Stragany z jedzeniem ciągną się długim szeregiem wzdłuż Niemna, tuż przy jego zbiegu z Wilią. Wędzone kindziuki i bandziuki, sękacze, gotowane cepeliny i smażone czebureki, obok stoiska z lnem, bursztynem, ceramiką, pokazy walk rycerskich i tańca dworskiego z XVI w. Wszystko to z okazji Międzynarodowych Dni Hanzy* obchodzonych w tym roku w Kownie pod patronatem pani prezydent Dalii Grybauskaite. Między 19 a 22 maja przybyło na nie około 100 tys. gości.
Gdy w salach konferencyjnych odbywały się seminaria ekonomiczne, na ulicach trwał festyn. Ci, którzy uważają 300-tysięczne Kowno za miasto zbyt senne, w tych dniach nie mogli narzekać. Widok z ceglanej wieży XIV-wiecznego zamku pozwalał uświadomić sobie skalę wydarzeń. Artyści z blisko stu krajów koncertowali, wystawiali przedstawienia teatralne, otwierali plenerowe wystawy. Przyjechały prawdziwe gwiazdy, m.in. niemiecki zespół Corvus Corax grający na bębnach i dudach tzw. średniowiecznego rocka. Najwięcej wydarzeń odbywało się przy Alei Wolności oraz na Starym Mieście. Z wieży widać malownicze położone starówki w trójkącie u zbiegu Wilii i Niemna, przestronny rynek, w tych dniach ciasno zastawiony stoiskami hanzeatyckich miast, potężną ceglaną katedrę i barokowy kościół franciszkanów. A prawie nad samym Niemnem gotycki, najstarszy w mieście kościół NMP ufundowany przez księcia Witolda. Wprawne oko wypatrzy Dom Perkuna - piękną kamienicę z przełomu XV i XVI w. w stylu płomienistego gotyku, ozdobioną ornamentami z profilowanej cegły przypominającymi dekoracje słynnego kościoła św. Anny w Wilnie. Była domem kupieckim i prawdopodobnie tu mieściło się przedstawicielstwo Hanzy. Kiedyś podczas remontu kamienicy robotnicy znaleźli niewielką figurkę trzymającą w rękach wizerunek miasta. Część historyków uznała ją za przedstawienie Perkuna - bałtyjskiego boga burzy i wojny - i kolejne potwierdzenie trwałości pogańskich wierzeń na Litwie. Wieża jest najlepiej zachowaną częścią zamku, dawną jego skalę można wyobrazić sobie na podstawie fragmentów kamienno-ceglanych murów. Powstał w XIV w. w miejscu XIII-wiecznego, zburzonego przez Krzyżaków. Był otoczony głęboką fosą i posiadał trzy baszty oraz dobudowany w XVI w. renesansowy bastion.
Nasyciwszy oczy widokami, schodzę z wieży i idę w stronę rynku. Mijam pobernardyński kościół św. Jerzego, przez komunistyczne władze zamieniony w magazyn sprzętu medycznego. Gotyckie okna są do połowy zamurowane, w ołowianych ramkach, tkwią resztki witraży. Na ścianach spod zacieków i pleśni wyłaniają się fragmenty fresków. Wierni siedzą na krzesełkach przyniesionych z domu i na składanych fotelach odkupionych od modernizującego się kina. Msza odprawiana w takim otoczeniu, przy pustych ołtarzach ogołoconych z obrazów i rzeźb, to mocne doświadczenie.
Nastrój zmienia się, gdy dochodzę do rynku. Kupuję marcepanowe zwierzątka z Lubeki i marcepanowe chlebki z Tallina (tam również tradycja wyrabiania marcepanu sięga średniowiecza). Ze zdumieniem odkrywam, że sękacz, który dotąd uważałam za ciasto polsko-litewskie, jest również regionalnym wyrobem niemieckiego miasta Salzwedel. Nazywa się tam baumkuchen, a od naszego różni się brakiem charakterystycznych sterczących wypustek oraz czekoladową lub lukrową polewą. Na stoisku Wołogdy przymierzam haftowane filcowe walonki, wyobrażając sobie tamtejsze mrozy, i wywożone przez hanzeatyckich kupców cenne futra.
"Biały łabędź", czyli ratusz zwany tak z racji wysokiej, białej wieży, odciąga mnie w końcu od hanzeatyckich dóbr. Zbudowany w XVI w. przeszedł w XVIII w. gruntowną przebudowę sfinansowaną przez Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wówczas powstała sześciokondygnacyjna, 53-metrowa wieża, ozdobiona widokowymi balkonami i smukłym miedzianym hełmem. Konkurują z nią nieco niższe, ale za to podwójne barokowe wieże kościoła św. Franciszka Ksawerego. Początkowo należał do jezuitów, którzy w sąsiednim budynku prowadzili kolegium. Po kasacie zakonu kościół i kolegium przejęli franciszkanie, ale w 1807 r. władze carskie odebrały budynki kolegium i utworzyły w nich szkołę powiatową. Właśnie tutaj w latach 1819-23 uczył Adam Mickiewicz, odpracowując stypendium uniwersyteckie. Na tablicy zawieszonej na ścianie czytam: "Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie", co po litewsku brzmi: "Tevyne Lietuva , mielesne už sveikatą!". To w Kownie Mickiewicz napisał m.in. "Odę do młodości", "Grażynę", II i IV część "Dziadów", ale jego listy z Kowna były smutne: "Te chwile pisaniu poświęcone są całą moją zabawą i rozkoszą; listy od Was odbierane - całym moim szczęściem..." (romans z Karoliną Kowalską, piękną żoną miejscowego lekarza umilał mu chyba kowieńskie lata...).
W stronę katedry św. św. Piotra i Pawła podążam za grupą rodaków w wełnianych pasiastych spódnicach i podobnych spodniach. Przyjechali z Lęborka, by grać i tańczyć podczas Dni Hanzy, a teraz zwiedzają miasto. Razem wchodzimy do największego gotyckiego kościoła na Litwie. W latach komunistycznych nie został zamknięty i jego bogaty wystrój jest dobrze zachowany. Oprócz monumentalnych barokowych ołtarzy uwagę zwracają XIX-wieczne, utrzymane w romantycznej manierze obrazy Michała Elwiro Andriollego (1836-93), malarza i rysownika, jednego z najbardziej znanych ilustratorów swojej epoki. Największe uznanie przyniosły mu ilustracje do "Balladyny", "Lilly Wenedy", "Starej baśni", "Konrada Wallenroda", ale przede wszystkim do "Pana Tadeusza".
Z Kowna nie można wyjechać, nie obejrzawszy w Narodowym Muzeum Sztuki dzieł innego niezwykłego artysty, malarza i kompozytora - Mikołaja Eiurlionisa (1875-1911). Zgromadzono tu większość spuścizny Eiurlionisa, wizjonera, który pozostawił pastelowe malarskie fantazje oscylujące między symbolizmem, abstrakcjonizmem a surrealizmem, w dużym stopniu inspirowane muzyką. Artysta zmarł młodo, a jego twórczość, mimo niezwykłej oryginalności, była w świecie mało znana. Dopiero po 1990 r., w ponownie niepodległej Litwie, zorganizowano 7 dużych monograficznych wystaw, m.in. w Tokio, Berlinie, Warszawie, Paryżu (w Musée d'Orsay w ciągu pierwszych trzech dni obejrzało ją więcej osób niż w Kownie przez cały rok!) i Eiurlionis trafił wreszcie do encyklopedii i słowników.
Po wyjściu z muzeum wjeżdżam ziemną kolejką (przypomina naszą na Gubałówce) na wzgórze Žaliakalnis. Siadam na drewnianej ławeczce z lat 30. i po kilku minutach jestem u celu. Lśniący bielą monumentalny modernistyczny kościół Zmartwychwstania Pańskiego (największy w krajach bałtyckich) Litwini zbudowali w podzięce za odzyskaną niepodległość. Pozbawioną ornamentów świątynię zdobi strzelista 70-metrowa wieża. Przeprowadzony w 1928 r. konkurs wygrał architekt Karolis Reisonas, 10 lat później zamknięto stan surowy. Wkrótce jednak budynek został zdewastowany, najpierw podczas okupacji niemieckiej, a później w latach ZSRR, gdy zamieniono go w magazyn radioodbiorników. Gdy po 1990 r. świątynię zwrócono wiernym, została wyremontowana.
Windą wjeżdżam na dach kościoła i z rozległego tarasu patrzę jeszcze raz na położone u zbiegu rzek, zatopione w zieleni miasto. Widać stąd dzielnice zbudowane w latach stołeczności Kowna, Uniwersytet Wielkiego Księcia Witolda i piękne dzielnice willowe. Dziś Mickiewicz nie miałby na co narzekać...
Liga Hanzeatycka działała od XIII do XVI w., jednocząc ok. 160 miast z regionu Morza Bałtyckiego. Dzięki monopolowi handlowemu przyczyniła się do ich szybko rosnącego bogactwa. W 1980 r. powołano związek Nowej Hanzy, który skupia 176 miast. Jego celem jest krzewienie dawnych tradycji oraz budowanie kontaktów handlowych i kulturalnych. Połączenie kolejowe Warszawa-Kowno obsługuje PKP Intercity, bilet 84 zł, ulgowy 42 zł (nieznaczne wahania wynikają z kursu euro). Pociąg Hańcza kursuje codziennie, wyjazd z Warszawy o godz. 7.35, w Kownie 16.35. Powrót 13.05, w Warszawie 20.10
Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej.