- Środek dnia, a kawiarnie pełne! - odpowiadają z teatralnym oburzeniem mieszkańcy Belgradu, kiedy pytani o wrażenia z miasta z zachwytem opowiadamy o świetnych lokalach. Kuszą smakami, zapachami, przysmakami i alkoholem w cenach, o jakich w wielu europejskich stolicach można tylko pomarzyć. W knajpkach przy deptaku Kneza Mihaila dobrej kawy napijemy się już za 120 dinarów.
Do lądowania na lotnisku im. Nikoli Tesli podchodzimy już po niecałej godzinie od startu z Warszawy. Za oknem embraera 145 płaski, wiosennie zielony krajobraz Wojwodiny, okręgu rozciągającego się aż po przedmieścia Belgradu. Ruch na lotnisku znikomy. Po kwadransie jesteśmy na parkingu. Na szczęście nie musimy negocjować ceny z taksówkarzami, mamy umówiony transport. Zdarzyło się już nam korzystać z belgradzkich korporacji na mieście. Ceny umiarkowane, 55 dinarów za kilometr, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę zły stan samochodów, dopłatę za bagaż i hałasujący silnik. Taksówki wyglądają jak większość tutejszych pojazdów. Podjeżdżającego na przystanek autobusu nie da się nie zauważyć. Dym, tępe odgłosy starych mechanizmów, tumany poderwanego piasku.
W Belgradzie oddycha się kurzem i spalinami. Przy zdarzających się tu 40-stopniowych upałach miasto potrafi dać w kość. Gdy w 2004 r. dotarliśmy tu pociągiem z Zagrzebia, przywitał nas widok blaszano-kartonowych chat cygańskiego osiedla rozciągniętego wzdłuż torów. Bezpańskie psy, góry śmieci, wraki samochodów, dym ognisk. Na drugim planie szarość betonowej architektury socrealizmu. To Nowy Belgrad (Novi Beograd). Nikt nie potrafił odpowiedzieć na nasze pytanie, skąd pochodzi nazwa miasta - Beograd oznacza Białe Miasto.
Przez ostatnie lata Belgrad bardzo się zmienił. Dziś słabości stolicy Republiki Serbii są jej zaletą - to miasto autentyczne, a nie skrojone na miarę zagranicznego turysty.
Tym razem Serbia wita nas mżawką i zachmurzonym niebem, ale przyjemną jak na początek kwietnia temperaturą 18 stopni. Kolejne dni zapowiadają się dużo lepiej - ponad 20 stopni i dużo słońca.
W Polsce wiosna poskąpiła słonecznych dni i przed wyjazdem nie mieliśmy okazji na otwarcie sezonu rowerowego. Postanawiamy więc nadrobić zaległości i wypożyczyć rowery. Mamy do wyboru wypożyczalnię nad Dunajem w Zemunie, dzielnicy, która do pierwszej wojny należała do Austro-Węgier. Mieszkańcy Zemunu żartują, że zachowali cesarskie poczucie ładu i porządku odróżniające ich od potureckiej reszty miasta. Druga wypożyczalnia znajduje się na Dorćolu przy centrum sportowym należącym do znanego tenisisty Novaka Djokovicia. Do trzeciej mamy najdalej, ale to właśnie tam się wybieramy.
Ada Ciganlija, gdzie ulokowano wypożyczalnię, to długa wyspa niedaleko ujścia Sawy. Sztuczne jezioro, okalające je plaże, las i tereny rekreacyjne oraz liczne kawiarnie przyciągają tłumy belgradczyków. Cygańska wyspa brzmi wystarczająco tajemniczo, aby tam rozpocząć rowerową wyprawę po Belgradzie.
Wyruszamy miejskim autobusem z Zemunu. Mijamy Mercator, pierwsze belgradzkie centrum handlowe w zachodnioeuropejskim stylu. Podróż trwa prawie 50 min. Na podziurawionym jak ser moście Gazela trafiamy na gigantyczny korek.
Na miejscu okazuje się, że bez dokumentu tożsamości rowerów nie uda się wypożyczyć. Decydujemy się zostawić kaucję 9000 dinarów (ok. 100 euro), ale w ostatniej chwili obsługa oddaje nam 1500 dinarów. - Zachowajcie coś na kawiarnie - mówią z uśmiechem.
Ośmiokilometrowa trasa wokół jeziora zajmuje ok. pół godziny. Bary przy plaży kuszą kanapami-huśtawkami ustawionymi tuż przy wodzie. Robimy krótki postój na kawę, w pełnym słońcu z widokiem na jezioro. W modnych miejscach, jak tu na Adzie, zwykle zamawia się cappuccino. Na barkach wzdłuż Dunaju wciąż króluje typowa, słodka i gęsta turska kafa parzona w džezvie, emaliowanym dzbanuszku z długą rączką.
Ruszamy dalej. Miłośnikom dwóch kółek Belgrad ma do zaoferowania ok. 40 km ścieżek wzdłuż Sawy i Dunaju. Ulicami nie warto jeździć. Nie sprzyja temu ani natężenie ruchu, ani dziurawa nawierzchnia, ani wąskie, strome uliczki. Podążamy za drogowskazami do rowerowej Trasy A. Mijamy zacumowane nieco dalej łodzie, z trudem przebijamy się przez teren budowy. Daleko za sobą zostawiamy klimat nadmorskiego kurortu. Tutaj nabrzeże Sawy wygląda jak cmentarzysko przerdzewiałych wraków. Ścieżka wąska, wyłożona metalem. Sklecone ze złomu cygańskie chatki. Przyspieszamy, aby minąć ten odludny, nieprzyjemny fragment trasy.
Z oddali widać Brankov Most. Zbliżamy się do centrum, po prawej stronie Stare Miasto (Stari Grad), dalej na skarpie istniejący od 1867 r. największy w mieście park Kalemegdan i system fortyfikacji zwany Twierdzą Belgradzką. Warto przyjść tu przy okazji spaceru deptakiem Kneza Mihaila, idąc do końca, aż do ul. Rajićevej. Przy wejściu do parku u ulicznych handlarzy można kupić pamiątki: prawosławne różańce-bransoletki, wyszywane serca z napisem "Beograd", szydełkowane obrusy. Potem w jedną rękę chwycić połyskujące lukrowane jabłko, w drugą zestaw miniszachów i poszukać partnerów do gry wśród przybywających tu w tym celu emerytów. Albo odpocząć na jednej z ławek w pobliżu statuy Posłańca Zwycięstwa (Pobednik). Ze wzgórza rozpościera się doskonały widok na ujście Sawy do Dunaju, ciemną zieleń wyspy Veliko Ratno Ostrvo, stalowoszarą bryłę hotelu Jugosławia na dunajskim brzegu. W 1999 r. lotnictwo NATO dokonało spektakularnego ataku na hotel uważany za siedzibę przywódcy oddziałów paramilitarnych Arkana.
Obecnie o nalotach sprzed lat przypominają opuszczona chińska ambasada oraz budynki ministerstwa obrony. Popękane ściany bez okien, zwisające metalowe pręty, pokruszone bloki betonu, ślady po pociskach. W pobliżu dawnego ministerstwa, przy ul. Kneza Miloša 38, mieści się polska placówka dyplomatyczno-konsularna.
Półgodzinna trasa wzdłuż Dunaju kończy się płotem - do Paneevaekiego Mostu nie dojedziemy. Zawracamy. Windą przystosowaną do transportu rowerów wjeżdżamy na Brankov Most i przechodzimy wąskim chodnikiem na drugą stronę Sawy w kierunku otwartego w 2009 r. centrum handlowego Ušće. Dla miłośników sklepowego szaleństwa to miejsce godne uwagi.
Za Brankovym Mostem na zachód od Sawy zaczyna się Nowy Belgrad. Na betonowe wytwory socjalistycznej architektury nie warto tracić czasu. Wystarczy rzucić okiem na najciekawszy w okolicy budynek Geneks położony przy autostradzie E75. Ten mieszkalno-biurowy 35-piętrowy blok składa się z dwóch wież połączonych na wysokości ostatnich pięter korytarzem. Na niższej wieży znajduje się obrotowa restauracja.
Jedziemy wzdłuż bulwaru Nikoli Tesli w kierunku zemuńskiej promenady nad Dunajem nazywanej kejem (od francuskiego "quai"). Mimo ścieżki rowerowej zaczynamy slalom między spacerowiczami. Na zacumowanych na rzece barkach-restauracjach trudno o wolny stolik, zwłaszcza dla rowerzystów. Prosimy kelnera o przechowanie rowerów i wyruszamy na spacer ulicami zemuńskiej starówki. Ma urok prowincjonalnego austro-węgierskiego miasteczka sprzed dwóch wieków. Otynkowane na biało domy pokryte rudawą dachówką, kościółki sąsiadujące z cerkwiami i synagogą. Idąc ul. Gospodską w górę, trafiamy na bazar - Zemunską Pijacę. Obowiązkowy przystanek przy stoisku z białymi serami. Młody (mladi) ma delikatny, aksamitny smak. Im starszy, tym ostrzejszy i bardziej słony. Żółtawy, bardzo tłusty ser do smarowania to kajmak, serbski specjał. Obok cienkie jak papier płaty ciasta (kore) na gibanicę: delikatne, chrupiące wypieki faszerowane serem, szpinakiem, dynią, rodzynkami, porami. Gibanica najlepiej smakuje ciepła, kiedy po palcach spływają smużki oliwy. Jeśli nie mamy szans na skosztowanie domowej, warto rozejrzeć się za szyldem ?????? lub pekara (na co dzień w języku serbskim używa się alfabetu cyrylickiego i łacińskiego). Są prawie na każdym rogu, otwarte w dzień i w nocy. Słodkie i słone wypieki najlepiej smakują na śniadanie w połączeniu z pitnym jogurtem naturalnym. Po południu w jadłospisie króluje mięso: pljeskavice i ćevapcici z mielonej wieprzowiny, wołowiny i jagnięciny z rusztu oraz sarma (jak nasze gołąbki, tyle że z kiszonych liści kapusty). Doskonałe mięsa sprzedaje się niczym fast foody w przydrożnych budkach.
Im dalej od rzeki, tym bardziej Zemun upodabnia się do Nowego Belgradu. Czas więc wrócić do wypożyczalni na Adzie. Rachunek skromniutki: 150 dinarów za godzinę.
Kolejne dni mijają nam w powolnym rytmie serbskiej stolicy. Wiosenne ciepło zachęca do wędrówki szlakiem belgradzkich knajp. To dobry pretekst, aby lepiej poznać stary Belgrad, obejrzeć budynki Muzeum i Teatru Narodowego przy placu Republiki (trg Republike), hotelu Moskwa przy ul. Terazije, dawnego pałacu królewskiego przy ul. Króla Milana. Tłumnie oblegany plac Obilićev Venac, ukryty między garażami a deptakiem Kneza Mihaila, okolice ul. Strahinjicia Bana, zwanej popularnie sylikonową doliną, pełną dyskretnego uroku Skadarliję. Każdy zakątek to inny klimat, inna klientela.
Przy kawiarnianym stoliku czas zwalnia, słońce świeci coraz mocniej, zwiastując kolejne gorące lato.
Dojazd
LOT-em bezpośrednio z Warszawy do Belgradu, przy wczesnej rezerwacji bilet w obie strony ze wszystkimi opłatami - od 350 zł; podróż samochodem z Warszawy - ok. 15 godzin. Autostrady płatne, zwykle mniej niż w Europie.
Dokumenty
Wiza do 90 dni nie jest wymagana, należy zabrać paszport (Serbia nie jest krajem unijnym ani członkiem strefy Schengen).
Waluta
100 dinarów = 0,97 euro.
Euro wymienimy z łatwością niemal na każdym rogu, niektóre kantory przyjmują złotówki.
Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej