Iznik - orientalny Pułtusk

Moja opowieść jest o tym, jak trudno nie być turystą. Jak od razu - wsiadając do rikszy - daliśmy się zdemaskować

Bez ważnego powodu nie warto zatrzymywać się w Izniku. Turyści indywidualni zaglądają tu rzadko - zniechęcał przewodnik. Pomyśleliśmy: to w sam raz dla nas - może uda się zobaczyć kawałek prawdziwej Turcji?

Trafiliśmy tu przypadkiem, uciekając od zgiełku Stambułu, a potem Bursy, pierwszej stolicy imperium osmańskiego. W godzinach szczytu główna ulica Bursy (oczywiście Atatürka) zamienia się w gigantyczny deptak i na nic się zdają nawoływania muezinów. Dla piechurów, w dodatku nieznających miasta, kolejki do budek z lodami i tłumy na przystankach to przeszkody nie do pokonania.

Prawdziwa Turcja zaczęła się już w dolmuszu (minibus, popularny środek lokomocji). Startujemy, skąd wyruszyliśmy, czyli z autobusowego terminalu. Jadą z nami głównie kobiety, muzułmanki, w 30-stopniowym upale zapięte po szyję, w chustach na głowach. Kierowca nie zwalnia nawet na zakrętach - chce zdążyć na 20, godzinę wieczornych modłów. Trzęsie jak diabli. Wąski pasek asfaltu wije się wśród zielonych pagórków porośniętych plantacjami oliwek i brzoskwiń. Od czasu do czasu wysuwa łeb czubaty cyprys. W przydrożnych kafejkach przesiadują mężczyźni. Pędzący dolmusz to atrakcja w tym niezbyt bogatym, rolniczym regionie - odwracają się za nami i długo wpatrują w tumany kurzu. Rzadko mijamy typowe osmańskie domy o konstrukcji przypominającej mur pruski, częściej niedawno wybudowane, a już popadające w ruinę budynki z osypującym się betonem.

Jezioro Iznik w kształcie spłaszczonego oka Proroka (30 km długości, 300 m kw. powierzchni) też jest, ale jakby go nie było. Trasa prowadzi wzdłuż brzegu, ale nie widać ani plaż, ani żaglówek, ani łódek. W Izniku dowiemy się dlaczego.

***

Iznik to trochę taki orientalny Pułtusk, a trochę Mińsk Mazowiecki. Opuszczone, zaniedbane muzułmańskie miasteczko (18 tys. mieszkańców) z rzymską jeszcze kratownicą ulic, ani dumne, ani obojętne wobec własnej przeszłości. Tak Europejczycy wyobrażają sobie Bliski Wschód, ale też arabską północ Afryki. Ruiny rzymskiego teatru, akwedukt i łuki triumfalne, hellenistyczne mury obronne, bizantyńskie świątynie, osmańskie meczety i łaźnie. Zwroty i zakręty historii, od których kręci się w głowie, oraz dzisiejszy letargiczny spokój. Zaledwie 80 km od tłumnej Bursy, niewiele ponad 200 km na południowy zachód od prawdziwej metropolii - Stambułu.

W hotelu-pensjonacie Kaynarca niedaleko centrum byliśmy jedynymi zagranicznymi gośćmi i jednymi z niewielu w ogóle. Z Pascalem w ręku trafiliśmy tu od razu: "Czysto, niedrogo i schludnie". Niebieskooki właściciel Ali Bulmus (przodkowie z Bułgarii), łapiąc ostatnie promienie słońca, robi nam przed hotelem zdjęcia. Za chwilę możemy oglądać siebie na jego internetowej stronie razem z roześmianymi Japonkami, Amerykanami i turystami z Izraela. Zaprasza na cai, pyta o nasza ulubioną muzykę. W wielkim pudle trzyma kilkadziesiąt kaset magnetofonowych z tureckim, japońskim, koreańskim, angielskim i francuskim popem -prezenty od gości (obiecujemy przesyłkę z Polski).

Po trzeciej herbacie Ali zabiera nas na wieczorny objazd po Izniku swoją rikszą (nazywa ją "puk puk"), czyli wózkiem przymocowanym do motoru. W czasie drogi pozdrawia mijanych ludzi, zna chyba wszystkich. Jest najwyraźniej zadowolony (turyści indywidualni rzeczywiście zaglądają tu rzadko).

***

Zaczynamy od murów obronnych trzymających miasto w ryzach już od czasów hellenistycznych (w IV w p.n.e. Lizymach, jeden z dowódców Aleksandra Wielkiego, odebrał miasto Persom i na cześć zmarłej żony nazwał je Niceą). Przebijające je w czterech miejscach bramy wyznaczają osie komunikacyjne i dwie główne ulice miasta - Kiliçaslan Caddesi biegnącą ze wschodu na zachód: od jeziora i bramy Göl Kapisi do Lefke Kapisi, przez którą wyjeżdża się do Ankary, oraz - z północy na południe Attatürk Caddesi, z bramami Yeni hir Kapisi i Stanbul Kapisi. Ali co chwila odwraca się w naszą stronę i coś krzyczy - jest jednym z niewielu mieszkańców Izniku znających angielski. W razie trudności komunikacyjnych można go zawsze poprosić o pomoc. Robią to wszyscy: fryzjerzy (najliczniejsi w mieście), sklepikarze i lokalni artyści. Ali przekrzykuje silnik i wskazuje raz po raz na jakąś budowlę. - O rany - myślimy - nie męcz się tak człowieku, wszyscy czytaliśmy ten sam przewodnik.

***

Historia Izniku układa się jak mur bizantyńskich budowli: na przemian warstwa kamieni i cegieł. Jakby najeźdźcy zdobywali tu sprawność zdobywcy: Grecy, Goci, Arabowie, Persowie, Seldżucy, Krzyżowcy, Osmanowie, Mongołowie... Na nas, przybyszach z kraju ziemniaka i słomy, świadomość, że drepczemy po śladach Konstantyna Wielkiego, robi wrażenie. Do listy wielkich Pascal dorzuca: Juliusza Cezara (47 p.n.e.), cesarza Hadriana (124 r.) i cesarzową Irenę (787 r.). W miasteczko wpleciona jest historia kobiet. W nazwie Nicea, na cześć zmarłej żony Lizymacha, w VIII w. cesarzowa Irena zwołuje tu VII Sobór Powszechny, przywracający kult obrazów. W epoce otomańskiej Mükrime Hatun, żona Sahnisaha, funduje meczet Ersefzade Camii. W XIV w. na cześć Nilüfer Hatum, swojej matki i żony sułtana Orhana, Murad I wznosi imaret (kuchnię dla ubogich). Dziś mieści się tu Muzeum Iznickie (Iznik Müzesi) z bogatą kolekcją antycznych rzeźb i architektonicznych detali.

Na razie przemierzamy szlak zabytków Izniku w rikszy z Alim. Od bramy wschodniej Lefke Kapisi, niedaleko której rozsiadło się jak w loży najwięcej zabytków z czasów otomańskich, m.in. grobowiec Çandarli Ibrahim Paszy, wielkiego wezyra z końca XIV w. (uwaga: za bramą miniaturowy akwedukt z VI w. z czasów Justyniana Wielkiego), poprzez Zielony Meczet (1492 r.) z epoki Turków seldżuckich, którego wieża połyskuje w zachodzącym słońcu w turkusowo-zielonkawym odcieniu ceramicznych płytek - do ruin rzymskiego teatru w południowo-zachodniej części miasta. Antyczna ruina z II w n.e. (teatr mieścił ok. 15 tys. widzów) zarasta trawą. Ali zatrzymuje rikszę na opustoszałym nadbrzeżu. Zachód słońca - jak to zachód - piękny. Granatowa tafla jeziora w bordiurze z pagórków i do tego szafir nieba. Kiwamy głowami. Tak, tak Ali. Tego nam właśnie, złaknionym wrażeń wędrowcom, potrzeba.

W drodze powrotnej głównym traktem Kaliçaslan Caddesi, w samym środku miasta omiatamy wzrokiem dawną bazylikę Mądrości Bożej (Aya Sofya), dziś kościół-muzeum. Pochodzi z czasów Justyniana Wielkiego. W 1331 r. po zdobyciu Nicei przez sułtana Orhana Gazi zamieniono ją na meczet. Z czasów Bizancjum zachowała się mozaikowa podłoga i freski.

Noc spędzimy tuż obok Haci Özbek Camii, najstarszego w mieście osmańskiego meczetu z XIV w. Pokój jest czysty, z dwuosobowym tapczanem i łazienką (uwaga: sitko prysznica wystaje wprost ze ściany). Na dachu czeka na nas kuchnia z lodówką, kuchenką, garnkami, talerzami, szklaneczkami do cai i zestawem sztućców plus betonowy taras. Sklepy, kafejki i lokanty są czynne co najmniej do 22. Nawet w muzułmańskim mieście pije się wino, więc kupujemy na zapas i zostajemy na dachu, nieczuli na głos muezina. Swoim śpiewem budzi nas nawet w nocy.

***

W sobotę wszyscy idą na deptak. Jest jeszcze plaża, wąskie pasmo szarawego piasku. Kobiety kąpią się w ubraniu, kilka młodych w płaszczach i chustkach na głowie bawi się z gromadką malców po pas w wodzie. Sami chłopcy. Czuję się nieswojo. Iznik i okolica biwakuje na pasie zieleni między plażą a deptakiem. Całe rodziny, głośne, barwne i gadatliwe rozsiadają się na ręcznie tkanych dywanach, obowiązkowo z przenośnym grillem. W cieniu drzew, wielopokoleniowy klan przy klanie.

Na płatnej plaży stoi pod parasolami rząd plastikowych leżaków. Na plaży obok, niestrzeżonej, chłopcy ćwiczą zapasy. Słońce bezlitosne, woda dość matowa, raj dla glonów, jednak kusi. W wodzie obok siebie dwa wcielenia współczesnej Turcji - dziewczyna w dwuczęściowym kostiumie kąpielowym i kobiety w płaszczach. Radość z chlapania się w jeziorze niczym niezmącona. Ale kąpiący się należą do rzadkości. - Turcy nie lubią jezior - wyjaśnia Ali. Trudno się dziwić, skoro mają morze.

Weekend wszędzie wygląda tak samo. Gromady rozbieganych dzieci i rożki z lodami, klaksony i ryk skuterów. Bezpańskie psy, wystrojone pary, zatłoczone restauracyjki i obwoźne kramy. Turecki pop i hamburgery. Tłumek gapiów wokół "Buggy" (plażowa wersja garbusa) i pełne ludzi tofasy (lokalna marka podobna do fiata tempry).

Piwo można kupić tylko do 16. Młody chłopak patrzy na nas ze zrozumieniem. Jemu też efez najlepiej smakuje po 16. Siadamy przy stoliku w kącie sali.

O 19 zajmujemy punkt widokowy pod bankomatem na głównym rondzie. Po drugiej stronie Aya Sophia - w samym sercu miasta. Tędy odjeżdżają współczesne karawany - ciężarówki i pick-up'y. Za kierownicą mąż, obok żona, za nimi (tam, gdzie w tygodniu wozi się worki z cementem, cegły, beczki z wodą) - córki, siostry i stryjenki, babcie, szwagierki i siostrzenice. (Gdy będziemy opuszczać Iznik w niedzielę rano, będą już stały w polu, w sukienkach, płaszczach i chustach. Oni w tym czasie w knajpce przy rondzie będą pili kawę).

***

Karawany z turystami docierają tu głównie w weekendy. Pracownie ceramiczne są tam, gdzie zatrzymują się autokary. Rodzinne malutkie warsztaty i całe manufaktury przycupnęły w południowo-wschodniej części miasta. Znów mamy blisko, dzięki temu Ali może nam służyć za tłumacza. Największa i najliczniej odwiedzana Ceramic Crafts Market mieści się w pierwszej historycznie osmańskiej szkole teologicznej (Süleyman Pasa Medresesi) z XIV w. Słynne iznickie płytki fajansowe, czarki, wazy i talerze o kwiatowo-roślinnych motywach w kolorze kobaltu i czerwieni znane są od XVI w., kiedy to jeden z sułtanów po zwycięstwie nad Persami sprowadził tu jako jeńców perskich ceramików. Współczesne pracownie starają się kontynuować dawną tradycję, choć najtrudniejsze wzory giną w walce popytu z podażą.

***

Ściśnięci w dolmuszu wyjeżdżamy z Izniku w niedzielę rano. Żegna nas bocian w gnieździe na kopule meczetu przy Ataturk Caddesi. W drodze na dworzec przechodnie zaczepiają nas, pytając, skąd jesteśmy (wszędzie, nawet w Zielonym Meczecie, otaczało nas ciepłe i życzliwe zaciekawienie). Dawna twierdza oblegana przez Krzyżowców jeszcze śpi. Żona Alego szczelnie owinięta chustką zmienia w hotelu pościel. Autokary z Japończykami mijają Bursę. To były nasze najlepsze trzy dni w Turcji. Dzięki, Ali.

Podręczne adresy

http://www.iznik.com

http://www.iznikmyo.uludag.edu.tr

http://www.iznikcini.com

Dojazd

Ze Stambułu do Izniku (210 km) - autobusem do Bursy (odcinek do Yalova promem), z Bursy co pół godziny odjeżdżają dolmusze do Izniku (87 km, godzina jazdy). Najszybciej (bez oglądania Bursy) promem do Yalova, stąd dolmuszem do Izniku (60 km - 45 min.)

Nocleg

Hotel Kaynarca - http://www.kaynarca.s5.com , http://www.iznikkrehberi.com

Rzemiosło

Ceramic Crafts Market Nicea - http://www.candarcini.com

Więcej o: