Chorwacja. Skiper rozwija żagle

Nie trzeba być milionerem - jacht i skipera można wynająć. A Chorwacja od strony morza jest taka piękna...

Chorwacja przywitała nas o świcie słońcem i piękną, nową autostradą (płatną) prowadzącą przez malowniczy krajobraz, olbrzymie mosty i tunele aż do Zadaru. Na miejsce dotarliśmy o czasie, czyli ok. 9 rano. Przydzielono nas skiperowi, dokooptowano do ośmioosobowej załogi i przekazano jacht.

Wypływamy ok. 17, jest flauta, w ruch idzie silnik. Naszym celem jest zatoczka w przesmyku między wyspami Ugljan a Pasman. W połowie drogi odkrywamy, że nie działa wsteczny w silniku. Skiper zarządza powrót do mariny. Naprawa się przeciąga, padają więc głosy, by nocować w marinie. Ale większość pragnie morskiej przygody, więc mimo późnej pory wypływamy ponownie. O zmroku kotwiczymy przy jednej z licznych bojek w zatoczce zamkniętej mostem nad przesmykiem. Spekulacje co do ceny za taki nocleg przerywa Chorwat, który podpłynął motorowym pontonem i skasował 100 kun (ok. 55 zł) za łódkę. Wskakujemy do ciepłego jeszcze Adriatyku (choć już po sezonie). Kamienny kościółek na nabrzeżu ledwo odbija się w atramentowej wodzie. W niewielkiej osadzie na brzegu zapalają się światła, a nad naszymi głowami - gwiazdy.

***

Wczesnym rankiem wypływamy mimo lekkiego wiatru. Kapitan dłuższy czas ćwiczy manewry "człowiek za burtą". Widząc nasze kwaśne miny, wciąga żagle i bierze kierunek na Biograd. Przybijamy do nabrzeża pełnego knajpek. Zapuszczamy się w wąskie, kamienne uliczki malutkiego starego miasta, by dotrzeć do zabytkowego kościoła. Właśnie trwa msza. Po chwili ubrane od stóp do głów na czarno kobiety opuszczają świątynię, więc oglądamy wnętrze i zapalamy kilka świec w intencji wiatru (niezbyt silnego). Robimy zakupy żywnościowe za składkowe pieniądze (60 euro od osoby na jedzenie, paliwo i opłaty w portach) i popijamy kawę delektując się widokiem portu i zamykających horyzont niewielkich gór wyspy Pasman.

Płyniemy spokojnie, trochę na żaglach, trochę na silniku. Wieczorem urocza wysepka Prvic. Cumujemy jacht na kotwicy, wypijamy z załogą herbatę i z trójką przyjaciół "bączkiem", czyli pontonem z pagajami, docieramy do niedalekiego nabrzeża. Miasteczko ma może 20 domów i pięć knajpek pełnych żeglarzy. Pod dyktando "starego bywalca" Jacka zamawiamy owoce morza - m.in. grillowane kalmary ("z żaru", jak mówią tubylcy), mule i domowe wino. Plus widok na tonącą w mroku zatoczkę otoczoną niewysokimi górami i rozświetlony port.

Docieramy do łodzi na czas nocnej wachty, którą zarządził skiper na wypadek jugo, bory czy mistrala (wiatry wiejące u wybrzeży Chorwacji).

***

Kierunek: Szybenik. Pyrkając silnikiem zmierzamy w stronę wodospadów w Parku Narodowym Krka. Śniadanie jemy niemal równocześnie ze wschodzącym słońcem. Lekka bryza, rozwijamy żagle. Leniwie przepływamy koło imponującego bastionu strzegącego niegdyś dostępu do cieśniny, za którą nad rozlewiskami rzeki Krka ulokował się Szybenik. Trasą usianą małymi latarniami morskimi (kierunkowymi) i plantacjami małży kierujemy się w górę rzeki wśród nadbrzeżnych skał i potężnych mostów. Około 11 docieramy do uroczej mariny i miasteczka Skradin. Zostawiając na wachcie skipera, udajemy się w stronę małego portu, z którego co pół godziny wypływają turystyczne statki do wodospadów (statki za darmo, wstęp do parku 50 kun). Dostajemy pięknie wydane ulotki, również po polsku. Wodospady są wspaniałe, opadają z wielometrowych progów szerokimi odnogami.

Nacionalni Park Krka został założony w 1985 r. W jego centralnej części znajduje się jezioro Visovac, a na wyspie na nim XV-wieczny klasztor franciszkanów. Ze swoimi siedmioma wodospadami: Bilusica (22,4 m), Corica (15,5 m), Manojlovacki (ciąg wodospadów o wysokości 59,6 m z ponad 30-metrową kaskadą), Rosnjak (8,4 m), Miljacka (23,8 m), Roski (25,5 m), Skradinsky (17 kaskad o łącznej wysokości 45,7 m) i całkowitym spadem 242 m Krka jest fenomenem. Spacerujemy po drewnianych pomostach prowadzących do miejsc, z których woda z hukiem leci w dół, oglądamy młyny, folusz do prania sukna, warsztat tkacki. Przechodzimy po mostku nad spienioną rzeką i wspinamy się na "wodospadowe" wzgórze ścieżką usianą straganami, na których Chorwatki wystawiają fikuśne buteleczki z likierami (brzoskwiniowy i gruszkowy), travaricą , domowym winem, bimbrem, rakiją (trzy małe buteleczki - 50 kun, cztery - 60). Degustujemy i targujemy się ostro, więc dostajemy jeszcze kiść suszonych daktyli i świeże figi. Obchodzimy wokoło wodospad Skradinsky i kąpiemy się u jego podnóża. Przyjemność niebywała!

Wieczorem całą grupą udajemy się na poszukiwanie knajpki na uroczystą kolację (oficjalne powitanie skipera i urodziny jednego z kolegów). Napotkany Chorwat poleca lokal Konoba Toni w cichej uliczce na końcu starego miasta. To jest to! Oczekiwanie na smażone na grillu - na naszych oczach - miejscowe ryby cipal czy orata wynagradza rewelacyjny smak potraw. Chyba nigdy nie jadłem tak dobrych ryb! Do tego sałatka z ośmiornicy, ziemniaki w szpinaku, mule, smażone kalmary, świeże pieczywo i domowe wino (uczta kosztowała 100 kun od osoby, ok. 55 zł; specjalnością restauracyjki jest też pieczona w glinianych naczyniach w żarze jagnięcina, ale należy zamawiać ją o wiele wcześniej).

***

Chcemy wypłynąć przed świtem, więc kapitan idzie do biura mariny opłacić pobyt (365 kun). Szybenik wita nas słońcem i białymi chmurami na błękitnym niebie. Cumujemy tuż przy starówce przy placu Pavla Subuica i przez dwie godziny zwiedzamy to magiczne miasto wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Mnóstwo tu kościołów, kamienic i pałaców, do tego cztery twierdze - trzy na wzgórzach nad Szybenikiem, jedna od strony Adriatyku. To najlepiej zachowane przykłady architektury obronnej w Chorwacji. Kierujemy się do najbliższej, przylegającej do starego centrum twierdzy św. Michała. Po drodze zwiedzamy kościółek św. Nikole i plątaniną uliczek docieramy na plac Republiki Chorwackiej, przy którym stoi jeden z najcenniejszych kościołów w kraju - XV-wieczna beczkowato sklepiona katedra św. Jakuba, połączenie gotyku i renesansu. Zadziwiające jest jej mroczne wnętrze z piękną kryptą fundatora kościoła biskupa Juraja Sizigorica. Z drugiej strony plac zamyka renesansowy ratusz, perła chorwackiej architektury. Wspinamy się coraz wyżej, by przy murach twierdzy trafić na cmentarną bramę. Pełen wspaniałych grobowców cmentarz zaskakuje nas umieszczonymi na murach kaplicy dużymi medalionami z metalu i ceramiki upamiętniającymi zmarłych.

Przez bramę obronną (10 kun) wchodzimy na mury twierdzy, z których rozpościera się wspaniały widok na sąsiednie fortyfikacje, czerwone dachy starówki z wieżami kościołów, rzekę Krka oraz dziesiątki wysp i wysepek Adriatyku. Szybenik, w przeciwieństwie do innych miast Dalmacji założonych przez Greków czy Rzymian, jest najstarszym miastem rodowym Chorwatów na wschodnim wybrzeżu.

Wracamy nabrzeżem, wstępując na pyszne lody (duża gałka 5 kun), a później do wetkniętej pomiędzy stare mury cukierenki (tort czekoladowy i kremowy, kawa i herbata - 36 kun za dwie osoby).

Lunch na jachcie, a kolacja w kolejnym magicznym miejscu - Primoszten, malowniczej miejscowości na wysepce. W okresie zagrożenia ze strony Turków miasto było otoczone murami i basztami, a z lądem łączył je zwodzony most. Później odcinek wody odzielający wysepkę został zasypany i Primosten stał się półwyspem. Spacer uliczkami pełnymi jubilerskich sklepików i knajpek, a następnie bulwarem wokół wysepki kończymy na jej szczycie przy niewielkim kościele. Otacza go cmentarz z grobami wyznawców różnych religii, którzy przez wieki zamieszkiwali te tereny. Kierując się nosem (ach, te zapachy smażonych owoców morza!) i doświadczeniem ze Skrabina, wybieramy najbardziej zatłoczoną knajpkę, w której słychać również język chorwacki. Zamawiamy homary przyrządzane na koniaku (130 kun), kebabcici (50) i karafkę wina (70). Palce lizać...

***

Kierujemy się ku kolejnej miejscowości na liście UNESCO - Trogirowi. Wita nas potężny XIII-wieczny bastion Kamerlengo zbudowany przez Wenecjan, zamykający port od strony Adriatyku. Otoczony murami obronnymi Trogir osadzony jest na wysepce w kształcie głowy żmii połączonej niewielkim mostem z dużą górzystą wyspą. Z drugiej strony od lądu oddziela ją kanał, w którym cumują dziesiątki łodzi rybackich przypływających na codzienny targ. Nasza marina (przylega do mostu i wyspy Ciovo) otwiera się wspaniałym widokiem na cudowną architekturę kamienic, bram i pałaców stojących wzdłuż portowego nabrzeża, przy którym cumują większe żaglowce. Przy posiłku (kupione na targu ryby) trwały dyskusje, czy płyniemy do Splitu (dobrze wiało, ale od złej strony), czy wracamy na wietrze w kierunku Zadaru, czy też zostajemy na miejscu...

Postanowiliśmy odpuścić Split na rzecz pięknego Trogiru. Wystarczy godzina, by przejść stare miasto wzdłuż i wszerz, aby się nim nasycić - nie starczy dnia. Wąskie uliczki to przykład średniowiecznego układu urbanistycznego (obejmuje całą wyspę), a centralnym punktem jest plac Ivana Pavla II z najważniejszym zabytkiem - XIII-wieczną katedrą św. Wawrzyńca. Zbudowana na fundamentach zburzonej w 1123 r. przez Saracenów bazyliki została odbudowana jako trzyczęściowa romańsko-gotycka świątynia z trzema półokrągłymi apsydami i kruchtą. Tuż obok stoi wznoszona prawie cztery wieki 47-metrowa wieża-dzwonnica (wstęp do katedry i na wieżę 10 kun). Schody stają się coraz bardziej strome i coraz węższe, a widok - coraz piękniejszy. Dzwony wiszące nad naszymi głowami potęgują wrażenie niezwykłości. A zejście jest trudniejsze od wejścia. Liczne kafejki na placu przy katedrze oferują znakomite desery (puchary lodowe 30-35 kun).

Zapuściliśmy się w wąziutkie, kręte uliczki pełne zakamarków z knajpkami, sklepikami i galeriami. Trogir można opuścić przez dwie bramy. Jedna to późnorenesansowa Brama Lądowa z rzeźbą patrona miasta św. Jana Ursiniego, zwana też Północną. Druga - renesansowa Brama Morska z 1593 r. zamykająca główny trakt komunikacyjny i handlowy na starym mieście od południa, wyprowadzający nas na pełen palm i tawern bulwar portowy.

***

Niemal równo ze wschodem słońca opuszczamy to przyjazne miasto, kierując się w drogę powrotną. Pojawia się lekki wiatr, ale my terkoczemy na silniku w poszukiwaniu portu, gdzie można zatankować. Napełniony bak uspokaja kapitana i na niemal otwartym morzu w okolicach wyspy Zirje rozwijamy żagle, bo ostro wieje. Prawdziwi żeglarze mają frajdę, atmosfera regat udziela się i mnie. Stojąc za sterem, biję kolejny rekord szybkości jachtu, ale mój zmiennik jest jeszcze szybszy. Zaczyna się walka o ster, każdy chce być wilkiem morskim. Robimy jednak zwrot i chowamy się za wyspy. Wiatr cichnie, znów snujemy się powoli. Humory poprawiają nam delfiny - towarzyszą nam dobre pół godziny. O zmroku docieramy do niewielkiej zatoczki na wyspie Murter. Kotwiczymy, pontonem dopływamy do brzegu, by napełnić worek piaskiem, na pamiątkę. Po kolacji na jachcie wskakujemy do czystej wody.

Nazajutrz żeglujemy wzdłuż wyspy Pasman, mając na horyzoncie Kornaty i Dugi Otok. Zawijamy do pięknej zatoczki, by popływać w krystalicznie czystej wodzie. Zaopatrzeni w maski i płetwy wyławiamy z dna morskiego okazałe muszle.

Ruszamy do kolejnej zatoczki w znanym nam już przesmyku koło kapliczki niedaleko Sukosanu. Kąpiel, spotkanie z olbrzymim krabem, i bierzemy kurs na Zadar. W porcie ustawiamy się do kolejki po paliwo. Planujemy powrót do portu na żaglach, więc szybko zwiedzamy miasto, obiecując sobie wrócić tu w dzień.

***

Gdy o zmierzchu opuszczamy port w Zadarze, wiatr cichnie. Mimo to skiper rozwija żagle i wyłącza silnik. Jest pięknie i romantycznie. Mijamy ledwo widoczne w nocy rybackie łodzie, zza gór wysunął się chudy księżyc, niedaleko przepływa ogromny prom. Bujamy się bezszelestnie na wodzie, usiłując złapać w żagle resztki wiatru. Zasypiam na pokładzie. Budzi mnie terkot silnika i nerwowe rozmowy. Odnaleźliśmy zatoczkę z mariną w Sukosanach i trzeba dobić tyłem do betonowego nabrzeża (nawet w dzień nie było to proste). Skiper gładko wciska się pomiędzy stojące na cumach jachty, a potem natychmiast zasypia przy stole, mimo iż pojawia się na nim chorwacka rakija...

Następnego dnia wybieramy się autostopem do Zadaru. Ale idzie nam marnie, zabrał nas dopiero autobus dalekobieżny (bilet 10 kun). Z dworca autobusowego w ciągu 25 min docieramy do otoczonego z trzech stron wodą starego centrum. Historia miasta sięga IV w. p.n.e., gdy żyło tu plemię Liburnów. 300 lat później Zadar opanowali Rzymianie. Za rządów Cezara i Augusta otoczono je murami obronnymi z trzema bramami, wytyczono forum, plac o wymiarach zbliżonych do boiska piłkarskiego (95 na 45 m), wzniesiono świątynie i bazyliki, amfiteatr i akwedukt. I właśnie wokół pozostałości z tej epoki oraz przedromańskiego kościoła św. Donatusa z IX w., którego olbrzymia rotunda to najważniejsza i najbardziej charakterystyczna budowla sakralna Zadaru, toczy się turystyczne życie. Wchodzimy do miasta ozdobną Bramą Lądową tuż przy malutkim porcie pełnym łodzi rybackich i żaglówek. Wąskimi uliczkami, mijając zabytkowe budowle, sklepy i knajpki, docieramy do placu Narodni Trg z pięknym budynkiem straży miejskiej z 1562 r. i z XVIII-wieczną wieżą zegarową. Po przeciwnej stronie znajduje się Gradska Loža z 1565 r., w której urządzono przeszkloną galerię. Centrum placu zajmują stoliki i fotele kafejek rozlokowanych w murach zabytkowych kamienic. Tu zostajemy na dłużej w nadziei, że atmosfera miejsca i espresso (7 kun) postawi nas na nogi.

Główna ulica Siroka prowadzi nas w stronę Forum i św. Donata, miejsc okupowanych przez turystów i koronczarki eksponujące swoje wyroby na fragmentach kolumn. Dalej piękna katedra św. Anastazji oraz klasztor i kościół franciszkanów, którego otoczony kolumnami dziedziniec zaprasza przyjaznym półcieniem. Stąd już tylko dwa kroki do nowych Morskich Organów ustawionych w 2005 r. na południowym nabrzeżu, miejsca spotkań mieszkańców i turystów. Zmyślnie skonstruowany kamienny instrument wydaje harmonijne dźwięki, gdy w otwarte na Adriatyk dysze uderzy najmniejsza nawet fala. Zasiedzieliśmy się tu, słuchając morskiej symfonii i podziwiając piękno krajobrazu, z zamykającymi horyzont górami sąsiedniej wyspy, ze szklącym się w promieniach słońca błękitem wody, po którym rysując smugę leniwie sunie samotny biały żagiel jachtu.

Co, gdzie i jak

Dojazd autokarem Katowice - Zadar - 300 zł w obie strony; wpłata do wspólnej kasy (jedzenie, paliwo, opłaty portowe) - ok. 100 euro/tydzień. Wymagany jest "patent skipera", czyli minimum żeglarz jachtowy, uprawnienia radiooperatora VHF. Warto wynająć skipera chorwackiego lub zrobić dokładne rozeznanie w firmie, z którą płyniemy w rejs (skiper nie ponosi kosztów składkowych). Wynajem jachtu SAS 39 jakim płynęliśmy to ok. 900-1100 euro/tydzień (po sezonie, cena zależy od rocznika jachtu, http://www.adriatic-charter.com , http://www.punt.com.pl ) - tę sumę dzieli się przez liczbę uczestników rejsu; np. w polskiej firmie Glob Tourist ( http://www.globtourist.pl ) - 895 zł od osoby za tygodniowy rejs na trasie Zadar - Split - Zadar, zwrotna kaucja - 50-100 euro

Forum

https://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=201

W sieci

http://www.adriatica.net/croatia

http://www.chorwacja.hr

http://whc.unesco.org

http://www.konobatoni-skradin.hr

http://www.sibenik.hr

http://www.trogir-online.com

http://www.grad-zadar.hr

Więcej o: