Nazywany jest też Masr - miasto-państwo, al Qahira - miasto zdobywca... Nikt nie wie, ilu ma mieszkańców. Szacunki zaczynają się od szesnastu milionów, a kończą na dwudziestu dwóch. Ponad tysiąc placów, prawie trzy tysiące meczetów. Odrapane domy starej dzielnicy muzułmańskiej, superluksusowe rezydencje i dudniące nocne kluby nad brzegami leniwie płynącego Nilu. Najstarszy na świecie, ponadtysiącletni uniwersytet al Azhar i drapacze chmur odbijające w szybach promienie niemiłosiernie palącego słońca. Smród spalin zwala z nóg, tak jak fascynujące piękno tego miasta. Nieustannie tętniące i pulsujące życiem ulice, bazary, dachy, gdzie kobiety suszą pranie, a mężczyźni hodują synogarlice, które wieczorami krążą nad nieskończonym morzem domów, przebijając się przez bury smog i światła reklam. Kair jest wielki
Pierwsze wrażenie to hałas. Przejmujący, niemilknący, wszechobecny. To miasto nigdy nie śpi. Wiele sklepów i małych ulicznych restauracyjek serwujących szawarmę i falafel otwartych jest do późnych godzin nocnych albo do białego rana. Dobiegają z nich głośne pokrzykiwania sprzedawców zachęcających do wstąpienia i wibrujące, transowe dźwięki sza'abi - arabskiego popu.
Morze samochodów dzień i noc przesuwa się przez ulice Kairu. Stojąc w kilometrowych korkach, kierowcy trąbią niemiłosiernie, używając klaksonów bardziej jako pozdrowienia niż ostrzeżenia dla innych użytkowników ruchu ulicznego. Pomiędzy samochodami krążą sprzedawcy kawy i herbaty, słodyczy, gazet i kiczowatych pamiątek z nieśmiertelnym popiersiem Nefretete. Nierzadko pomiędzy tę ciżbę majestatycznie wkraczają objuczone osły poganiane przez właścicieli, którzy zupełnie nie przejmują się samochodami, ani pomstującymi kierowcami.
Problemy komunikacyjne częściowo rozwiązuje sprawne metro, ale i tak przedarcie się w ciągu dnia z jednego krańca Kairu na drugi to czyn bohaterski, szczególnie w lecie, kiedy temperatura sięga 40 stopni. A lato trwa tu praktycznie od marca do listopada.
Średniowieczny arabski podróżnik i geograf Ibn Battuta w dziele "Osobliwości miast i dziwy podróży" tak opisał Kair:
"Przybyłem na koniec do Kairu, matki wszystkich miast, siedziby faraona, władczyni rozległych krain i żyznych ziem, miasta gęsto zaludnionego, o niedościgłej piękności i wspaniałości ( ). Można tu spotkać męża uczonego i prostaka, człeka statecznego i kpiarza, uprzejmego i gbura, nieuka i człeka światłego, szlachetnie urodzonego i niskiego stanu, nieznanego i sławnego. Nieprzeliczone tłumy mieszkańców kłębią się w nim na podobieństwo fal morskich i ledwie mogą się tu pomieścić, mimo tak znacznej rozległości miasta. I chociaż Kair jest prastary, oblicze jego zachowało całą młodzieńczą świeżość, a gwiazda jego przeznaczenia nie gaśnie dzięki swemu przybytkowi szczęśliwości ".
Pierwsze osady na terenie dzisiejszego Kairu powstały blisko 5 tys. lat p.n.e. Praprzodkiem stolicy Egiptu było Memfis założone przez Menesa, uznawanego za pierwszego władcę starożytnego Egiptu. Historia współczesnego Kairu rozpoczyna się od małej wioski założonej przez greckich kupców nad Nilem ok. 40 r. p.n.e. Do połowy VII w. mieszkali tu głównie chrześcijanie koptyjscy, aż do momentu wejścia muzułmanów, którzy nazwali je Fustat, czyli obozowisko. W 969 r. Fatymidzi zajęli cały Egipt i nadali jego stolicy nowe imię - al Qahira (zdobywca).
Dwa lata później szejk al Dżauhar, przywódca muzułmańskiej armii, wybudował al Masdżid al Azhar (Meczet Jaśniejący), przy którym powstał uniwersytet - przez wieki jeden z głównych ośrodków nauki i religii islamu.
Meczet góruje nad najbardziej intrygującą i fascynującą częścią miasta - starym Kairem muzułmańskim, którego sercem jest bazar (po arabsku suk) Khan al Khalili, jeden z największych na świecie. Wśród dziesiątków wąskich uliczek i handlowych pasaży ulokowały się sklepy, sklepiki, wszelkiej maści kramy, palarnie nargili, malutkie kafejki i stragany uginające się pod ciężarem warzyw i tropikalnych owoców. Można tu dostać prawie wszystko: od mikroskopijnej filiżanki kahva ziyada (piekielnie mocnej, słodkiej kawy) po wspaniałe, ręcznie tkane jedwabne dywany i kilimy robione na zamówienie europejskich koneserów i saudyjskich szejków.
Nawoływania kupców mieszają się z porykiwaniem osłów, przenikliwymi klaksonami skuterów, dzwonkami rowerów, recytacją koranicznych wersetów z wystawionych na zewnątrz sklepów magnetofonów i monotonnym śpiewem muezinów z licznych meczetów. Do tego orientalna ściana zapachów: smażonych na grillach kebabów, dusznych perfum, olejków i kadzideł, gnijących owoców, arabskich przypraw i ziół, które sprzedaje się na kilogramy z wielkich worków. Sklepy z najnowszą elektroniką sąsiadują z budami rzeźników, a małe, klimatyzowane salony jubilerskie - z odrapanymi kramami pełnymi starych książek, suszonych krokodylich skór i masą nikomu niepotrzebnych bibelotów. Wystarczy zatrzymać się na chwilę przed sklepem, a sprzedawca, sobie tylko znanymi sposobami, wciąga oszołomionych turystów do wnętrza. Na dobry początek częstuje herbatą. Potem zasypuje lawiną pytań o narodowość, imiona, dzieci i wychodzimy z naręczem poduszek, okropną figurką wielbłąda albo nawet z wielką chińską makatą w piramidy. Kairscy kupcy nie mają sobie równych. Trzeba spędzić wiele czasu na Khan al Khalili i wydać dużo egipskich funtów, aby nauczyć się im odmawiać nawet przy trzeciej filiżance herbaty.
Po udanych zakupach dobrze jest napić się kawy i zjeść kawałek ociekającej miodem baklawy w jednej z niezliczonych kawiarenek (czasem to tylko wnęka w ścianie i dwa stoliki na ulicy) czy wypalić fajkę wodną (sziszę) z owocową melasą zamiast tytoniu.
W centrum Khan al Khalili, w długim wąskim pasażu pełnym wnęk i małych salek, znajduje się Fiszaoui, najsławniejsza kawiarnia w Kairze. Ten lokal zawiera w sobie całą mistykę miasta, z jego zwyczajami, rozgardiaszem, pozornym chaosem i wielowiekową tradycją. Na ścianach stare fajki wodne, szkice, wyblakłe zdjęcia, zasuszone kwiaty, obrazy w kruszejących ramach. Na półkach mosiężne dzbany, dziurawe garnki, dżeswy (charakterystyczne imbryki z długimi dzióbkami) i mnóstwo innych, dziwacznych przedmiotów. Wszystko pokrywa warstwa kurzu, chyba specjalnie nie usuwanego dla podkreślenia osobliwości i wiekowości miejsca. Pośród tego galimatiasu majestatycznie przechadzają się koty, ocierając się o nogi klientów pijących kawę czy zieloną herbatę ze świeżymi liśćmi mięty. Początki Fiszaoui gubią się w pomroce dziejów - nikt nie wie dokładnie, kto i kiedy ją założył. Kiedyś przychodziła tu intelektualno-artystyczna elita miasta, dzisiaj głównie turyści. Warto tu wpaść i pomedytować nad filiżanką kawy, wpatrując się w oczy siedzącego na stole, mruczącego kairskiego kota.
Wracamy na rozszalałe ulice i łapiemy taksówkę do Bab al Ouazir, dzielnicy, w której znajduje się al Qalaa, czyli Cytadela, jedna z głównych atrakcji miasta. Taksówek jest mnóstwo, są bardzo tanie, a kierowcy beztrosko łamią przepisy ruchu, byle zadowolić klientów i złapać następnych. Cenę ustalamy przed rozpoczęciem podróży, spokojnie proponując co najmniej połowę żądanej sumy. Kierowca, wznosząc oczy do nieba, powie, że robi to tylko dla nas, zaprosi do środka i uraczy furą opowieści o swojej rodzinie lub głośną arabską muzyką z rozregulowanego radia... Oglądanie Kairu z okien samochodu też ma swój urok, a za niewielkie pieniądze zobaczymy dużą część miasta, którego zwiedzenie na piechotę zajęłoby nam wiele tygodni. Trzeba tylko koniecznie zapiąć pasy.
Cytadelę wybudował pod koniec XII w. sułtan Salah ad Dina (Saladyn) i jego bratanek al Kamil, który uczynił z niej rezydencję królewską. Ogromny kompleks budynków góruje nad miastem: pałac, meczety, medresy, więzienie, muzea i grube, wysokie mury okalające całość. Ciekawostką jest zegar na zachodniej ścianie głównego dziedzińca, dar króla Francji Ludwika Filipa w podzięce za kolumnę stojącą na Place de la Concorde w Paryżu. Warto odwiedzić pałac al Dżauhara z bogatą kolekcją mebli, antyków i porcelany sprzed kilkuset lat. Z tarasu widokowego przed pałacem można zaś podziwiać wspaniałą panoramę Kairu. Podobno przy pogodnym dniu i małej ilości smogu zobaczymy na horyzoncie piramidy w Gizie.
Koniecznie trzeba też odwiedzić imponujący meczet Hasana z XIV w. Najpiękniej wygląda w promieniach porannego słońca rozświetlającego jego ogromne wnętrze i podkreślającego delikatne kolory i fakturę, niewidoczne podczas dnia. Ściany budowli mają w najwyższych miejscach prawie 40 m wysokości, a pięknie inkrustowane sufity zdobią gigantyczne zwisające lampiony. W centralnej części meczetu znajduje się wielki dziedziniec z przykrytą kopułą fontanną do rytualnych ablucji. Świątynia wyłożona jest marmurem i dywanami i ozdobiona złotymi wersetami z Koranu. Na terenie meczetu znajduje się także muzeum i grobowiec jego fundatora sułtana Hasana.
Najbardziej niezwykłym miejscem, którego nie można ominąć, jest Miasto Umarłych leżące na północ od Cytadeli u stóp gór Muqattam. (To właśnie z tych gór egipscy faraonowie kazali wyrąbywać potężne bloki kamienne, z których wzniesiono piramidy). Miasto Umarłych to dzielnica niepodobna do żadnej innej. Tworzą ją połączone ze sobą dwa niesamowicie rozległe, wiekowe cmentarze, na terenie których mieszka ponad trzy miliony ludzi. Na początku lat 30. kryzys ekonomiczny zmusił napływających do miasta imigrantów do osiedlenia się w tym miejscu, które zamieniło się w przedziwny konglomerat życia i śmierci.
Setki mauzoleów, meczetów i minaretów rozsianych pomiędzy morzem grobów i niewielkich, naprędce budowanych domów. Cmentarze i cmentarzyki za niskimi, kamiennymi murami, płaskie nagrobki bez ozdób, pochylone, porozbijane, porośnięte suchą trawą, pokryte kurzem i pustynnym piaskiem. Żadnych rzeźb czy pomników, tylko wyblakłe, ledwo widoczne litery z fragmentami koranicznych sur i nazwiskami zmarłych. Nie ma drzew ani kwiatów. Nikt nie przynosi tu wieńców, nie palą się świece.
Ludzie gnieżdżą się w zbudowanych byle jak domach z suszonych cegieł lub po prostu w grobach. Dzielą trud codziennego życia ze spoczywającymi w trumnach członkami swoich rodzin. W rozpadających się starych grobowcach są sklepy i małe restauracje. Na piaszczystych ulicach wijących się pośród grobów tysiące umorusanych, bosych dzieciaków gra w piłkę i puszcza latawce. Ponad kopułami kaplic świętych mężów kobiety, kryjąc twarz za kfewami, rozwieszają pranie. Prawie na każdym rogu, przed wiekowymi, odrapanymi meczetami siedzą starcy o pobrużdżonych, brązowych twarzach. Mamrocząc, z namaszczeniem przekładają stronice zniszczonych Koranów.
W Mieście Umarłych turyści powinni zachowywać się inaczej niż w pozostałej części Kairu. Pod żadnym pozorem nie wolno pić alkoholu i publicznie okazywać sobie czułości. Kobiety powinny założyć długie spódnice i nakryć głowy, niedopuszczalne są szorty czy skąpe podkoszulki. Jeżeli będziemy przestrzegać muzułmańskiej etykiety, mieszkańcy Miasta Umarłych przyjmą nas z otwartymi rękami, zaproszą do domów-grobów na herbatę czy skromny posiłek. Warto jednak opuścić nekropolię przed zapadnięciem zmroku, nie dlatego, że może tam być niebezpiecznie (nie jest), ale dlatego, że znaczna część Miasta Umarłych jest nieoświetlona - zabłądzenie w labiryncie ciemnych uliczek gwarantowane. Chyba że ktoś skorzysta z zaproszenia gościnnych mieszkańców i spędzi noc w grobie Kair to bardzo bezpieczne miasto. Przestępczość jest niska, nie słyszy się o napadach czy pobiciach, co przy ogromie metropolii jest godne pozazdroszczenia.
Warto wpaść na kilka godzin do najstarszej części Kairu - dzielnicy koptyjskiej. Ten region miasta przypomina o ponadtysiącletnim okresie pomiędzy rządami faraonów a muzułmanów. Koptowie to jedna z najstarszych grup chrześcijańskich. Według tradycji św. Marek, który przybył do Egiptu w 45 r., nawrócił żydowskiego szewca z Aleksandrii. Od aleksandryjskich Żydów i Greków religia koptyjska rozpowszechniła się niemal w całym Egipcie. W III w. Koptowie byli największą grupą wyznaniową w państwie.
Dzielnicę koptyjską zbudowano w tym miejscu na początku VI w. wokół zamku strzegącego kanału, który łączył Nil z Morzem Czerwonym. Jest tu wiele wspaniałych, starych kościołów o ciemnych, tajemniczych wnętrzach. Można w nich podziwiać stareńkie ikony, freski, płaskorzeźby z kości słoniowej, przepiękne gobeliny i przykościelne biblioteki pełne rozsypujących się rękopisów.
Jest tu także synagoga Ben Ezra z XII w., w której dwadzieścia lat temu odkryto pergaminowe zwoje z tekstem ksiąg Starego Testamentu, jedne z najstarszych na świecie. Inną atrakcją jest al Mu'alaqa, czyli "Kościół Zawieszony". Zbudowana na wysokości kilkunastu metrów świątynia stoi na resztkach zamku babilońskiego. Za drobną opłatą można obejrzeć na wideo koptyjską mszę i zwiedzić średniowieczne cele, w których medytowali chrześcijańscy mnisi.
Ciekawostką jest kościół Abu Serga (św. Sergiusza), w którym, według tradycji koptyjskiej, ukrywała się Święta Rodzina podczas tułaczki po Egipcie. Wydarzenie to upamiętnia święto hucznie obchodzone 1 czerwca.
Opuszczając tę piękną dzielnicę, nie zapomnijmy o Muzeum Koptyjskim ze wspaniałymi zbiorami wczesnochrześcijańskiej sztuki sakralnej. Ufundowali je na początku XX w. patriarcha Cyryl V i ówczesny sułtan Egiptu Kamil, aby uratować bezcenne zabytki od grabieży przez europejskich kolekcjonerów.
"Żołnierze! Czterdzieści wieków patrzy na was!" - wykrzyczał Napoleon, kiedy jego wojska wkroczyły do Egiptu i stanęły pod piramidami. To symbol rozpoznawalny na całym świecie. Na ponad 70 km między Kairem a granicami Fajum stoi ich 97 (słowo "piramida" wywodzi się prawdopodobnie od greckiego pyramis - ciasto pszenne, które w starożytności pieczono w kształcie przypominającym egipskie budowle). Zaliczane do siedmiu cudów świata, tylko one oparły się niszczącej sile czasu. Dumne, majestatyczne i pełne mistyki, której nie są w stanie zniweczyć hordy naganiaczy i tabuny turystów. Nieustannie oświetlane fleszami aparatów fotograficznych i reflektorami ("światło i dźwięk") niewzruszenie patrzą na płynącą obok nich wieczność.
Najlepiej zwiedzać piramidy wczesnym rankiem (z Kairu do Gizy dojedziemy taksówką lub autobusem). Ale i tak padnie się ofiarą sprzedawców kiczowatych pamiątek czy właścicieli wielbłądów, którzy nieraz siłą wsadzają spoconych turystów na garby nieszczęsnych zwierząt. Jeszcze na początku XX w. w dobrym tonie było wspinanie się na Wielką Piramidę Cheopsa - turystę chwytało pod ramiona dwóch krzepkich Beduinów i ciągnęło do góry, a trzeci pchał go od tyłu drewnianym popychaczem. Obecnie te praktyki są surowo zakazane i zwiedza się tylko wnętrze budowli.
Stojący nieopodal Sfinks z iście kamiennym spokojem przygląda się ludzkiej ciżbie i cierpliwie znosi nieustanny ostrzał tysięcy aparatów fotograficznych i kamer. Ożywia się tylko wieczorami, kiedy dzięki iluzji świetlnej i wokalnej pełni funkcję narratora podczas pokazów "światło i dźwięk". Co wieczór w kilku językach mówi to samo wpatrzonym w niego z uwielbieniem turystom i trochę kpiąco się uśmiecha