowe sufity i azulejos - słynne portugalskie płytki ceramiczne), w których dawniej mieszkał Guilherme Stephens, brytyjski zarządca fabryki.
Region Leiria, a szczególnie okolice Fatimy, słynie z jeszcze jednej atrakcji - podziemnych grot. Po zwiedzeniu sanktuarium warto więc wybrać się na zaledwie trzykilometrową wycieczkę do Grutas da Moeda (Groty Monety). Przez niepozorne drzwi schodzimy do tzw. Przedsionka i przez kolejne sale docieramy aż 45 m pod powierzchnię ziemi. Kapiąca woda buduje fantastyczne formy przypominające kalafiory, a kolorowe światła podkreślają urodę stalaktytów i stalagmitów. Podążamy za młodym przewodnikiem, który opowiada o wężach i pająkach albinosach zamieszkujących te księżycowe, pozbawione naturalnego światła komnaty. Nam udaje się tylko wypatrzyć śpiące nietoperze. W końcu, po 350 m, wydostajemy się na świat. Przewodnik częstuje nas miejscowym złocistym muszkatem. Parę butelek zabieramy ze sobą - będą nas wspomagać przy opowieściach o Leirii...