Alekos, nasz cypryjski towarzysz podróży, jest botanikiem. Co rusz podtyka nam pod nosy śródziemnomorski bukiet, rozkłada tę świeżość na czynniki pierwsze.
- To rozmaryn - zrywa gałązkę o długich cienkich listkach z fioletowymi kwiatkami.
- To szałwia - rozciera w ręku liść pokryty jasnym meszkiem.
- To hibiskus - wskazuje czerwone kwiaty na gęstych krzewach.
W powietrzu niesie się też słodkawy zapach cytrusów: wczesną wiosną Cypr tonie w pomarańczach, cytrynach, mandarynkach i grejpfrutach. Pachnące gaje są wszędzie: na wzgórzach, w wąwozach, nad brzegiem morza.
W jeden z nich zanurzamy się na wybrzeżu koło rybackiej wioski Polis. Jest połowa lutego i akurat trwają zbiory. Przy każdym drzewku skrzynka owoców - pachnie aż w nosie kręci. Wysokie, trzymetrowe krzewy mandorowe (skrzyżowanie mandarynki z pomarańczą) wyglądają jak zielone kule gęsto pokryte owocami. Gdy przechodzę obok, drzewko wybucha śmiechem. Następne tak samo. Rozchylam liście - w środku dziewczyna w ogrodniczkach i w chustce na głowie.
- Hello - wynurza się zachwycona, że udało jej się mnie nastraszyć. Filipinka. Jej sąsiadka również. Zaciągają mnie do środka zielonej kuli, żebym zobaczyła, ile jeszcze zostało owoców.
Mówi się, że Cypryjczycy budują domy, jakby mieli żyć wiecznie, a jedzą, jakby mieli umrzeć jutro.
To pierwsze stało się widoczne zwłaszcza po wstąpieniu Cypru do Unii Europejskiej w 2004 r. Wyspa wygląda miejscami jak wielki plac budowy, któremu obce są plany urbanistyczne i projekty zagospodarowania przestrzeni. Każdy stawia, gdzie mu wygodnie i jak mu się podoba.
A to drugie - wystarczy tylko pójść do jakiejkolwiek knajpy! Wyspiarska kuchnia jest bogata i egzotyczna, mnóstwo w niej wpływów tureckich i arabskich. Bez nich na cypryjskim stole nie pojawiłaby się na przykład tahina - pasta z sezamu utartego z czosnkiem, oliwą, solą i cytryną - ani klasyczny hummus, czyli tahina ugnieciona z rozgotowanym grochem, ani przepyszne dania z baraniny, ani wędzona polędwica jagnięca - lountza. Typowo greckie są dipy - różowa taramasalata (pasta z ikry) i jogurtowe tzatziki oraz dania z owoców morza (samych ryb nie je się tu tak dużo).
Na stół w ciągu jednego posiłku może wjechać kilkanaście (ba, podobno nawet do trzydziestu!) potraw. Nie wiadomo właściwie, kiedy kończą się mezze (przystawki), a zaczyna się danie główne. Z mezze trzeba uważać, żeby nie przejeść się w połowie uczty.
Kombinacji jest mnóstwo. Najpierw obowiązkowo oliwki, taramasalata, tahina, tzatziki i hummus. Do nich grecka sałatka z pyszną fetą i oliwą oraz halloumi, grillowany bardzo słony kozi ser, tutejszy specjał. Potem - różne różności. Grillowany boczek i mięsne kuleczki, warzywne kotleciki i jagnięce szaszłyczki czy lountza...
Do dziś wspominam rybne mezze w pewnej rodzinnej tawernie w Pafos. Zaczęło się niewinnie od malutkich wysmażonych rybek. Za nimi wjechały na stół plastry ośmiorniczek w czerwonym winie, kraby w całości, wielkie krewetki, kalmary z wysmażonymi na złoto bukietami ogonków, granatowo-złote kałamarnice...
Dwa najsłynniejsze trunki na Cyprze to commandaria i zivania.
Ta pierwsza jest tu celebrowana jak porto w Porto, a i smak ma podobny. To 16-procentowa słodka "ambrozja", której receptura pochodzi od rycerzy z zakonu joannitów przybyłych na wyspę w XII w. Od nich również nazwa: przez pewien czas w zamku Kolossi niedaleko Limassol miał siedzibę sam Wielki Mistrz - Comandor.
Cypryjczycy wiedzą, że z tym trunkiem trzeba uważać. Na wyspie miłości prawie każdy opowie wam legendę: Król Ryszard Lwie Serce, przejeżdżając tędy na wyprawę krzyżową, poślubił na zamku w Limassol księżniczkę Berengarię. Uczta weselna była suto zakrapiana commandarią i król nie sprostał obowiązkom nocy poślubnej.
Cypryjczycy z mocniejszą głową wybierają ziwanię. To wódka z winogron Polakom kojarząca się z bimbrem, a Włochom z grappą. Nieodzowny finał sutego posiłku.