Niewyjaśnione wydarzenia budzą niepokój. Krążą wokół nich legendy, tworzą się też teorie spiskowe. Wiele z nich pojawiło się również w przypadku tragedii na Przełęczy Diatłowa. Zagadkowa śmierć sprawiła, że pojawiło się wiele głosów - tych mniej i bardziej racjonalnych.
27 stycznia 1959 roku dziesięcioosobowa grupa studentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego, kierowana przez 23-letniego Igora Diatłowa wyruszyła na 14-dniową wyprawę na górę Otorten, w północnej części radzieckiego obwodu swierdłowskiego. Wszyscy byli doświadczonymi narciarzami. Ze względu na trudne warunki, już 28 stycznia jeden z członków ekspedycji, Jurij Judin, postanowił zrezygnować i zawrócić.
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Gdy grupa nie wróciła do domu w wyznaczonym terminie, na poszukiwania wyruszyła ekipa ratunkowa. Namiot grupy odnaleziono 26 lutego na zboczach "Góry Śmierci", czyli 20 kilometrów od docelowego miejsca.
W namiocie znajdowały się rzeczy osobiste turystów. Dwa ciała odnaleziono w dalszej części góry. Turyści byli ubrani tylko w skarpety i bieliznę. Kolejne trzy odnaleziono pomiędzy drzewem a namiotem. Pozostałe cztery ciała odnaleziono w wąwozie dopiero po dwóch miesiącach. Większość zmarłych doznała poważnych obrażeń ciała.
Dochodzenie władz radzieckich zakończyło się po trzech miesiącach. Uznano, że śmierci dziewięciu osób winne są "siły natury". Nie przekonało to jednak wielu osób.
Sprawę zbadali Alexander Puzrin, kierownik Katedry Inżynierii Geotechnicznej na ETH Zurich oraz profesor Johan Gaume, szef Laboratorium Symulacji Śniegu i Lawin EPFL w Instytucie Badań nad Śniegiem i Lawinami WSL. Ich zdaniem dziewięć ofiar pochłonęła lawina, która pojawiła się kilka godzin po tym, jak turyści wykonali nacięcie w ośnieżonym zboczu góry, aby rozbić swój namiot.
Jak czytamy na stronie uczelni technicznej w Lozannie, nie ma jednak stuprocentowej pewności, że ta teoria jest prawdziwa. Niektóre obrażenia nie są typowe dla ofiar lawiny śnieżnej. Niektórzy twierdzą również, że kąt nachylenia zbocza nad namiotem nie był odpowiedni, by mogło do niej dojść. Nie znaleziono również żadnych dowodów na to, że faktycznie doszło do zejścia lawiny.
Gdyby nie zrobili nacięcia w zboczu, nic by się nie stało. To był pierwszy bodziec, ale sam w sobie nie wystarczyłby. Wiatr prawdopodobnie zniósł śnieg i pozwolił na powolne narastanie dodatkowego obciążenia. W pewnym momencie mogło powstać pęknięcie i rozprzestrzenić się, powodując uwolnienie płyty śnieżnej
- twierdzi jednak Alexander Puzrin.
Prawda jest oczywiście taka, że nikt tak naprawdę nie wie, co się stało tamtej nocy. Dostarczamy jednak mocnych dowodów na to, że teoria lawinowa jest prawdopodobna
- dodał.