Zamki jak z bajki, park wodny - marzenie, wędrówka kanionem - mrożąca krew w żyłach. Taką zapamiętałem Słowację. Kraj ma same zalety: blisko, tanio, no i łatwo się dogadać.
14-tysięczną Lewoczę (Levoca) otaczają potężne mury obronne - właśnie od tego miasteczka na Spiszu rozpoczęliśmy naszą kilkudniową wyprawę do wschodniej Słowacji. Założona w średniowieczu przez saskich osadników była niegdyś Lewocza tak bogata i potężna, że węgierski król Karol Robert uznał ją za Królewskie Miasto. Niestety, po wielkim pożarze w 1550 r. straciła na znaczeniu. O czasach świetności przypominają dziesiątki gotyckich i renesansowych kamieniczek wokół rynku (część już odrestaurowana). Wznosi się tu również gotycki kościół św. Jakuba. Niepozorny z zewnątrz, w środku robi wrażenie: półmrok, surowe kamienne ściany i wspaniały, najwyższy na świecie gotycki ołtarz (18,62 m) cały połyskujący złotem. Wyrzeźbił go w lipowym drewnie w latach 1507-17 tutejszy mistrz Paweł. W dolnej części ostatnia wieczerza, w środkowej Matka Boska, św. Jan i św. Jakub, a po bokach sceny z ich życia. Sklepienie tej drugiej co do wielkości (po kościele w Koszycach) świątyni na Słowacji wspiera się na 12 filarach, na pamiątkę 12 apostołów.
Przed pięknym gotycko-renesansowym ratuszem stoi żelazna klatka hańby - umieszczano w niej kobiety, które wyszły z domu same po godz. 9 wieczorem (podobno ostatnią lokatorką była w XVII w. córka burmistrza). Ten najbardziej reprezentacyjny budynek w mieście jest dziś siedzibą Muzeum Spiskiego. Zobaczyłem tam dwuręczne miecze "płomieniste" (od zygzakowatych kling), 15-kilogramowe kolczugi i zamykaną na 24(!) zamki skrzynię. Jest też oryginalny podręcznik tortur z XVII w., miecz katowski oraz ława, do której mocowano torturowanych. Wejście do sali obrad rady miejskiej tak obniżono, by każdy rajcom się kłaniał.
Muzeum czynne 9-17, wstęp 40 koron. Na obiad polecam restaurację hotelu Satel w XVI-wiecznym zajeździe kupców (przy rynku), stoły ustawiono na uroczym, otoczonym krużgankami dziedzińcu
Z Lewoczy udaliśmy się do odległego o 20 km Spiskiego Zamku. Dojrzałem go już kilka kilometrów wcześniej - potężna szara bryła na szczycie wapiennego wzgórza dominuje nad okolicą.
To jeden z największych zamków europejskich (rozciąga się na 4,1 ha) i kto wie, czy nie najładniejszy. Wzgórze jest tak strome, że nie sposób byłoby wtaszczyć na górę machin wojennych i taranów, a i mury solidne, nic więc dziwnego, że nikt ich nie sforsował. Nawet Tatarzy, którzy zapędzili się tu w 1241 r.
W ciągu wieków powstały w zasadzie trzy zamki, każdy z własnym kapitanem. Najstarszy, zwany górnym, wzniesiono w stylu romańskim w XII w., ale fortecę rozbudowywano aż do XVIII w., więc mamy tu również elementy gotyku i renesansu.
Z wieży roztacza się piękny widok na okoliczne góry: Branisko i Levocskie Vrchy, niewielkie pasma wznoszące się na ok. 1200 m. W dole miasteczko Spišskié Podhradie. Przy dobrej pogodzie dojrzymy nawet Tatry. (Uwaga! Schody na wieżę są strasznie wąskie).
Podobno po zamku błąka się duch Hedwigi, żony jednego z kapitanów, na jego rozkaz za zdradę zrzuconej z wieży. Na żadnego ducha się co prawda nie natknąłem, za to na dziedzińcu pod wieżą obejrzałem pokazy walk rycerskich i strzelania ze średniowiecznej broni palnej w wykonaniu bractwa Domini Scepus (Panowie Spiscy, nazwa zresztą nieścisła, bo w bractwie są i damy). Spotkamy ich tu w każdy weekend. To prawdziwi zawodowcy, występowali w kilku filmach, potrafią zaaranżować pojedynek na szpady dam, starcie rycerza z Turkiem, a nawet egzekucję katowskim mieczem.
W niewielkim muzeum zobaczymy armaty i rycerski rynsztunek.
Parking kilkaset metrów od zamku, zwiedzanie godz. 9-19, wstęp 100 koron
http://www.spisskyhrad.sk/pl.html
Kilka kilometrów na zachód od zamku, przy drodze do Lewoczy w miejscu zwanym Siva Brada (czyli Siwa Broda), natykamy się na oczko wodne w litej skale. Bije w nim gejzerek - woda tryska na jakieś na 20-30 cm, ma siarkowy posmak i właściwości lecznicze (można zaczerpnąć do butelki). Na pagórku stoi murowana barokowa kaplica, a obok kamienna figura Chrystusa na krzyżu.
Przyklejony do urwiska, kurczowo trzymam się łańcucha, pod stopami wąziutka stalowa kratka, gdzieś w dole huczy rzeka - wędrówka przełomem Hornádu w Słowackim Raju może przyprawić o ciarki.
Raj to park narodowy (197 km kw.) obejmujący kilka płaskowyży mocno pociętych rzekami i strumykami. Występują tu zjawiska krasowe (woda wypłukuje skały wapienne) - pełno jest malowniczych wąwozów, jaskiń i wodospadów.
Z Cingov, gdzie nocowaliśmy, ruszamy niebieskim szlakiem. Początkowo nie zapowiadało się groźnie - ot, kilka wiszących mostków, ścieżka wzdłuż rzeki (idzie się raz jednym, raz drugim brzegiem). Ale od pewnego momentu Hornád płynie wyciętym w wapieniu kanionem, a szlak wiedzie tuż nad urwiskiem - wzdłuż przepaści biegną łańcuchy, a do skały przymocowano wąskie, metalowe chodniczki. Wygląda to naprawdę groźnie - chwila nieuwagi i... (niektórzy turyści mocno przestraszeni posuwali się niemal na kolanach).
Przy moście Kartuzów odbiliśmy w bok, do wąwozu Kláštoriski. Tu też nielekko - marsz korytem potoku, po kamieniach, a potem kilka razy wspinaczka po długich drabinach. Po 3,5 godz. jesteśmy w schronisku Kláštoriski obok ruin średniowiecznego klasztoru Kartuzów. Stąd - już znacznie łagodniejszym niebieskim i żółtym szlakiem - wracamy do Cingova.
Cała wycieczka zajmie ok. 5,5 godziny. Tłoku nie ma, spotkaliśmy może 20 wędrowców. Odradzam wyprawę osobom cierpiącym na lęk wysokości, nie warto też zabierać dzieci - nie dadzą rady. Wstęp do parku - 20 koron
http://www.slovenskyraj.sk/pl.html
Zmęczeni wędrówkami pojechaliśmy wymoczyć się w parku wodnym w Popradzie (30 km na północny zachód od Cingova). Pomogło. Ośrodek AquaCity działa dopiero od roku i wciąż jest rozbudowywany, ale już teraz goście mają do dyspozycji basen o olimpijskich wymiarach, baseny geotermalne o temperaturze 28 i 38 st., zadaszone i na świeżym powietrzu plus rury do zjeżdżania (no i efekty laserowe). W części zwanej Witalnym Światem korzystałem z gorących komór z inhalacjami ziołowymi i solnymi oraz sauny fińskiej i parowej. Potem, rozgrzany jak piec, wlazłem do lodowatej komory, gdzie natarłem się śniegiem...
Ceny od 100 do 500 koron za trzy godziny
http://www.aquacity.sk/default.aspx
Po noclegu w Popradzie jedziemy kilkanaście kilometrów na północ do leżącej u stóp gór Tatrzańskiej Łomnicy - popularnego ośrodka narciarskiego i centrum wycieczek w WysokieTatry. Wszędzie widać jeszcze zniszczenia po strasznej wichurze, która 19 listopada zeszłego roku zniszczyła całe połacie lasu - drzewa sterczą połamane jak zapałki. Z Łomnicy kolejka gondolowa wiezie nas do Skalnego Stawu (Skalnaté Pleso, 1174 m n.p.m.). Tu przesiadamy się do 15-osobowego wagoniku jadącego na Łomnicę, drugi co do wysokości tatrzański szczyt (2632 m). Kiedy wagonik wszedł w gęstą chmurę, poczuliśmy się nieswojo, a w pewnej chwili stanął na kilka minut i zaczęło nami nieźle huśtać. Ale warto było wystraszyć się - widok ze szczytu na gołe, granitowe urwiska jest piękny i groźny zarazem. Łomnicę o charakterystycznym kopulastym szczycie z powodu majestatycznej sylwetki zwano niegdyś Królową Tatr albo Tatrzańską Królową.
Rozkład jazdy, cenniki:
http://www.tldtatry.sk/leto/default.asp?lang=pl
http://www.martour.com.pl/slowacja/tatrzanskalomnica
Po powrocie kolejką do Skalnego Stawu zdecydowaliśmy się na małą wycieczkę - najpierw 40 min czerwonym szlakiem do schroniska Zamkovského Chata, a potem, mijając malownicze wodospady Studeneho Potoka, na Hrebienok (1 godz.). Stąd do Starego Smokowca (najstarsze uzdrowisko na Słowacji i ośrodek narciarski) zabiera nas kolejka szynowa (podobna do tej z Gubałówki).
Noc spędzamy pod polską granicą w Spišskej Starej Vsi, a rano ruszamy nad rzekę.
Spływ przełomem Dunajca ze słowackimi flisakami jest tylko trochę krótszy niż z polskimi, ale za to sporo tańszy. Na tratwę (pięć powiązanych ze sobą czółen z jodłowych desek) wsiadamy w Majere, a dopływamy niemal do Lesnicy. Dunajec w tych okolicach strasznie kręci - trasa spływu liczy ok.11 km, choć w linii prostej pokonaliśmy zaledwie 3 km.
- Woda od czasu budowy zapory w Czorsztynie już nie taka jak kiedyś, mętna i zielona - narzeka flisak Rudolf Veliczka, a po chwili pokazuje nam Zbójnicką Skałę - 12-metrowe zwężenie rzeki, które podobno jednym skokiem przesadził kiedyś Janosik.
W niektórych miejscach skały są czarne. - To od dymu, dawniej górale wędzili przy brzegu ryby - tłumaczy flisak.
Niestety, tego dnia wznoszący się po polskiej stronie najwyższy szczyt Pienin Trzy Korony (983 m) krył się w chmurach, wspaniale za to było widać strome skały Sokolicy (747 m). Leżąca po polskiej stronie góra uchodzi za najpiękniejszą w całych Pieninach.
Po dwugodzinnym rejsie można wrócić do Majere autobusem (50 koron). Lepiej jednak podjechać kawałek bryczką do Lesnicy, gdzie w Pienińskiej Chacie ugości nas jej gospodarz, Jan Gontek - napoi chłodzonym w potoku piwem, nakarmi pysznym pstrągiem. Ryba jest marynowana, dopiero w ostatniej chwili przez kwadrans wędzona. Do tego żentyca, czyli owcza serwatka, i pierogi z serem. A wszystko przy muzyce góralskiej kapeli (mam wrażenie, że słowaccy górale śpiewają jakoś rzewniej i łagodniej niż nasi). W ogóle na Słowacji trzeba uważać - prawie do każdego posiłku podają kieliszek czegoś mocniejszego, najczęściej śliwowicy.
Spływ tratwą 250 koron (w Polsce ok. 37 zł), witryna flisacka:
http://www.pieniny.sk/pieniny.html
Najedzeni, wsiadamy na rowery i mkniemy w stronę Czerwonego Klasztoru. To dopiero jazda! Droga, wpierw szutrowa, potem asfaltowa, wiedzie wzdłuż samego brzegu Dunajca. Pędzi się szybko, widoki na rzekę i Pieniny wspaniałe, czasem dramatyczne (widziałem, jak jacyś kajakarze zaliczyli wywrotkę - porwał ich prąd i za nic nie mogli dostać się na brzeg). Na rzece jest spory ruch - pływają po niej polscy i słowacy flisacy, kajakarze oraz dmuchane łodzie.
Rowery (radzę ubrać się na nie byle jak - nie mają błotników, ja całe spodnie i plecy miałem w błocie) oddajemy w Czerwonym Klasztorze, oddalonym od Lesnicy o 10 km. Nazwa pochodzi od czerwonych dachówek siedziby zakonu kartuzów, słynnego z najsurowszej reguły.
Bracia siedzieli tu od końca XIII wieku. W XVIII w. na kilkadziesiąt lat zastąpili ich kameduli. Średniowieczny, lecz przebudowany w barokowym stylu, klasztor z daleka wygląda trochę jak zamek - ma wieżę, bramę i dziedzińce.
W środku zobaczymy ludowe stroje i hafty tutejszych górali Zamagurzan (mówią dialektem zbliżonym do języka polskiego). W sali kapitulnej z pięknym sklepieniem żebrowym zachowały się gotyckie malowidła ścienne ze sceną biczowania Jezusa i niesienia krzyża. Wystawione są też oryginalne habity kartuzów i kamedułów sprzed wieków oraz rózga, którą bracia wymierzali sobie pokutę. Możemy zajrzeć do pracowni zielarza, a na jednym dziedzińców powąchać hodowane tam zioła. W XVII w. mieszkał tu słynny brat Cyprian. Herbatki ziołowe jego receptury kupimy w kasie muzeum (od 25 koron, pomagają na przemianę materii i układ oddechowy). Niestety, mnichów już nie spotkamy, bo w 1782 r. cesarz Austrii Józef II rozwiązał zakon.
Klasztor czynny od 9 do 17, wstęp 50 koron, dzieci od 6. do 19. roku życia płacą połowę. Rower na cały dzień - 300 koron, na godzinę - 60, a jeśli na kilka dni - można się targować. Oddaje się go w Lesnicy albo w Czerwonym Klasztorze. Gumowe łodzie wypożyczymy w Czerwonym Klasztorze nr 45. Spływ 6-osobową łodzią z instruktorem - 350 koron
http://pieniny.sk/rafting.html
http://www.pieniny.sk/ciele/cklastor/pl.html
http://www.pinkwart.pl/slowacja/czerwony.htm
Po nocy spędzonej w Spišskej Starej Vsi udajemy się 20 km na południowy wschód do zamku w Starej Lubownej mocno związanego z historią Polski.
A wszystko z powodu sporu króla Węgier Zygmunta Luksemburczyka z Wenecją. Prowadząc z nią wojnę, zapożyczył się mocno u Władysława Jagiełły. W zastaw dał mu Spisz z 16 miastami. I choć formalnie obszar ten należał do Węgier, od 1412 do 1772 r. urzędował na zamku polski starosta. Węgrzy wprawdzie starali się spłacić pożyczkę, ale Polska grała na zwłokę. Nic dziwnego - starostwo spiskie było jednym z najbardziej dochodowych w Rzeczypospolitej. Od końca XVI w. należało do rodu Lubomirskich.
"W Lubowli huczały działa na powitanie, aż wieże i blanki pokryły się dymem, dzwony biły jakby na pożar. Dziedziniec, na którym wysiadł król, krużganek i schody zamkowe wysłane były suknem czerwonym..." - tak Henryk Sienkiewicz opisywał w "Potopie" wizytę króla Jana Kazimierza w 1656 r. Monarcha przywiózł ze sobą polskie klejnoty koronacyjne, które przechowywano na zamku do 1661 r. (do końca wakacji wystawiane są tu ich repliki, w tym korony Chrobrego).
W Starej Lubownej zatrzymał się też wracający spod Wiednia Jan III Sobieski. Gdy w 1768 r. sławny awanturnik Maurycy Beniowski próbował stworzyć na Spiszu partię konfederatów barskich, komendant zamku pochwycił go i zamknął w wieży zwanej "Nie bój się". Jednak udało mu się uciec dzięki pomocy kochanki, Słowaczki Zuzanki.
W jednej z sal makabryczny obraz olejny przedstawia skórę zdartą z XVII-wiecznego starosty zdrajcy, który wdał się w konszachty z Turkami. Pod zamkiem skansen z chałupami z okolicy. Jest też kuźnia, młyn i stolarnia. Jednak najładniej prezentuje się greckokatolicka cerkiew św. Michała Archanioła z Matysowej z 1833 r., w środku ikonostas z pierwszej połowy XVIII w. (w ważne święta odprawiane są tu nabożeństwa).
Zamek i skansen czynne od 9 do 18. Bilet na zamek 60 koron, do skansenu 40 (łączony 80)
O Starej Lubownej pisaliśmy w "Turystyce" z 26 marca
Teraz jeszcze tylko kąpiel w termalnych basenach uzdrowiska Vyšne Ružbachy, kilka kilometrów na zachód od zamku. Jego lecznicze źródła pomagają m.in. w chorobach sercowo-naczyniowych, narządów ruchu i ginekologicznych.
Wracamy do Polski. Czuję niedosyt i korci mnie, by zawrócić - tyle jeszcze zostało do zobaczenia.