Wakacyjna TOP-lista: Grecja

Peloponez można objechać pociągiem w parę dni. Nie warto zatrzymywać się w miastach, lepiej zaszyć się na cichej plaży, popływać lub zagłębić się w lekturę Homera

Porywisty wiatr rozrzuca karimaty po pokładzie promu, który był naszym domem przez ostatnią dobę w drodze z Brindisi we Włoszech. Z poświaty na horyzoncie wyłania się port Patras - nasz pierwszy przystanek na Peloponezie. Po morskiej ciszy z trudem przywykamy do harmidru. Okrzyki marynarzy, klaksony, pędzące skutery - zatapiamy się w codzienne życie miasta. Tuż przy porcie malutki dworzec kolejowy. Pociąg do Koryntu będzie dopiero rano, wybieramy więc wieczorny do Kalamaty. Nasz koślawy akcent przy kaliméra (dzień dobry) i efcharistó (dziękuję) wywołuje uśmiech kasjerki. Te słowa okażą się kluczem do serc Greków.

***

Patras to największe miasto Peloponezu, do XIX w. nazywanego Moreą (określenie to odnosiło się początkowo tylko do Księstwa Achai założonego przez krzyżowców w okolicach Koryntu na początku XIII w.). Językoznawcy wywodzą nazwę Morea od moros (gr. nieszczęśliwy los, buntownik), ale mieszkańcy upierają się, że pochodzi od moria (morwa). Faktem jest, że peloponeskie półwyspy (Mesenia, Mani, Monemvassia, Argolida) tworzą czteropalczasty kształt przypominający liść popularnej tu rośliny.

W oczekiwaniu na pociąg snujemy się prostopadłymi uliczkami, zaglądając w kolorowe witryny zapchane bibelotami. Na południowym krańcu miasta wyłania się potężna sylwetka neobizantyjskiej cerkwi Agios Andreas (św. Andrzej). We wnętrzu największej prawosławnej świątyni na Bałkanach znajdujemy schronienie przed nadciągającą burzą. Ulewa dudni o wysoką kopułę, mamy więc czas by przyjrzeć się drewnianemu krzyżowi w kształcie litery X, na którym pierwszy uczeń Chrystusa poniósł męczeńską śmierć. W ciągu kwadransa ulice zamieniają się w rwące rzeki - brniemy w wodzie po kolana, sklepikarze ratują dobytek przed powodzią.

Rozklekotany pociąg odjeżdża ze sporym opóźnieniem tuż po zmierzchu. Mamy nadzieję, że krzyż św. Andrzeja, ustawiany zwykle na przejazdach kolejowych, zapewni nam bezpieczną podróż wokół Peloponezu...

Zatrzymuję konduktora i na migi daję mu do zrozumienia, że szukamy miejsca na namiot. Mężczyzna uśmiecha się ze współczuciem i na kolejnej stacji pokazuje, że to dobre miejsce na nocleg. Pociąg znika w ciemnościach. W świetle latarki oglądamy mapę - wygląda na to, że jesteśmy blisko morza. Jeszcze chwilę stoimy na pustym nasypie zauroczeni "śpiewem" cykad, a potem ruszamy w stronę hipotetycznej plaży. Na szosie leżą rozjechane piżmaki, w szuwarach błyszczą ślepia zwierząt. Wreszcie słychać fale. Zakopujemy plecaki i układamy się do snu na piasku.

***

O poranku budzi nas słońce. Jesteśmy w rajskiej zatoczce, wokół żywego ducha. Dopiero kilkadziesiąt metrów w głąb lądu natykamy się na tawernę. Wyciągamy suche bagietki, ser, zamawiamy mocną kawę. W kłębach pyłu nadjeżdża pickup załadowany po brzegi melonami i arbuzami. Z podręcznej wagi dorodne owoce lądują natychmiast na stołach. Oberżysta i podstarzały hipis (Holender z urodzenia, Grek z wyboru) przysiadają się z winem. A my mieliśmy tyle planów na dzisiaj! Dopiero wczesnym popołudniem wracamy na stację i łapiemy pociąg do 20-tysięcznego Pirgos (ok. godzina jazdy). Nijakie bloki z lat 50. nie zachęcają do spacerów. Jest sjesta, miasto wygląda na wymarłe. Po długich poszukiwaniach znajdujemy sklep pełen worków, stert makaronów i słoików z zawiesistymi maziami, w którym kupujemy puszkę chałwy i suszone figi. Ostatnie 15 km, jakie pozostały do Olimpii pokonujemy autobusem (dworzec na wzgórzu Manolopoulou).

Współczesna Olimpia - plac z fontanną, trzy ulice na krzyż, parę tawern i sklepików z drogimi suwenirami - znajduje się tuż obok dawnego centrum helleńskiego świata, gdzie rozgrywano najstarsze ogólnogreckie zawody sportowe. Ruiny już zamknięte, przekładamy zwiedzanie na następny dzień. Ktoś proponuje, żeby rozbić namiot w wyschniętym korycie rzeki Kladeos, ale w końcu nocujemy w gaju oliwnym.

Rano idziemy obejrzeć wykopaliska (bilet 6 euro). U stóp wzgórza Kronosa, przy ujściu Kladeosu do Alfejosu (obecnie Alfios), rozpościera się Altis - przerzedzony dziś święty gaj oliwny, centrum starożytnej Olimpii. Dwie kolumny i obrysy fundamentów to pozostałość po jednej z największych świątyń Zeusa. Wewnątrz znajdował się 13-metrowy chryzelefantynowy (połączenie złota i kości słoniowej) posąg władcy Olimpu dłuta Fidiasza, zaliczany do siedmiu cudów świata. Zeus przedstawiony był jako brodaty starzec na tronie, w płaszczu i wieńcu oliwnym, z Nike w jednej i berłem w drugiej dłoni - taki wizerunek zniszczonego w V w. posągu znamy z odkopanych monet. Na ołtarzu (a nie, jak obecnie, w ruinach świątyni Hery) kapłanki rozpalały znicz, który symbolizował dwumiesięczny okres "świętego rozejmu". Same igrzyska trwały pięć dni, a poprzedzała je olimpiada - czteroletni okres przygotowań (według kalendarza olimpiad Grecy liczyli czas).

Zawodnicy, po złożeniu przysięgi w Buleuterionie (siedziba rady miejskiej), przenosili się do położonych na północy wioski Leonidajonu (hotel) i Palestry (szkoła zapaśników), w której przez miesiąc obowiązkowo trenowali. Ważnym miejscem był stadion, gdzie odbywała się koronna konkurencja - pentathlon (pięciobój). Dwóch zawodników, którzy najszybciej biegali, najdalej skakali, rzucali dyskiem i oszczepem stawało do finałowej walki - pankrationu (zapasy połączone z boksem). Wszystkie chwyty były dozwolone, nie można było tylko gryźć i wydłubywać oczu. Czasem walka kończyła się dopiero wtedy, gdy ginął jeden z zawodników. Zwycięzca otrzymywał wieniec z gałązek oliwnych i wielką sławę. Nie mniejszą dramaturgię miały wyścigi rydwanów rozgrywane na hipodromie na dystansie 7 km - zawody często kończył tylko jeden z 20 zaprzęgów.

Starożytne igrzyska, rozgrywane co najmniej od 776 r. p.n.e. do 393 r. n.e., przeszły podobną ewolucję jak ich współczesna wersja: od amatorstwa do zawodowstwa, od symbolicznych nagród do wielkich pieniędzy i od wspaniałych idei do przekupstwa i kunktatorstwa. Neronowi, który osobiście startował w wyścigach rydwanów, przyznawano zwycięstwo nawet wtedy, gdy jego powóz nie docierał do mety. Dziś po rezydencji Nerona nie ma prawie śladu. Prawdopodobnie spłonęła, jak całe miasto, w 426 r. na rozkaz cesarza Teodozjusza II, który uznał igrzyska za niebezpieczny pogański relikt. Najlepiej zachowała się świątynia Hery (stoją wszystkie kolumny), prawdopodobnie najstarsza budowla Olimpii. Wrażenie robi też stadion z oryginalnymi fragmentami bieżni i trybun na 40 tys. kibiców. Reszta - obrośnięte chaszczami zwalone kolumny, po których śmigają jaszczurki - jest tylko cieniem minionej epoki.

Ruiny wykopali spod mułu rzeki Alfios francuscy i niemieccy archeolodzy pod koniec XIX w. Najcenniejsze znaleziska - olimpijskie dyski, resztki statui bohaterów pankrationu , konie z brązu czy fragmenty dekoracji ze świątyni Zeusa - znajdziemy w muzeum po drugiej stronie szosy (czynne w lecie: poniedziałek 12.30-19, wtorek-niedziela 8-21, bilet 6 euro, wspólny z wykopaliskami - 9).

***

Pociągiem z Olimpii jedziemy z powrotem do Pirgos i dalej na południe wzdłuż zapomnianego przez turystów wybrzeża Morza Jońskiego. Za oknami sosnowe lasy kuszą, by rozbić w nich namiot. Dla bardziej wymagających są zaciszne kempingi, dla odważnych - plaża naturystów, a dla wszystkich - wysokie fale i żółwie wynurzające się z zarośli. Pociąg zatrzymuje się na dłużej we wsi Kaló Neró. Wąsaci mężczyźni z dworcowej tawerny pozdrawiają nas serdecznie, a dzieci podbiegają z koszami pełnymi drobnych, słodkich winogron, z których wyrabia się rodzynki. Kupujemy tyle, że starczy na tydzień

W Kaló Neró tory odbijają od morza, przecinają górzystą Mesenię (najdalej na zachód wysunięty region Peloponezu) i prowadzą do Kalamaty. 40-tysięczne miasto, ważny ośrodek eksportu oliwek i fig, w 1986 r. nawiedziło trzęsienie ziemi (zginęło 20 osób). Wśród niewielu zachowanych zabytków najciekawszy jest frankoński zamek na północy, zbudowany przez krzyżowców w XIII w. W amfiteatrze u jego stóp odbywa się właśnie koncert jazzowy. Za długim parkiem, w którym mimo późnej pory rozrabiają dzieci, dochodzimy do wybrzeża, brak nam jednak odwagi, by zapuścić się w ciemną, portową dzielnicę

Z dworca koło zamku łapiemy autobus do Koroni (kursuje parę razy dziennie). W okolicach położonego niemal na końcu Mesenii miasteczka mamy nadzieję znaleźć odludne plaże. Autobus wlecze się niemiłosiernie. Zatrzymujemy się w każdej wiosce - starsze panie powoli zajmują miejsca, zerkając pobłażliwie na nasze ciężkie tobołki, a szofer parę razy zagląda do lokalnych kafejek, by wypić z przyjaciółmi kawę. Gdzie indziej przejazd blokują źle zaparkowane samochody, więc cierpliwie czekamy, aż kierowcy skończą rozmowę i odjadą. Wreszcie, po prawie dwóch godzinach, zajeżdżamy do Koroni, wprost pod cytadelę. Pierwsze kroki kierujemy do tawerny. Na stoliku wystawionym na ulicę kelner stawia suflaki (szaszłyki), musakę (zapiekanka z bakłażanów, mielonego mięsa i ziemniaków, polewana kremem beszamel) i spanakopitakia (pieczone rożki z fetą i szpinakiem). Popijamy obowiązkową reciną (młode białe wino o dębowym posmaku), która towarzyszy nam nawet wtedy, gdy na obiad mamy tylko bułkę, ser i pomidory. Zagadnięty przez kelnera zaglądam do wnętrza baru. Na ścianie wiszą trzy portrety: głowy rodziny, Jana Pawła II i Krzysztofa Warzychy, historycznego króla strzelców greckiej ekstraklasy.

Z weneckiej fortecy zamienionej w żeński klasztor, roztacza się widok na Zatokę Messeńską i Półwysep Mani. Na południe od ukwieconego, nietkniętego trzęsieniami ziemi miasteczka ciągnie się dwukilometrowa plaża. Kawałek dalej piaszczysta droga kończy się na maleńkim kempingu nad samym morzem. Cały następny dzień nurkujemy między podwodnymi głazami, uganiając się za rybami i meduzami lub czytamy na głos "Iliadę" Homera - historia wojny trojańskiej jest pasjonująca, gdy ma się świeże wspomnienia z Olimpii...

***

Wracamy autobusem do Kalamaty, a stamtąd pociąg zabiera nas dalej na północ. Brunatne, rozorane wzgórza ciągną się kilometrami. Wysiadamy już po zmierzchu na maleńkiej stacji tuż za Tripolis. Bierzemy kąpiel pod ulicznym kranem, a na noc lądujemy w gaju pomarańczowym. Rankiem wracamy do centrum. Stolica mitycznej Arkadii, zniszczona podczas powstania greckiego przeciw Turkom (1821-29 r.), jest nowoczesnym, głośnym miastem pozbawionym zabytków. Odpoczywamy w parku przy Platia Areos, a potem wstępujemy do Muzeum Archeologicznego Arkadii (blisko Platia Kolokotroni, zwiedzanie latem: wtorek-niedziela 8.30-17, bilet 2 euro) z pokaźną kolekcją neolitycznych figurek oraz helleńskich waz i talerzy. Warto tu zajrzeć także z powodu pięknego ogrodu różanego.

Tory kolejowe prowadzą z powrotem nad morze. Za Argos ciągną się płaską doliną, dzięki czemu Nafplion, położony na skalistym cyplu, widać z dużej odległości. Z dworca (rolę kas biletowych pełnią dwa stare czerwone wagony) w kilka minut dochodzimy do centrum. Historia miasta - jak niemal wszystkiego na Peloponezie - sięga starożytności, ale najważniejsze wydarzenia miały tu miejsce w XIX w. Nafplion był pierwszą stolicą niepodległej Grecji, w latach 1829-34 rezydował tu rząd i parlament. Ten ostatni mieścił się w odebranym muzułmanom meczecie przy placu Syndagmatos. Zachowały się jeszcze dwa meczety - jeden pełni dziś rolę kina, drugi, wybudowany przez Wenecjan jako kościół, jest obecnie katedrą Agios Geórgios (św. Grzegorz). Wenecjanie zostawili też górującą nad okolicą cytadelę Palamidi, która zawdzięcza nazwę Palamedesowi, legendarnemu wynalazcy kości do gry i latarni morskiej, który miał się urodzić w Nafplion. Wdrapujemy się po 899 stopniach stromych, krętych schodów i na szczycie natykamy się na kasę (zwiedzanie 8-16.30, 4 euro). Z 200-metrowego klifu podziwiamy zatokę, 10-tysięczny Nafplion i rozległe wzgórza. Zwiedzamy też surowe wnętrza trzech XVIII-wiecznych zamków i bramy udekorowane płaskorzeźbami lwów św. Marka.

U stóp Palamidi znajdował się akropol, który Wenecjanie przebudowali na drugą cytadelę - Akronafplia (trzecia, Bourtzi, znajduje się na maleńkiej wysepce w zatoce). Jedyne wejście prowadzi do eleganckiego hotelu ulokowanego w najlepiej zachowanym dolnym zamku. Dalej ścieżka skręca na plażę, ale zegar na szarej wieży przypomina o upływającym czasie, więc wracamy na starówkę. Zatrzymujemy się przed świątynią Agios Spyridón - na jej schodach w 1831 r. zamordowano Kapodistriasa, pierwszego prezydenta Grecji. Okrężną drogą, schodami i wąskimi zaułkami, dostajemy się na północną, portową stronę cyplu. Dalej ciągnie się reprezentacyjne nabrzeże Bouboulinas z dumnie prezentującymi się różowymi i beżowymi kamienicami. Przy placu Trion Navarhion, w oczekiwaniu na autobus do Tolon, zamawiamy wyśmienitą mrożoną kawę.

Kilkanaście kilometrów do Tolon trzeba pokonać okrężną drogą, bo wzdłuż wybrzeża ciągną się góry. Wybraliśmy to miejsce na nocleg ze względu na pewną znajomą, u której chcieliśmy się zatrzymać. Niestety, miasteczko rozciągnięte wzdłuż upchanej ciałami plaży, okazało się typowym kurortem, pełnym straganów, drogich sklepów i restauracji. Po krótkich odwiedzinach i kurtuazyjnej kąpieli w przybrzeżnej zupie wracamy 2 km drogą, którą przyjechaliśmy, i we wsi Kastraki (500 m w głąb lądu) znajdujemy kemping, gdzie za pozwoleniem właściciela robimy pranie. Noc spędzamy na ładnej, szerokiej plaży w towarzystwie dwóch młodych Niemek, które uciekły z jakiejś zabawy Tolon przed rozochoconymi Grekami.

***

W Nafplio udaje nam się złapać poranny pociąg do Myken (gr. Mykines). Panuje jeszcze znośna temperatura, dziarsko maszerujemy do wsi o tej samej nazwie. Wdrapujemy się kolejne 2 km pod Lwią Bramę, za którą rozciągają się ruiny Myken (XIII w. p.n.e., zwiedzanie latem 8-19, bilet 3 euro). Ta starożytna forteca Achajów w 2 połowie II tysiąclecia p.n.e. była centrum kultury helleńskiej. Kamienne wejście, ustawione bez zaprawy, zdobi relief dwóch lwic wspartych o kolumnę - symbol potęgi królewskiej rodziny. Tuż za wejściem zaglądamy do tzw. okręgu grobowego A, w którym w 1874 r. niemiecki archeolog Heinrich Schliemann odkopał sześć grobowców. Znalazłszy w jednym z nich złotą maskę, obwieścił światu: "Spojrzałem w twarz Agamemnona" (późniejsze badania wykazały, że maskę wykonano prawdopodobnie znacznie wcześniej niż żył legendarny król opisywany w "Iliadzie"). Wielkie wrażenie robią fundamenty pałacu z dobrze widocznymi obrysami pomieszczeń, m.in. sali tronowej i łazienki, w której Agamemnon prawdopodobnie poniósł śmierć z rąk żony Klitajmestry i jej kochanka Egista. Na koniec można zajrzeć do cysterny - niezabezpieczone zejście prowadzi stromymi schodkami do głębokiej studni (należy zabrać latarkę, poruszać się bardzo ostrożnie, najlepiej z przewodnikiem). Wracając do wsi skręcamy do skarbca Atreusza (wspólny bilet z cytadelą). Do ukrytej we wzgórzu komory prowadzi monumentalny 35-metrowy korytarz. Największy kamienny blok nad wejściem waży ponad 100 ton. Pusty, 15-metrowy grobowiec przypominający ul był niegdyś największą budowlą kopułową na świecie. Już w XIX w. przyciągał turystów, odwiedził go m.in. Juliusz Słowacki, którego zainspirował do napisania wiersza "Grób Agamemnona".

Korynt, przedostatnia stacja na naszej trasie, dla większości turystów jest pierwszym przystankiem na Morei, odciętej od reszty kraju głębokim i wąskim kanałem. W starożytności stał tu mur z jedną tylko bramą, odgradzający Peloponez od reszty Półwyspu Bałkańskiego. Koryntczykom, którzy sprawowali tu kontrolę, nie udało się zbudować kanału, więc przetaczali okręty lądem przez 6-kilometrowy przesmyk. Z dworca kolejowego blisko do nadbrzeżnego Muzeum Folkloru (8-13, bezpłatnie), ale nawet nie zaglądamy do środka - siadamy na skwerze, wyciągamy oliwki, świeżą fetę, pomidory i jemy śniadanie wpatrzeni w góry po drugiej stronie zatoki. W mieście nie ma żadnych zabytków, wszystkie legły w gruzach podczas wielkiego trzęsienia ziemi w 1981 r. Deptak Ermou prowadzi do centralnego parku, przy którym jest poczta i trzy czy cztery dworce, z których odjeżdżają autobusy do starożytnego Koryntu (7 km), amfiteatru w Epidauros, cytadeli w Tiryns, teatru i ruin Argos, miejsca urodzin Tezeusza w Trojzen, sanktuarium w Nemei...

Poznaliśmy tylko dwa "palce" Morei, ale przez krótki tydzień nacieszyliśmy się uśmiechem mieszkańców półwyspu, ich słodkim winem, mitami, dzikimi plażami i wąwozami. Poddaliśmy się rytmowi czasu leniwie płynącego od starożytności. Teraz wagony wloką się w stronę Patras, skąd prom zabierze nas przez błękitne morze do Apulii.

Co, gdzie i jak

Pociąg: bilet InterRail umożliwia dowolną liczbę przejazdów wszystkimi pociągami II klasy w Europie. Kontynent podzielony jest na 8 stref, Grecja należy do strefy "G" z Włochami, Słowenią i Turcją. Z biletem InterRail wykupionym na tę strefę można bez dodatkowych opłat przepłynąć promem przez Adriatyk z Brindisi do Patras. Bilety - na jedną strefę ważny 16 dni - 229 euro, na dwie - 22 dni, 317), na wszystkie - 30 dni, 437; Osoby poniżej 26 roku życia zapłacą odpowiednio - 156, 220 i 308 euro. Więcej: http://www.interrail.net , http://www.wasteels.com.pl

Autobus do Patras: z Wrocławia i Katowic - 350 zł w jedną stronę, w obie - 570 zł, http://www.eurolinespolska.pl

Transport i noclegi: lokalny autobus - ok. 1 euro za 10 km, wynajęcie samochodu - ok. 30 /dzień, kempingi - od 5 /dzień, namiot - od 3,5

Jedzenie: chleb 0,5 euro, kg owoców od 1, recina od 1, gyros od 1,5, sałatka grecka od 2, musaka od 3,5, baranina od 5

W sieci

http://www.culture.gr - zabytki i muzea, ceny, godziny otwarcia

http//www.wiw.pl/kulturaantyczna - starożytna Grecja

http://www.lonelyplanet.com/worldguide/destinations/europe/greece - podstawowe informacje o Grecji

Więcej o: