Centralna Bułgaria - Od Doliny Róż do Orlej Turni

Choć Skrzydła Anioła mają smak mydlin, wszyscy Bułgarzy piją je na śniadanie

Z Burgas do Szipki dotarliśmy o zachodzie. Z drzew porastających wzgórze wystawały kopuły cerkwi, w promieniach zachodzącego słońca wyglądały bajkowo. Ale nie było czasu na zachwyty - najpierw kemping. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy pole namiotowe przy drodze do Kazanłyku. Okazało się, że byliśmy jedynymi gośćmi wielkiego kempingu z równiutko przystrzyżoną trawą. Hotel, restauracja, bar i małe drewniane domki też czekały na chętnych (w drugiej połowie sierpnia!). W łazience, od dawna nieużywanej, nie było wody (zęby umyliśmy w mineralnej).

***

Rano pojechaliśmy w kierunku Szipki. W wiosce kupiliśmy świeży chleb, kiełbasę, ser i dziwny napój o nazwie Skrzydła Anioła. Warto tu obejrzeć cerkiew wotywną zbudowaną po wojnie rosyjsko-tureckiej. W jej kryptach spoczywają szczątki ponad 18 tys. żołnierzy. W każdą rocznicę bitwy o Szipkę bije 17 dzwonów odlanych z przetopionych łusek, kul i pocisków artyleryjskich. Najbardziej podobały się nam kolorowe cebulaste kopuły cerkwi i ogromne szumiące nad nią drzewa. U podnóża schodów do świątyni rozłożyły się stragany z wyrobami z róż: kremy, olejki, mydła, świece, dżemy, wina, wódki i setki różanych różności. Byliśmy u wrót Doliny Róż, z której do niedawna pochodziło 70 proc. światowej produkcji olejku różanego.

Ruszyliśmy pod górę wijącą się serpentynami drogą do przełęczy Szipka (13 km). Wdrapaliśmy się naszym sędziwym samochodzikiem na 1326 m n.p.m. Pokonaliśmy jeszcze 900 stopni na szczyt góry Stoletow, skąd rozciągał się wspaniały widok na Dolinę Róż (niestety, akurat nie kwitły). Śniadanie (na trawie) było pyszne, tylko szarobure Skrzydła Anioła smakowały jak mydliny. Po powrocie z wakacji znajoma bułgarystka wyjaśniła mi, że boza (z akcentem na drugą sylabę) to napój z fermentowanego prosa, pożywny i bogaty w witaminy. W Bułgarii piją go wszyscy, głównie na śniadanie.

***

Zjazd z przełęczy trwał godzinę. Co chwilę pojawiały się ciężarówki z drewnem i autobusy niemieszczące się w zakrętach. W żółwim tempie pokonywaliśmy wzniesienia. Według przewodnika Triawna, gdzie zmierzaliśmy, to jedna z najwspanialszych atrakcji centralnej Bułgarii. Powitały nas odrapane, ale pełne uroku kamienice - w świetle zachodzącego słońca wyglądały pięknie. Po przejechaniu kamiennego mostu zrozumieliśmy, że przewodnik nie przesadzał - znaleźliśmy perłę (oprócz nas nie było żadnych turystów). W środku parku króluje pomnik jakiegoś ludowego działacza. Co prawda wskakujące mu na kolana dzieciaki odbierają rzeźbie majestat, ale widać, że nieźle się tu zasiedział. W witrynie sklepu plakat z Leninem nadal stoi na honorowym miejscu, a miejscowi chętnie pozują do fotografii na jego tle. Jeszcze paręset metrów i dochodzimy do placu zaprojektowanego w 1814 r. w stylu bułgarskiego odrodzenia narodowego. Wieża Zegarowa głośno wydzwania każdą godzinę. Wędrujemy dalej, fotografując kamieniczki, balkoniki, malutkie sklepy w zabytkowych domach. Przechodzimy przez kolejny kamienny most i wychodzimy na brukowaną ulicę (jej środek jest rozkopany, ale nam to nie przeszkadza). Po bokach ciągną się niskie domki i kamieniczki z maleńkimi ogródkami. Za szybami drewnianych okien mieszkańcy ułożyli małe martwe natury z kwiatów, owoców i butelek. Do drzwi jednego z domków ktoś przybija nekrolog ze zdjęciem zmarłego, poniżej przypina czarną kokardę. Na drzwiach wszystkich mieszkań widać podobne nekrologi, niektóre nowe, inne wyblakłe lub w strzępach. To bałkański zwyczaj zawiadamiania o śmierci - przymocowany do drzwi nekrolog pozostaje na nich, dopóki nie zniszczy go wiatr, słońce i deszcz. W kolejnym domku galeria drzeworytu, z którego słynie Triawna. Dzieła tutejszych drzeworytników spotyka się w Gabrowie, Wielikim Tyrnowie, Arbanasi i Rile. Pod koniec XIX w. w miasteczku działało ponad 40 warsztatów snycerskich. Najpiękniejsze przykłady triawieńskiej szkoły można zobaczyć w Muzeum Rzeźby, Snycerki i Malarstwa Ikon w domu Daskłowa, ul. PP Sławejkow 27a. Dzisiaj próbuje się wskrzesić tę tradycje, organizując co dwa lata Międzynarodowy Konkurs Drzeworytnictwa. Są też kursy rzeźby dla turystów (zapisy w biurze informacji turystycznej).

Naszą uwagę przykuwa sklepik zapełniony wyrobami bułgarskiego rękodzieła. Zachwycamy się kompletnym strojem ludowym - niestety, jest bardzo drogi. Na pocieszenie kupujemy piękne skórzane kierpce i kolorowe wełniane skarpety. Właściciel sklepu prowadzi nas do warsztatu, żeby pokazać inne stroje. Wchodzimy do maleńkiej pracowni. Okazuje się, że nasz cicerone jest mistrzem kierpcowym. Tłumaczy nam po bułgarsku etapy produkcji skórzanych butów. Oglądamy też futrzane czapy, które szyje. Wreszcie wynosi ze składziku kolejny strój. Jest równie piękny, jak ten, który oglądałyśmy w sklepie, w dodatku to oryginał. Podobno turyści z Zachodu kupują takie stroje i wieszają na ścianach.

Dziękujemy mistrzowi kierpcowemu i idziemy coś zjeść. Niedaleko jest mechana, tradycyjna tawerna z kelnerami w strojach ludowych i muzyką na żywo. W środku sami tubylcy. Zamawiamy tarator - chłodnik z ogórków, orzechów włoskich i jogurtu, szopską sałatkę, fondu z owczego sera i lokalne piwo zagorkę. Jedzenie jest pyszne i - jak w całej Bułgarii - tanie.

Zapadła noc, a nas czeka szukanie kempingu. Krążymy po miasteczku, nie mogąc znaleźć wyjazdu na drogę w kierunku Welikiego Tyrnowa. W końcu pomaga nam młody długowłosy taksówkarz (wygląda dość groźnie). W kompletnych ciemnościach jedziemy za nim krętą drogą do małej wioski. Tam taksówkarz żegna się, bo ma kurs z powrotem.

***

Rano kierujemy się na północ do Parku Narodowego Rusenski Lom i monastyru Iwanowo. Po drodze postanawiamy zboczyć z trasy i zajrzeć do Trojanu, głównie z powodu targu rzemiosła (według przewodnika to najlepsze miejsce w regionie Starej Płaniny do kupowania wyrobów rękodzieła) w Orszaku, 4 km od monastyru. Droga była niezła, więc dotarliśmy do Trojanu w ciągu dwóch godzin. W samo południe weszliśmy na teren monastyru Trojańskiego, uprzedzeni, że króluje tu komercja: sklepy, knajpa i punkt internetowy. Ale na dziedzińcu jest bardzo spokojnie. Oglądamy budowlę, która przetrwała liczne ataki tureckich najeźdźców. Wielobarwne malowidła ścienne są dziełem Zacharki Zografa, jednego z największych malarzy fresków, drewniany ołtarz wykonali mistrzowie z Triawny. Jedną z większych atrakcji jest ikona z Trzyręką Marią Panną wystawiana na widok publiczny tylko w czasie dorocznych obchodów 15 sierpnia. Mamy szczęście, jest 16 i obraz nadal jest odsłonięty.

Odpoczywamy w podcieniach monastyru, spacerujemy po krużgankach. Przez otwarte okna widać skromne cele mnichów (jest kilka pokoi gościnnych ze wspólnymi łazienkami - dwójka 20 lew). Pijemy wodę z bijącego na podwórku źródełka i udajemy się do Oreszaku. Na dużym ogrodzonym terenie stoją zniszczone parterowe pawilony. Przy wejściu pusta budka kasjerki. W pierwszym pawilonie wystawa sztuki nowoczesnej, w drugim trochę ceramiki, za to trzeci ma haftowane serwety, obrusy, koronki, koszule, spódnice, serdaki. Wybieramy kilka rzeczy, płacimy i już chcemy wychodzić, kiedy do pawilonu wpada, krzycząc, jakaś pani. To bileterka, która goniła nas po całym terenie, bo nie kupiliśmy biletu. Sprzedawczyni tłumaczy jej, że może nam darować, bo i tak zostawiamy sporo lew.

***

Jedziemy na północ. Zanim przekroczymy rumuńską granicę, chcemy zwiedzić rezerwat Rusenski Lom i monastyr Iwanowo. Droga wśród pięknych krajobrazów Starej Płaniny mija wyjątkowo szybko. Wczesnym popołudniem docieramy do północnych granic Bułgarii. Z głównej drogi prowadzącej do granicznego Ruse skręcamy do wioski Iwanowo, stamtąd już kilka kilometrów do Parku Narodowego Rusenski Łom. Gdyby nie to, że skończyła się droga, nie zorientowalibyśmy się, że jesteśmy na miejscu. W końcu zobaczyłam tablicę zapisaną bukwami - udało mi się odczytać słowo "monastyr". Wiedziałam, że monastyr skalny, którego szukaliśmy, jest wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Wysoko w gładkiej pionowej skale widać było malutkie okienko. Zaczęliśmy wdrapywać się po schodkach wijących się wśród gęstej roślinności, potem wśród coraz bardziej łysych skał. Na końcu znajdowała się wykuta w skale jaskinia. Przy wejściu siedział strażnik - zapłaciliśmy po 2 lewy od osoby. Okoliczne jaskinie służyły celom religijnym. Najbardziej znana była cerkiew skalna Sweta Bogorodica, która jest dzisiaj jedynym zachowanym obiektem XIII-wiecznego monastyru. Na ścianach świątyni podziwialiśmy XIV-wieczne freski anonimowych twórców, uważane za jedne z najpiękniejszych w Bułgarii, a nawet w Europie. Wdrapaliśmy się powyżej kościoła - ukazała się wspaniała panorama parku. W złotym świetle popołudniowego słońca skały były pomarańczowe. Park tworzą doliny i rzadkie na tych terenach malownicze góry. Przez rezerwat (3260 ha) płyną trzy rzeki. Jest to jedno z najlepszych w Bułgarii miejsc do oglądania ptaków - żyje ich tu ponad 170 gatunków. Jest też kilkadziesiąt gatunków ssaków i ponad 20 rodzajów nietoperzy. Na terenie rezerwatu znajduje się 300 jaskiń i 40 skalnych kościołów. Pesztera Orłowa Czuka (Pieczara Orlej Turni) położona między wioskami Tabaczka i Peplina jest drugą co do wielkości jaskinią Bułgarii. Na terenie Rusenskiego Łomu są też pozostałości miast Traków i Rzymian. Pędzimy na dół, bo obiekt jest czynny do 17.

Obiecujemy sobie w najbliższym czasie wrócić w zaskakująco dzikie i piękne okolice centralnej Bułgarii.

Bułgaria w sieci

http://www.bulgariatravel.org

http://www.bulgariansearesorts.com

http://www.beachbulgaria.com

http://www.abvg.net/Shipka - Szipka

http://www.tryavna.bg/en/main.htm - Triawna

http://www.bgglobe.net/index.php?l=1&s=-274 - Rusenski Lom

Więcej o: