Stefan od tygodnia chodził podekscytowany - jedziemy na Węgry! Czterolatek wie już, że to inny kraj, że mówi się tam w innym języku, no i że tata obiecał kąpiele w basenie.
Godzinny lot dostarcza pierwszych emocji. Samoloty, chmury, chowanie podwozia, a nawet zapinanie pasów - wszystko to cieszy malucha. Ale co pokazać przedszkolakowi w Budapeszcie?
- Nieważne co, tylko jak - śmieje się Zsofi, która oprowadza turystów nietypowymi trasami tematycznymi (www.uniquebudapest.com). Umówiliśmy się z nią na Hosök tere, placu Bohaterów: 12 posągów otacza księcia Arpada i jego wodzów, nad nimi archanioł Gabriel na wysokiej kolumnie. Pomnik ufundowano w 1896 r. na tysiąclecie państwa węgierskiego.
Na starcie dostajemy kopertę z zadaniem: rozpoznać wszystkich herosów. Stefan z zaciekawieniem odkrywa, że pierwszy nosił jego imię! Do ostatniego, Kossutha, nie docieramy, bo mały poznał rówieśników, z którymi wspina się na konia Arpada. Jak go ściągnąć? - Chodź popływać łódką!
Sekunda i junior pędzi za nami nad staw w pobliskim parku. Wiosła w dłoń! Okrążamy kilkanaście nowoczesnych rzeźb stojących w płytkiej wodzie: kolorowe wieże, latarnia z ławką, a nawet... latryna. Stefan zachwyca się czterema połówkami aut połączonymi w coś na kształt wiatraka oraz szachownicą z palików, gdzie gniazdują kaczki.
(Zeimena)Zaglądamy do zoo po sąsiedzku ( www.zoobudapest.com ). Są białe wilki, malutkie tygrysy i ukochane pingwiny Stefana. Obaj z nosem przy szybie obserwujemy harce niemowlaka goryla (bardzo rzadko rozmnażają się w niewoli), napomykam o pokrewieństwie małp i ludzi.
Na deser mamy świetny plac zabaw z drewnianym statkiem i tryskającym wodą wielorybem.
A potem wskakujemy w rykszę i pędzimy Andrássy ut, główną arterią Pesztu, wytyczoną w XIX w. na wzór paryskich bulwarów. Spośród eklektycznych kamienic wyróżnia się neorenesansowy gmach opery. Niestety, zaczyna kropić deszcz. Rezolutny szofer rozkłada parasol i skręca w uliczki na pograniczu VI i VII dzielnicy, by wysadzić nas przed cukiernią "Sugar!" ( www.sugarshop.hu ). W modnym wnętrzu feeria kolorowych żelków, gigantycznych lizaków, rozmaitych ciast - raj dla dzieci i koszmar dla rodziców. No ale to w końcu wakacje! Na obiad mamy więc kawał tortu i koktajl.
Jedziemy teraz autobusem ( www.bkv.hu ) nad Dunaj. Stefan przebiera nogami na widok statków zacumowanych przy najstarszym budapesztańskim Moście Łańcuchowym. Naprzeciwko wznosi się wysoki brzeg Budy z pałacem prezydenckim i Bastionem Rybaków nazwanym tak na cześć cechu, który w średniowieczu bronił tego fragmentu murów (wszystko odbudowano niemal od podstaw po II wojnie).
Wsiadamy do drewnianej motorówki-taksówki reklamującej się jako najszybszy budapesztański środek transportu ( www.dunarama.hu ). Doświadczony kapitan od razu poznaje się na rzeczy i przekazuje stery Stefanowi. Mały jest jak w transie; nie ma mowy, by choć rzucił okiem na słynny gmach parlamentu. Zresztą, przy prędkości 50 km/h widok i tak zasłania ściana rozbryzgiwanej wody.
Do plenerowego Muzeum Kolejnictwa ( www.mavnosztalgia.hu ) docieramy tuż przed zamknięciem. Emerytowany konduktor wyprowadza z garażu miniaturowy pociąg, siada okrakiem na lokomotywie, a my gramolimy się na wagony. Gotowi? Kolejka rusza ze świstem i pędzi po torze, przez tunel, przez most, choć to "nie ciężka maszyna zziajana, zdyszana, lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana". Przecinając parkowe alejki, uważamy na minisygnalizatory i semafory. Mijamy stare parowozy, dźwigi, pługi, a nawet radziecką limuzynę przerobioną na pojazd szynowy. Na koniec czekają nas jeszcze wyścigi drezynami.
Stefan pada ze zmęczenia w autobusie. Ale nazajutrz budzi mnie o świcie, żeby zaciągnąć do olbrzymiego parku wodnego ( www.aqua-world.hu ), tuż obok naszego hotelu. Ześlizgujemy się z największych na Węgrzech zjeżdżalni, pluskamy się w basenach ze sztucznymi falami pod 72-metrową kopułą. Choć całość prezentuje się kiczowato, obaj bawimy się znakomicie. Tym bardziej, że przed śniadaniem prócz nas zaglądają tu tylko ratownicy.
Etyek leży 30 km na zachód od stolicy i słynie z win. Jesienią tę senną miejscowość o parterowej zabudowie odwiedzają tłumy miłośników wytrawnych trunków.
Ale teraz mamy środek lata. Mkniemy pośród dojrzewających na pagórkach winorośli prosto do studia filmowego im. Aleksandra Kordy. Ten urodzony na Węgrzech w 1893 r. producent i reżyser (m.in. "Trzeci człowiek", "Prywatne życie Henryka VIII"), uznawany za ojca brytyjskiej kinematografii, prowadził kosmopolityczne życie ekscentryka. W poświęconym mu muzeum oglądamy m.in. jego kilkadziesiąt identycznych koszul i rekwizyty, którymi się otaczał. Przechodzimy też krótki kurs tajników filmowania: od camera obscura i złudzeń optycznych, przez techniki chodzenia po ścianie w stylu Supermana, po najnowsze metody postprodukcji. Na koniec zwiedzamy wymarły, kartonowy Brooklyn - plan drugiej części "Hellboya" (reż. Gillermo del Toro).
Jezioro Velence leży w połowie drogi z Budapesztu nad Balaton. Szosa wije się łagodnie przez morze słoneczników i kukurydzy. Na niewielkiej, wyciętej w szuwarach plaży czeka canoe. Stefan od razu chwyta za wiosło. Jezioro jest płytkie (do dwóch metrów), porośnięte trzcinami. Poruszamy się labiryntem kanałów. Tu kaczki, tam łabędzie, a mały bystrzacha wypatrzył nawet sporego zaskrońca. Wkoło brzęczące owady, niestety głównie komary (przepływamy obok wyspy, na której doliczono się aż 33 gatunków). Na powierzchni unoszą się gromady mięsożernych pływaczy - roślin, które łapią drobne skorupiaki w pęcherzyki powietrza. Najciekawsze jest jednak to, czego nie widać: co 106 lat jezioro wysycha. Ostatnio w 1993 r. Nie wiadomo, skąd taka regularność, ale poświadczają ją dokumenty historyczne. 100 km dalej na zachód, w pobliżu miejscowości Ajka, czeka nas przygoda w parku rozrywki ( www.bakonyikalandpark.hu ). Na dużej polanie pośród zalesionych wzgórz znajduje się staw, a wokół niego trampoliny, zagrody z końmi, boiska, strzelnice. Dzieciaki próbują raftingu czy ślizgów w oponach po specjalnych rynnach, a niektóre dają się zamknąć w spuszczanych na wodę balonach.
Główną atrakcją jest park linowy. Chybotliwe kładki, wspinaczka po siatkach i szalone zjazdy nad stawem. Zaliczenie kilkunastu tras rozpiętych między drzewami zajmuje pół dnia. Zasady bezpieczeństwa: kask, a na biodra uprząż z dwoma karabinkami do przypinania w punktach oznaczonych czerwoną taśmą.
Odcinek dla maluchów wisi tuż nad ziemią. Biegam za Stefanem i ledwo nadążam zapinać mu karabinki. No dobrze, tata też chce mieć trochę frajdy. Po chwili obaj w pełnym rynsztunku wędrujemy gęsiego w koronach drzew. Ta zabawa nie wymaga siły, lecz zwinności. Szkoda, że musimy lecieć dalej...
Balaton to nasz ostatni węgierski przystanek. Po drodze popas w Héviz. Z leśnego cienia wyłania się smolista toń głębokiego jeziora, którego stałą temperaturę 28 st. C zapewnia bijące z dna gorące źródło. Chorych leczono tu wodą już w czasach cesarsko-królewskich, zachowały się nawet kameralne szpitale z tamtego okresu. Ale dziś w parku kuracjuszy niewielu. Trudno uwierzyć, że przez 4-tysięczne Héviz przewija się co roku milion turystów! Ale to oczywiście Balaton jest letnią mekką Węgrów. Zwłaszcza południowy, piaszczysty brzeg, pełen hoteli, kąpielisk i innych uciech. Kto szuka względnego spokoju, powinien wybrać północne, pagórkowate wybrzeże.
My trafiamy na wąski zachodni kraniec, prosto do szkoły żeglarskiej ( www.optisul.hu ). Po zatoce w optimistach śmigają siedmio-, ośmiolatki. - To ich trzeci dzień w życiu na wodzie, patrzcie, jak sobie radzą - chwali podopiecznych instruktor. I zaprasza na pokład większego jachtu.
Stefan pomaga odcumować, a potem z przejęciem obserwuje rozwijanie żagli. Wiatr ledwo wieje, halsujemy więc ślamazarnie. Mały uczy się rozpoznawać kierunki na busoli, myszkuje po kajucie i wydaje komendy tacie, który trzyma ster. Po dwóch godzinach przychodzi flauta, wracamy więc na silniku do portu.
Wieczorem, już w hotelu, odkrywam w kieszeniach spodni syna całe garście mirabelek. Nie potrafi wytłumaczyć, gdzie i kiedy je zerwał, nie pozwala wyrzucić. - To pamiątka! - tłumaczy poważnie. - Pamiątka z Węgier!
W Budapeszcie warto korzystać z karty turystycznej ( www.budapest-tourist-guide.com ) - w cenie jest komunikacja, zniżki na sklepy, restauracje i muzea. Poza stolicą wygodnie podróżuje się pociągiem ( www.mav.hu ), ale do parku rozrywki w pobliżu Ajki dojazd tylko samochodem lub autobusem ( www.volan.hu )
www.itthon.hu Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej