Ekspres Warszawa - Wiedeń wiezie nas do Vsetina. Stąd do Velkich Karlovic, miejsca naszego pierwszego noclegu, mamy ok. 30 km. Przed nami rowerowy tydzień na Morawach - pokonamy we dwójkę ponad 160 km.
W Karlovicach sporo pensjonatów i prywatnych kwater, my zatrzymujemy się w hotelu Garlik (dwójka 1180 koron), który reklamuje się jako przyjazny rowerzystom. Rzeczywiście - jest miejsce na rowery i wypożyczalnia (290 koron/doba). Za oknem stroma łąka, słychać owcze i krowie dzwonki. Zimą - jak większość okolicznych zboczy - zamieni się w narciarski stok. Cel pierwszego dnia: grzbiet Vsetinskich Vrchów. Prowadzi tam ścieżka rowerowa równoległa do czerwonego szlaku turystycznego. Biegnie przez prześwietlony słońcem świerkowy las. Gruntowa droga jest wygodna, choć trafiają się kamienie i korzenie drzew. Wspaniałe widoki odsłaniają się dopiero na grani. Odpoczywamy pod wiatą, podziwiając długi grzbiet Jawornika (udamy się tam jutro). Jest przełom czerwca i lipca, pogoda wspaniała, pachną skoszone łąki i stogi siana. Obiad jemy na wierchu Solán (860 m), w górskim hotelu Carták. Ja decyduję się na valaską kyselnicę (kapuśniak - smaczny, ale wcale nie kwaśny!) i przepyszne boruvkove knedliky - gotowane na parze bułeczki z jagodami, polane masłem i śmietaną, posypane cukrem pudrem. Chwila wytchnienia i zielonym szlakiem turystycznym zjeżdżamy w dół, w kierunku Velkich Karlovic. Wycieczkę kończymy pod drewnianym kościołem NMP Śnieżnej z 1754 r., wzniesionym na planie krzyża greckiego i ozdobionym wieżyczką z barokowym hełmem. Najcenniejszy zabytek Karlovic cały jest pokryty gontem (nie tylko wysoki dach, ale i ściany) - to bardzo charakterystyczne dla tego regionu, podobnie wyglądają niektóre domy.
Nazajutrz - pasmo Jawornika, którym biegnie granica czesko-słowacka. Bus dowozi nas na polanę Kasárnia, więc omijamy najcięższy podjazd. Dalej na rowerach łagodnie pod górę żółtym szlakiem aż do grani, gdzie zmienia się on na czerwony. Na wysokości 1040 m n.p.m. piękne widoki na czeską i słowacką stronę. Jedziemy granią aż do przełęczy Bukovinka, a stąd zielonym szlakiem w dół, przez las. Trzeba solidnie hamować, droga stroma i kamienista, a zjazd emocjonujący i błyskawiczny. Obiad zjemy w naszym hotelu. Pod wieczór, korzystając z uprzejmości znajomych, ładujemy rowery na dach samochodu i serpentynami jedziemy do Chaty Kohutka, 913 m n.p.m. Drewniane schronisko tuż przy granicy ze Słowacją ma niemal hotelowy standard: hi-fi, odkryty basen (na tej wysokości robi wrażenie). Przy kolacji podziwiamy piękne Vsetinske Vrchy. Zimą, kiedy działa siedem wyciągów, w schronisku królują narciarze, ale teraz jest spokojnie i cicho.
Rano z żalem opuszczamy schronisko. Pociechą jest wspaniała droga przez las, którą zjeżdżamy w dół, przez Papajské Sedlo aż do Vsetina. Tu ostatecznie żegnamy góry.
Asfaltowa ścieżka rowerowa - po płaskim terenie - prowadzi do Ostrokovic. Zatrzymujemy się w hotelu Batov (dwójka 1100 koron), modernistycznym budynku z lat 30. XX w. Jego trzy skrzydła ustawiono wobec siebie pod kątem 120 st. niczym ramiona pacyfki. Pierwotnie był to spolecenský d m - połączenie domu kultury i stołówki dla pracowników fabryk Tomáša Baty. Historię słynnej firmy i stworzonego tu systemu pracy dla dziesiątek tysięcy ludzi poznajemy nazajutrz w Zlinie, 13 km stąd. Zaczynamy od tarasu widokowego 17-piętrowego wieżowca. Wzniesiony w latach 1936-39 jako siedziba firmy był najwyższym budynkiem w Czechach i niemal w całej Europie Środkowej - liczy 77 m (najwyższy wówczas w Warszawie Prudential miał 66 m). Przeszkloną elewację dzielą ceglane pasy i okna w kolorze rezedowej zieleni. Patrząc z góry na Zlin, odkrywamy, że niemal wszystkie budynki wyglądają podobnie - to dawne domy pracowników Baty (po wojnie zostały upaństwowione, podobnie jak całe przedsiębiorstwo). Gdy w 1894 r. Tomáš Bata, syn szewca, założył firmę obuwniczą, współpracował z dziesięcioma chałupnikami. Samo miasteczko liczyło ok. 3 tys. mieszkańców, 40 lat później - już ponad 37 tys., i większość z nich zatrudniał Bata! Zamiast drogiej skóry zaczął używać płótna, a potem wprowadził taśmę produkcyjną (to, jak też liczenie czasu pracy w minutach "przywiózł" z USA, gdzie pracował m.in. w zakładach Forda). Od 1912 r. wznosił domy dla robotników. Pierwsza kolonię zaprojektował czeski architekt František Lydie Gahura, uczeń Le Corbusiera. Nudę ceglanych kubików łagodzi zieleń przydomowych ogródków. Niemal identyczne ulice są ponumerowane: Zaleśna I, II, III... XII. Powstały też ceglane szkoły, żłobki, szpital, dom towarowy, klub sportowy i kino. Zapewne robotnikom żyło się tu wygodnie, ale mnie Zlin przygnębia. Monotonia architektury i jej skrajny funkcjonalizm nieodparcie kojarzą mi się z chęcią zawłaszczenia życia mieszkańców...
Choć nazajutrz opuszczamy miasto, przedpołudnie i tak spędzamy pod znakiem Baty. Ścieżka rowerowa do Velehradu prowadzi wzdłuż Kanału Baty. Powstał w latach 1935-38, by zapewnić transport węgla z kopalni w Ratiškovicach do elektrociepłowni zasilających fabryki w Ostrokovicach i Zlinie. Liczy 52 km, biegnie i nurtem uregulowanej Morawy, i osobnym korytem. Na nim 14 śluz i aż 23 mosty. Pływają statki, kajaki i popularne hausboty, czyli turystyczne barki. Okolica płaska, ale malownicza, z widokiem na starorzecza Morawy. Dokucza nam jedynie upał. Na szczęście przy śluzach nie brak miłych knajpek, z których obserwujemy kolejne hausboty (wypożyczenie od 7800 koron za tydzień; uprawnienia niepotrzebne, wystarczy krótkie szkolenie). Na pokładach toczy się rodzinne życie, biegają dzieci i psy, widać też rowery.
Po 18 km oddalamy się od kanału, a ścieżka rowerowa łączy się ze szlakiem pielgrzymkowym do Velehradu, jednego z najważniejszych czeskich sanktuariów. Liczący dziś niewiele ponad 1300 mieszkańców Velehrad w IX w. był stolicą państwa wielkomorawskiego. Jego władca Rościsław sprowadził tu w 863 r. misjonarzy - Cyryla i Metodego.
Już z daleka widać wieże potężnej bazyliki Wniebowzięcia NMP. Obok niej równie monumentalny klasztor cystersów z XIII w. Ale - podobnie jak bazylika - swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie w XVIII w. Dziś należy do jezuitów, w 1990 r. odwiedził go podczas pielgrzymki Jan Paweł II. Wspaniałe wnętrze bazyliki oszałamia barokową obfitością rzeźb, stiuków, fresków. Są i polonica - jak Cyryl i Metody namalowani przez Jana Matejkę (w jednej z kaplic ci sami święci pędzla Vlastimila Hofmana). Kościół opuszczam niechętnie, nie tylko z powodu zamiłowania do baroku - panuje tu kojący chłód, gdy na dworze 33 st. w cieniu. Na szczęście jedziemy zaledwie kilometr, do skansenu w Modrej. Korzystając z unijnych funduszy, zrekonstruowano tu otoczony drewnianą palisadą warowny gród z przełomu IX i X w., z czasów świetności państwa morawskiego (jego pozostałości odkryto nieopodal). Drewniane budowle są do wysokości okien zagłębione w ziemi (ochrona przed zimnem), tylko jednonawowy kościół wzniesiono z ciosanego kamienia. Można tu lepić naczynia z gliny, ćwiczyć strzelanie z łuku i procy, poznać stare rasy zwierząt hodowlanych. Wrażenie robią czarne świnie z gęstą sierścią, które chodzą po całym skansenie.
Po południu przejeżdżamy przez zabytkowe Uherské Hradište, by na przystani wejść na pokład stateczku "Morava" (prócz nas wielu rowerzystów). Rejs po Kanale Baty o zachodzie słońca jest nastrojowy. Wzdłuż brzegów drzewa, dalej łąki i pola. Po dwóch godzinach - Kostolany. Stąd jeszcze 11 km na rowerze i już Uhersky Ostroh. Po ciemku docieramy do gotycko-renesansowego zamku na zasłużony wypoczynek. Upalny dzień był wyczerpujący. Nazajutrz, niestety, jeszcze goręcej - 35 st. w cieniu. Tak to jest na Morawach - dużo słonecznych i upalnych dni. Za to region słynie z win (z badań archeologów wynika, że winiarskie tradycje sięgają I w.), no i dużo tu elektrowni słonecznych. Przed południem zwiedzamy skansen w Strażnicy. Odtworzono w nim m.in. fragment wioski winiarzy, bielone domki kryte strzechą i czerwoną dachówką oraz urocze, malowane w kwiaty piwniczki. Zaskakuje dostatnie wyposażenie domów. Jest i ekspozycja pralek z początku XX w., niektóre mają drewnianą obudowę.
Po południu - pełen winnych piwniczek Petrov. Właściciel jednej z nich zaprasza na degustację. Wielką szklaną pipetą nabiera z gąsiorów i wlewa do kieliszków Frankovkę, Rulandské bilé, Rulandské modré...Petrov jest uroczy: kilka alejek biegnie po łagodnym stoku, przy każdej bielone piwniczki, pod rozłożystymi lipami drewniane stoły i ławy. Dobiega nas zapach pieczonego na rożnie prosiaka - dziś są tu powiatowe zawody strażaków, wieczorem będzie feta.
Na ostatni dzień zaplanowaliśmy Piwnice Templariuszy w Cejkovicach. Ale dzieli nas od nich 30 km, a upał nie odpuszcza. Poddajemy się i... zamieniamy rowery na pociąg.
Templariusze przybyli do Cejkovic w 1232 r. z Francji. Pozostał po nich XIII-wieczny zamek (rozbudowany w XVIII w.) oraz imponujące labirynty podziemnych korytarzy i sal. Mijamy długie rzędy dębowych beczek, w których leżakuje 500 tys. litrów wina. W chłodnym powietrzu czuć cierpki zapach. W sali degustacji regały pełne butelek z czerwonym krzyżem templariuszy na etykietach. Nam szczególnie smakuje Moravský muškát, Tramin i Modrý Portugal. Opuszczamy piwnice w doskonałych humorach i dobrze zaopatrzeni. W hotelu Club w Kyjovie czeka nas jeszcze składanie rowerów - inaczej nie wsiądziemy nazajutrz do komfortowego pociągu Wiedeń - Warszawa.
Dziękuję za pomoc w zorganizowaniu wyjazdu warszawskiemu biuru CzechTourism