Region Blekinge na południowo-wschodnim krańcu Półwyspu Skandynawskiego jest jednym z najcieplejszych i najbardziej słonecznych zakątków Szwecji. I pewnie dlatego także jednym z najgęściej zaludnionych - 51 osób na km kw. - jak na ten kraj to dużo (średnia wynosi połowę mniej).
W Blekinge dominuje polodowcowy krajobraz - pofałdowany, z rzekami i morenowymi jeziorami w gęstych bukowo-sosnowo-dębowych lasach zamieszkanych m.in. przez łosie. Podgrzybki, borowiki, maślaki, borówki rosną tu w obfitości, bo Szwedzi nie przepadają za zbieraniem leśnego runa. Pieszo, konno czy rowerem dostaniemy się prawie wszędzie, samochodem już nie. Ale bez auta można się doskonale obyć, bo wszędzie jest blisko - od wschodnich do zachodnich krawędzi regionu jest 100 km, a z południa na północ tylko 40.
Na tym niewielkim obszarze (ok. 3 tys. km kw.) znajduje się aż 950 jezior i 12 rzek - nazwa regionu pochodzi od słowa "bleke", czyli "cicha woda".
Jednak Blekinge to przede wszystkim morskie wybrzeże zupełnie inne niż u nas: bez plaż, usiane niezliczonymi zatokami i szkierami (skaliste wysepki wygładzone przez lodowiec). Właśnie wyspy dają szczególny posmak przygody. Możemy pobyć w zupełnej samotności, łowiąc śledzie czy dorsze na wędkę (pozwolenie jest wymagane tylko w wodach słodkich). W archipelagu prawie tysiąca wysp i wysepek najmniejsze mają wielkość dwupokojowego mieszkania. Niewiele z nich ma prywatnych właścicieli; większość jest półdzika, zamieszkana tylko przez ptactwo. - Można biwakować bez żadnych pozwoleń nawet kilkanaście dni - zapewnia Tina Marie Eriksson, szefowa urzędu turystyki w Karlskronie, stolicy regionu. - Pamiętajmy tylko, żeby nie niszczyć naturalnego środowiska, m.in. nie palić ogniska bezpośrednio na granitowej skale, która pęka pod wpływem temperatury, nie rozbijać namiotu w bezpośrednim sąsiedztwie zabudowań, chyba że za zgodą gospodarzy. Nie wolno też biwakować w ścisłych rezerwatach.
Najdalej wysuniętą na południe wyspą jest Utklipan (117 ha powierzchni) z latarnią morską z XIX w., niewielkim schroniskiem i rezerwatem przyrody ze stanowiskami lęgowymi ptaków. Niedaleko stąd wyłowiono harpun sprzed 8 tys. lat, najstarsze znalezisko archeologiczne w regionie.
Ulubioną wyspą żeglarzy jest Hanö ze skalnymi grotami i "workiem fasoli" - dużym skupiskiem obłych kamieni nieustannie poruszanych przez fale. Z kolei na Aspö, największej wyspie w archipelagu karlskrońskim (mieszka tu 300 osób), są: kościół, szkoła, sklep, kawiarnia, pole golfowe, kort tenisowy, galeria i warownia otoczona armatami. Masywna budowla z granitu broniła w XVII w. morskich wrót do Karlskrony. Dziś są tu znakomity punkt widokowy i restauracja.
Karlskrona leży na 33 wyspach - nawet kawałek miasta nie znajduje się na stałym lądzie. Największe są połączone mostami, między mniejszymi kilkanaście razy dziennie kursują żółte (bezpłatne) stateczki, które wożą mieszkańców i ich samochody.
Wieniec wysp został przed wiekami uznany za znakomitą naturalną ochronę floty wojennej. Względy militarno-strategiczne (centralne położenie nad Bałtykiem) przesądziły o tym, że w 1680 r. Karol XI założył tu miasto - bazę floty królewskiej.
"Korona Karola" tak świetnie zachowała XVII-wieczny charakter, że w 1998 r. wpisano ją na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury. Przetrwały charakterystyczne szerokie brukowane ulice przeznaczone dla parad wojskowych oraz budowle o cechach barokowych i klasycystycznych, np. port wojenny i stocznia sprzed 300 lat z tzw. suchym dokiem.
Na wyspie Trossö miałam szczęście obejrzeć niedostępne na co dzień tereny militarne, które - choć częściowo mają charakter zabytkowy - wciąż należą do wojska. Trafiłam na coroczne święto marynarki wojennej. Szwedzcy żołnierze paradują we współczesnych wojskowych kombinezonach i w mundurach z czasów Karola XI. Można obejrzeć nowoczesne okręty i zajrzeć do starych obiektów stoczniowych. Powrozownia to jedno z najdłuższych pomieszczeń, jakie widziałam (300 m!), w którym starsi panowie za pomocą zmyślnych ręcznych urządzeń splatają z lnianych włókien okrętowe sznury. Dziś na wyspie mieści się Marinmuseum - Muzeum Marynarki Wojennej - przypominające morską świetność miasta (czynne codziennie w godz. 10-18, wstęp bezpłatny, http://www.marinmusem.se , http://www.karlskrona.se ). W zbudowanym na morzu eleganckim budynku zgromadzono modele XVIII-wiecznych okrętów, wierne rekonstrukcje łodzi podwodnych, astrolabium, sekstanty i inne instrumenty nawigacyjne, urządzenia stoczniowe, torpedy, sprzęt nurkowy sprzed wieku, a nawet walizkę okrętowego felczera. Jak na nowoczesne muzeum przystało, Marinmuseum działa na zmysły. Mam wrażenie, że uczestniczę w portowym życiu: wokół słychać odgłosy ze zrekonstruowanych warsztatów cieśli, powroźnika czy kowala; na pokładzie załoga z manekinów przygotowuje się do bitwy; przez peryskop widać morze i wyspy. W sali kinowej, siedząc na pochylonym pokładzie statku, patrzę na rozgwieżdżone niebo - szum fal i uderzenia wioseł dają złudzenie, że to ja płynę przez morze. Muzeum stoi na pomoście - można z niego zejść do biegnącego na głębokości czterech metrów podwodnego tunelu. W półmroku przez szyby udaje się czasem zobaczyć leżący na dnie morza wrak okrętu.
Największe wrażenie robi sala galionów, potężnych sosnowych figur mocowanych na dziobach okrętów XVIII-wiecznej szwedzkiej floty. Niezwykłe są i postacie antycznych bóstw (ważą po półtorej tony), i sam sposób ekspozycji - umieszczono je wysoko nad głowami zwiedzających, w pomieszczeniu o ścianach ze szkła, za którymi faluje morze. Przed muzeum na nabrzeżu cumują m.in. "Hajen" - pierwszy szwedzki okręt podwodny sprzed stu lat, "Bremon" - poławiacz min z lat 40. i "Jarramas" - ostatni żaglowiec zbudowany tu w 1900 r.
Godne polecenia w Karlskronie jest także Blekinge Museum w 300-letnim pałacyku należącym kiedyś do admirała Hansa Wachtmeistera, jednego z fundatorów miasta (czynne wtorek-niedziela, godz. 11-17, wstęp wolny, http://www.blekingemuseum.se ). Zgromadzono tu pamiątki z całego regionu, pokazujące wielowiekową kulturę mieszkańców opartą na rybołówstwie, szkutnictwie, żegludze i kamieniarstwie (okolice słyną z czarnego granitu), a także charakterystyczne dekoracje, jak np. drewniane świeczniki z suszonymi jabłkami.
Muzeum żyje. W dawnej hrabiowskiej kuchni dobrze karmią, w barokowym ogrodzie urządza się koncerty, a pracownicy w wytwornych krynolinach i frakach odgrywają scenki. Muzealny przewodnik Rolf Johansson w stroju markiza ugościł nas w salonie sardynkami, chlebem, posolonymi plasterkami cytryny i nalewkami, które spreparował wedle dawnych receptur (wódka z suszonymi skórkami pomarańczy, inna z laskami cynamonu lub z ziarnami kopru włoskiego). Rolf świetnie mówi po polsku dzięki żonie Polce. Język polski jest zresztą obecny w całym regionie: Polacy przypływają tu na krótkie wycieczki z Gdyni, wiele folderów w punktach IT jest dostępnych w naszym języku.
Region Blekinge jest jak spełniony sen wędkarza. Kronofiske Harsjomala w pobliżu miejscowości Karlshamn to doskonale przygotowany kompleks. W lesie są strumienie i 20 naturalnych jezior. Ingerencja człowieka ograniczyła się do stworzenia dobrej bazy (kemping, sklepiki) oraz... kilometrowej rzeki (wykorzystano różnicę wzniesień między jeziorami).
W leśnej ciszy znieruchomiali mężczyźni wyciągają dorodne okazy pstrągów tęczowych, szczupaków, troci, okoni (karta wędkarska na cały dzień upoważniająca do zabrania trzech złowionych ryb - 180 koron). Jedni łowią z brzegu, inni wypożyczają łodzie. Można sobie nawet zamówić jezioro wyłącznie dla siebie (czy dla grupy) na cały dzień, a pracownicy Kronofiske Harsjomala dodatkowo je nam zarybią. Dla wędkarzy jest także sklepik z fachowym sprzętem, a dla ich dzieci - małe łowiska. Szwedzi przyjeżdżają tu chętnie na pola kempingowe, można też wynająć wyspę z domkiem.
Drugą wędkarską enklawą jest ośrodek nad rzeką Mörrum (w zachodniej części regionu) - rwącą, półdziką, idealną do połowu licznych tu łososi. Widoki jak z filmów przygodowych: kaskady wody i zanurzeni w niej po uda mężczyźni wywijający wędkami. Mörrum to świat łososi. Można je zjeść w restauracji, obejrzeć w wielkim akwarium w gablotach poświęconych historii wędkarstwa albo w postaci rzeźb przy moście.
http://www.harasjomala.com , http://www.morrum.com
Ponad stuletni Brunnspark w Ronneby uznano w ubiegłym roku za najpiękniejszy szwedzki park. Na dwu kilometrach kwadratowych posadzono rośliny według kolejności kwitnienia. Wokół stawów, fontann i na stokach wzgórza leżą wielobarwne dywany. Oszałamiająco pachną róże i azalie. W ogrodzie japońskim przez bambusową bramę wchodzi się do domu herbacianego.
Ronneby to najstarsze miasto regionu o wczesnośredniowiecznych korzeniach. Zasłynęło przed ponad stu laty, kiedy założono tu uzdrowisko, w którym reperowano nadwątlone zdrowie kuracją z wód nadzwyczaj bogatych w żelazo. Dziś jest to luksusowy ośrodek SPA, miasteczko zachowało jednak XIX-wieczny charakter. W parku rozsiane są stylowe drewniane wille, m.in. Direktörsvillan dyrektora uzdrowiska z 1884 r. czy Hviidehus, pensjonat dla panien przebywających na kuracji. Dawne klimaty przywołuje Nostalgia Festival, wielki zlot pojazdów retro z całej Europy (w tym roku odbył się 1 lipca, http://www.nostalgiafestival.se) oraz coniedzielny pchli targ w zabytkowej hali zdrojowej. Za ceny niższe niż u nas można tu kupić filiżanki z renomowanych wytwórni porcelany, pościel haftowaną w monogramy czy piękne skandynawskie szkło.
Z Gdyni do Karlskrony codziennie odpływa prom Stena Line, podróż trwa 12 godzin,
Wypożyczenie roweru na dzień - 100 koron,
Warto przywieźć stąd słoik konfitur z hjortron , pomarańczowej maliny moroszki. Bardzo smakował mi knäkebröd , "trzaskający chleb" - okrągłe twarde krążki z żytniej mąki na zakwasie - oraz ryby przyrządzane na dziesiątki sposobów, także na słodko. Sławne surströmming to kwaśne sfermentowane śledzie serwowane z pieczywem, cebulą i wódką. Śmierdzą tak, że zaleca się otwieranie wzdętych od siarkowodoru puszek pod wodą (inaczej ryzykujemy zachlapanie ubrania). Podobno ten tradycyjny przysmak wycofano ze sklepów na szwedzkich lotniskach po protestach niektórych linii lotniczych. Puszki eksplodowały kiedyś na pokładzie samolotu, a smród był nie do zniesienia i nie do usunięcia.
Kiedy zapytałam Szwedów o słowa klucze, które pomogą mi ich zrozumieć, wymienili:
Lagom - czyli umiar, skromność, akuratność. Na ulicy nie sposób odróżnić ludzi mniej i bardziej zamożnych; nikt nie wyróżnia się strojem czy samochodem. Anegdota mówi, że kiedy młody chłopak kupił sobie jaguara, sąsiedzi przestali się do niego odzywać, uważając, że wywyższa się tak ekstrawaganckim samochodem. Sąsiedzki ostracyzm został przerwany, kiedy Szwed wywiesił na bramie kartkę z wytłumaczeniem, że auto jest używane. Lagom to także domy - niewysokie, podobne do siebie, pozbawione ozdób. Budowanie okazałych willi nie jest dobrze widziane, w krajobrazie przeważają domki jak z Bullerbyn. Charakterystyczny kolor, faluröd , czyli czerwień faluńską, zawdzięczają od wieków kopalni miedzi w Falun. Pozyskiwany z miedziowej rudy barwnik mieszano kiedyś m.in. z mąką i olejem lnianym - miedziana farba świetnie konserwowała drewno. W oknach stoją dekoracyjne bibeloty, wieczorem zawsze palą się lampki i świeczniki, nie ma firanek czy zasłon.
Trygghet - czyli bezpieczeństwo. Nie widziałam, żeby na świetnie utrzymanych drogach ktoś próbował szarżować - kierowcy jeżdżą z przepisową prędkością. Jezdnię od zwierząt chronią kilometry siatki, a na poboczach nie ma reklam, bo mogłyby rozpraszać uwagę kierowców. Wszyscy zapinają pasy, a volvo, "narodowe auto", to jeden z najbezpieczniejszych samochodów na świecie.
Allemansrätten - czyli "przyroda dla każdego". Każdy ma prawo na jedną noc bezpłatnie rozbić namiot w dowolnym miejscu. Zwyczaj ten sięga ponoć średniowiecza - mieszkańcom rzadko zaludnionego kraju ułatwiał swobodne poruszanie się. To poczucie swobody pozostało do dziś, obowiązuje jednak święta zasada poszanowania przyrody, którą Szwedzi kochają ponad wszystko.