Stoję na piaszczystym poboczu drogi w Poeitelju i przyglądam się sprzedawcom owoców siedzącym przy straganach po drugiej stronie. Czekam na autobus do Mostaru. Mijają mnie samochody z rejestracjami Unii Europejskiej sunące krętymi drogami ze Splitu i z Dubrownika. Jeszcze nie jest to masowa turystyka, ale Bośnię i Hercegowinę odwiedza w ostatnich latach coraz więcej gości. Niecałe sto kilometrów dzieli Mostar, główne miasto Hercegowiny (ponad 100 tys. mieszkańców), od dobrze znanego wschodniego wybrzeża Adriatyku. Ale kulturowa odległość jest znacznie większa - wkraczamy do krainy meczetów, tureckich domów i mostów.
Mostar - ślady wojny
Blagaj - dawna stolica Hercegowiny
Pocitejl
W sieci
Trochę cen
Ślady wojny zakończonej w 1995 r. odnajdziemy w Mostarze bez trudu. Szkielety budynków, dziury po kulach wciąż pojawiają się w polu widzenia, nawet jeśli ograniczymy wizytę do spaceru po starannie odrestaurowanej starówce. To ona, wraz ze słynnym mostem tureckim, przyciąga turystów zainteresowanych otomańskimi pozostałościami w Europie. Jednak serce miasta bije nie tam, gdzie zaprowadziły mnie przewodniki, lecz na placu Hiszpańskim, po prawej stronie rzeki Naretwy, gdzie całymi godzinami mężczyźni w różnym wieku grają w szachy, szurając półmetrowymi figurami po chodniku. Tu widać, że w Mostarze odcisnęli swój ślad Turcy, Austriacy, Chorwaci, Bośniacy, Serbowie. Siedzę na ławce i wygrzewając się w popołudniowym słońcu, obserwuję kolejną partię szachów. Na wzgórzu otaczającym miasto wypatrzyłem napis ułożony z kamieni: "BiH VOLIMO TE" - "Bośnio i Hercegowino, kochamy cię". (Przed wojną w tym samym miejscu widniało: "TITO VOLIMO TE" na cześć marszałka Tity - jak powiedziała mi później Lena, u której znalazłem nocleg). Na wprost widzę centrum: meczety, odnowiony, brązowo-kremowy budynek miejskich łaźni z 1912 r., ogromny krzyż ustawiony kilka lat temu przez Chorwatów i wojenne zgliszcza. Obok szachownicy stoi obelisk upamiętniający hiszpańskich żołnierzy poległych podczas wojny w Bośni (1992-95). Główny budynek na placu Hiszpańskim to potężne gimnazjum ze śladami po kulach. Pomalowane na ładny pomarańczowy kolor ma orientalne kształty i zaokrąglone okna. Powstało za czasów austrowęgierskiej administracji (1878-1918). Ścianę czteropiętrowego bloku z czasów Tity zdobi mural - ukazuje kolejne etapy odbudowywania Starego Mostu zniszczonego doszczętnie podczas działań wojennych w 1993 r., aż do ponownego spotkania się brzegów w roku 2004. Jednoprzęsłowy Stary Most z 1566 r. to symbol miasta. Powstał według planu architekta Mimara Haireddina na polecenie sułtana Sulejmana II. Harmonijne proporcje - wysokość 19 m, szerokość 4,56 m, długość 27,34 m - zachwycały przyjezdnych. Europejscy podróżnicy do początków XX w. nie mogli uwierzyć, że tak wspaniałą budowlę stworzyli Turcy. Próbowano nawet dowieść, że to twór cesarzy rzymskich - Hadriana, Trajana czy Juliusza Cezara. Nazwa miasta też łączy się z mostem (sto lat przed kamiennym stał tu drewniany), a "mostari" to jego dawni strażnicy. W wieży po prawej stronie rzeki mieści się "Klub skakaća u vodu" o nazwie "Mostari". Na Starym Moście często odbywają się konkursy skoków do wody, a po uzbieraniu 25 euro współczesny "mostar" wykonuje skok dla turystów (siedziałem na moście godzinami; jedynym, który skoczył, był anglojęzyczny turysta).
Spacerując po starówce, warto wstąpić do domu tureckiego z 1635 r. z oryginalnym wystrojem. Przed wejściem do Bišćevića kuća (dom Bišćevicia) trzeba zdjąć buty, stąpam więc boso po miękkich, kolorowych dywanach przykrywających drewniane podłogi. W pokojach wzdłuż ścian z dużymi oknami stoją długie ławy do siedzenia, a na środku mały stolik. Na ścianach wiszą portrety dawnego właściciela i czarno-białe zdjęcia domu. Budynek stoi nad samą rzeką. Od strony Naretwy wspiera się na dwóch murowanych palach. Jego widok cieszy oko także z drugiej strony rzeki.
Tylko kilka kroków dzieli dom Bišćevicia od meczetu Kardjoz-Bega, najokazalszego w Mostarze, a ponoć i w całej Hercegowinie. Powstał w 1557 r., zdobią go motywy roślinne. Niedawno został odrestaurowany po zniszczeniach wojennych, ale gdzieniegdzie już odłazi farba. Obok znajduje się muzułmański cmentarz z jasnymi, pionowymi nagrobkami. Wchodzę na szczyt minaretu (doświadczenie klaustrofobiczne i męczące, naliczyłem 96 stopni) - widać stąd sporą część miasta i mosty na Naretwie. Wzrok przyciągają ruiny przypominające atrapy budynków. Minarety gdzieś się pochowały, ale tuż przede mną wyrasta meczet Koski Mehmed-Paszy z XVII w., za nim Stary Most i jego potężne wieże. Czerwone dachy domów, dalej wzgórza i kręte drogi.
Blagaj, dawna stolica Hercegowiny, czasy świetności ma już dawno za sobą. Pierwsze ślady osadnictwa datowane są na X wiek p.n.e., później istniał tu rzymski fort, a w XV w. wybudowano zamek. Rola miasta malała jednak wraz z rozwojem Mostaru. Właśnie z Mostaru jeździ tu żółty autobus miejski nr 10, "japoński" (dar narodu japońskiego dla mieszkańców Bośni i Hercegowiny). Odległość ok. 15 km pokonuje w niecałe pół godziny (niestety, nie kursuje punktualnie; prawie półtorej godziny czekałem na odjazd z pętli, drogę powrotną pokonałem już autostopem, starym beżowym golfem, z wędką na kolanach - mój kierowca jechał na ryby). Słońce przypieka. Parking dla autobusów turystycznych jest pusty, podobnie jak i restauracje. Szukając źródeł rzeki Buny i słynnego domu derwiszów pod ogromną skałą, trafiam gdzie indziej - do Velagića kuća, tureckiej siedziby z 1776 r. Składa się na nią kilka białych domów z szarymi dachami ulokowanych nad samą rzeką, w cieniu bujnej roślinności. Po Velagića kuća oprowadza mnie opiekujący się nią Semir. Opowiada o zwyczajach panujących dawniej w tureckim domu, o przeznaczeniu naczyń i narzędzi, a na koniec daje adres do kolegi w mieście Poeitelj, u którego można znaleźć nocleg (Semir zajmuje się też promowaniem sztuki regionalnej i wyrobem miodów, które można na miejscu kupić). Tekija, dom derwiszów (główna atrakcja Blagaju), powstał w XV w., tuż po podboju tych ziem przez Turków. Wystrojem przypomina podobne obiekty w Mostarze, ale jego położenie jest niezwykłe - tuż obok bije źródło rzeki Buny, jedno z największych w Europie (43 tys. litrów wody na sekundę). Atmosfera sprzyja kontemplacji. Aby docenić malowniczość miejsca, trzeba się jednak trochę natrudzić. Najlepszy punkt widokowy znajduje się po drugiej stronie rzeki. Należy więc przejść przez mały mostek, okrążyć restauracje i bary, mimochodem zaglądając na ich zaplecza, i omijając zarośla, iść jeszcze kilkadziesiąt metrów ścieżką w stronę źródła. Z groty (za drobną opłatą można się tu dostać na pontonie) wypływa rzeka. Z tego miejsca już w całej okazałości podziwiam Tekiję - biały, zgrabny budynek z brązowymi oknami, wykończony drewnem. Na ogromnej skale nad miastem sterczą ruiny zamku Stjepan Grad z XV w. Szare mury zlewają się ze skałą w podobnym kolorze. - Stamtąd to dopiero musi być widok - pomyślałem. Droga wydała mi się jednak zbyt długa...
Pocitelj leży blisko granicy z Chorwacją (ok. 30 km na południe od Mostaru, jedzie się stamtąd niezbyt punktualnym autobusem do Eapliny, tym razem czekałem 45 min). Ze względu na dogodne usytuowanie - obok rzeki i niedaleko morza - był bazą i kryjówką piratów. W XV w. przejęli go Turcy i to oni pozostawili najtrwalsze ślady. Wysiadam z autobusu na poboczu drogi. Spoglądając do góry, widziałem ruiny tureckiego zamku z XV w., a mimo to nie do końca było jasne, gdzie znajduje się zabytkowe miasto. - Idź drogą naprzód i skręć w lewo - poinformował mnie młody chłopak. Niewielki Poeitelj ukazał się po kilkudziesięciu metrach (da się go zwiedzić pieszo w kilka godzin). Idę wzdłuż kamiennego muru, mijam stoiska z pamiątkami i restaurację w dawnej szkole koranicznej - budynek z przełomu XV i XVI w. ma dach złożony z sześciu kopuł. Wspinam się ku zamkowi. Po drodze meczet Hadżi-Alii z 1563 r. z białego kamienia, z jasnoszarym dachem. Na lewo od meczetu rząd kranów - podchodzę, by napić się wody i zmoczyć twarz. Obok stoi Dom Artystów Bośni i Hercegowiny (białe ściany, ładne, półokrągłe okna). Wszędzie pusto. Idę dalej ku górze. Widać już Naretwę, która płynie tuż obok miasta. Czubek minaretu nakłada się na zarys czworobocznej wieży zegarowej (Sahat kula) z 1664 r. Wreszcie ruiny tureckiego zamku na skarpie. Dobrze zachowane mury porosły krzakami. Wspinam się na najwyższy punkt, na wieżę, by objąć to wszystko wzrokiem. A może by tak już zejść na dół i wyruszyć dalej, do Sarajewa i zagubić się w jego uliczkach - Saraei, Bravadžiluk, Abadžiluk? Autobus do Mostaru nie spóźnił się ani minuty.
www.bhtuorism.ba
www.touristguide-ba.com
www.hercegovina.ba
Waluta - marka wymienna (można płacić w euro); 2 marki = 1 euro
obiad w restauracji średniej klasy - 10 marek, nocleg w kwaterze prywatnej lub w hostelu - 20, wstęp do meczetu - 5, butelka wody - 1, bilet z Mostaru do Poeitelju - 3, bilet z Mostaru do Blagaju - 1,80