Egipskie piramidy są wspaniałe. Ale mają jedną wadę - można tylko oglądać ich wyniosłość, a co najwyżej w niektórych przeczołgać się korytarzami. Jeśli ktoś ma ochotę na bliższy kontakt z piramidami, niech wybierze się do Meksyku. Tu nie tylko widać, tu również "czuć". Głównie w nogach, bo na piramidy można się wspinać.
Kto oglądał "Fridę", może pamiętać scenę, w której Frida Kahlo i Lew Trocki raźnym krokiem wspinają się (niemal wbiegają) na ostro wznoszącą się w górę piramidę schodkową. Rzecz dzieje się w Teotihuacan, mieście, "gdzie ludzie stają się bogami", albo według innego tłumaczenia, "gdzie rodzą się bogowie". Pierwsza wersja wydaje się bardziej odpowiednia dla turysty - żeby zostać bogiem, wystarczy pokonać własną słabość i wspiąć się na Piramidy Słońca i Księżyca.
Największa w Meksyku i jedna z największych na świecie Piramida Słońca ma u podstawy ponad 200 m - mniej więcej tyle samo, ile Wielka Piramida Egipska Cheopsa w Gizie (największa w tym kraju); mierzy jednak tylko 65 m, podczas gdy tamta dwa razy więcej. Wspinaczka na nią może nas szybko zmęczyć - miasto leży na wysokości 2300 m n.p.m. i każdy wysiłek daje się we znaki.
Piramida Słońca liczy 365 stopni, każdy po kilkanaście centymetrów, do asekuracji służy lina. Na wierzchołek wejdzie niemal każdy, bez względu na wiek czy kondycję. Tylko osoby z wyjątkowo silnym lękiem wysokości mogą czuć się niepewnie. Co ciekawe, trudniej wejść na niższą Piramidę Księżyca (43 m) - rzecz prawdopodobnie w ułożeniu stopni, których jest tylko 112, ale za to są niemal dwukrotnie wyższe.
Położony 50 km na północny wschód od stolicy kraju Teotihuacan
to jeden z największych i najważniejszych zabytków prekolumbijskiego Meksyku. Powstał ok. 150 r. p.n.e, był zamieszkiwany przez blisko 900 lat. O jego mieszkańcach do dziś niewiele wiadomo. Tajemnicą pozostają ich wierzenia, obrzędy, codzienne życie, a przede wszystkim umiejętności architektoniczne, które pozwoliły wznieść tak imponujące budowle. Wiedza o nich zaginęła ponad tysiąc lat temu - Aztekowie, którzy odkryli opuszczony Teotihuacan ok. XV w., uważali, że zbudowali go mityczni giganci. Czemu trudno się dziwić, bo nawet dziś wzbudza respekt (na samą Piramidę Słońca zużyto ok. 2,5 mln ton kamieni i ziemi). W czasach świetności, między 200 a 650 rokiem n.e., miasto zajmowało 20 ha, żyło tu ponoć ponad 100 tys. ludzi.
Między piramidami ciągnie się Aleja Zmarłych, nazwana tak przez Azteków, którzy stojące przy niej budowle uważali za grobowce królów. W rzeczywistości były prawdopodobnie spichlerzami. Przypominają trochę nieukończone piramidy - jakby ktoś nagle, w połowie wysokości, zrezygnował z budowy.
Życie w Teotihuacan zamarło znienacka - zostało opuszczone przez mieszkańców około 750 r. n.e. Być może z powodu gigantycznego pożaru, który je zniszczył. Dziś można oglądać mniej więcej jedną dziesiątą dawnego miasta.
Po upadku Teotihuacan, między rokiem 700 a 900 na pustynnym płaskowyżu w stanie Morelos, 35 km na południowy wschód od Cuernavaca, rozwinęło się miasto-państwo Xochicalco - w języku Azteków "Miejsce Domu Kwiatów". Istniało ponad tysiąc lat (jego początki sięgają 200 r. p.n.e.). Oprócz Azteków pozostawili tu swój ślad Toltekowie, Olmekowie, Zapotekowie, Mistekowie.
Główny obiekt to Piramida Pierzastego Węża odkopana w 1777 r. - wysoka na kilkanaście metrów, ozdobiona płaskorzeźbami w stylu Majów. Najważniejszy jest oczywiście sam Pierzasty Wąż, który - prócz tego, że się wije - potrafi latać. Płaskorzeźba ciągnie się kilkadziesiąt metrów wokół podstawy piramidy. Można się w nią wpatrywać godzinami, chłonąc całą kompozycję.
Ponoć piramida powstała dla uwiecznienia zjazdu astronomów z całej Ameryki Środkowej. Według innej teorii astronomowie spotykali się tu na przełomie każdego 52-letniego okresu Okrągłego Kalendarza Majów, liczonego w skomplikowany sposób i uwzględniającego m.in. pięć pechowych dni.
Kwestie kosmiczne i wyliczenia matematyczno-astronomiczne to czuły punkt Meksykanów. Nasz przewodnik wszędzie dopatrywał się śladów pobytu kosmitów - a to w kształcie postaci, które jako żywo kojarzyły mu się z kombinezonem astronauty, a to w piętrowych wyliczeniach, gdy po przemnożeniu podstawy jakiejś piramidy przez jej wysokość i po podzieleniu przez odległość do najbliższej restauracji wychodziła liczba dni w roku bądź odległość dzieląca Ziemię od Księżyca... I co na to można powiedzieć? Jak mawiają Meksykanie: "Każdy jest panem własnego milczenia i niewolnikiem własnych słów".
To inaczej "Biała Góra", od kwitnących wiosną na biało drzew. Leży w stanie Oaxaca, niedaleko znanego kurortu Acapulco. Starożytne budowle rozpościerają się na szczycie góry, porażając przestrzenią.
Centrum obrzędowe zbudowali tu Olmekowie (czyli "gumowi ludzie", przezwani tak przez Majów z powodu kauczuku, który uprawiali) na 400-metrowym wzniesieniu. Je zaś wyrównano, tworząc na wierzchołku platformę o wymiarach kilometr na pół. A wszystko to 500 lat p.n.e.!
Około roku 700 Monte Alban liczyło blisko 25 tys. mieszkańców. I dziś robi niesamowite wrażenie. Jeśli wspiąć się na północną bądź południową piramidę-platformę, można ujrzeć niezapomniany widok: kompleks kilkunastu budowli ciągnących się kilkaset metrów wzdłuż i wszerz. Wyglądają jak ułożone koło siebie kamienne prostopadłościany.
Intrygują kamienne tablice zwane "Los Danzantes". To stojące wzdłuż jednej z budowli wysokie na metr płaskorzeźby z dziwnie powyginanymi postaciami ludzi. Według jednej teorii przedstawiają tancerzy, według innej torturowanych jeńców... Archeologów zaskoczyło to, że niektóre postacie mają brody, podczas gdy prekolumbijscy Indianie ich nie nosili. Skąd więc wiedzieli o brodatych ludziach? I ta sprawa pozostaje zagadką. (Każda meksykańska piramida ma swoje tajemnice i uświadamia nam, jak mało wiemy o prekolumbijskim świecie, skoro jego zabytki interpretujemy na tak różne sposoby).
W Monte Alban znajduje się boisko do gry w pelotę, ulubiony ówczesny sport. Wokół płaskiego boiska (nieco większe niż to do siatkówki) wznoszą się kamienne schody, które wyglądają jak trybuny. Prawdopodobnie jednak były częścią samego boiska. Grano kauczukową piłką wielkości głowy, należało ją utrzymać nad ziemią przy pomocy kolan, łokci albo bioder. Za bramkę służyło umieszczone ponad głowami graczy kamienne koło z dziurą w środku, do której należało trafić. Przegranym ponoć ścinano głowy.
Palenque w stanie Chiapas kojarzy się z kryjówką - wzniesiono je wśród drzew lasu równikowego. Po swoim upadku w X wieku padło łupem lasu - budowle zarosły drzewami aż do czasu, kiedy w XVIII w. znów dotarli tu ludzie. Wiele obiektów nadal kryją drzewa i jedynie główny kompleks rozpościera się na wielkiej polanie.
W Palenque (co po hiszpańsku znaczy "palisada") kolejne epoki rosły jedna na drugiej. Stosunkowo niewielka, kilkumetrowa Świątynia Słońca jakby siedzi na szczycie wcześniejszej, czterostopniowej piramidy. Podobnie znacznie większa Świątynia Inskrypcji - nazwana tak od setek hieroglifów - została ulokowana na starszej piramidzie (budowanie na "fundamentach przodków" to częsty przypadek w historii Meksyku; nazwa jednego z większych kompleksów piramid na półwyspie Jukatan, Uxmal, oznacza "budowany trzy razy"). Obie świątynie wieńczą "grzebienie" - kamienne bloki ozdobione płaskorzeźbami. Piramidy straciły jednak swój kolor - Świątynia Inskrypcji w czasach Majów prawdopodobnie była jaskrawoczerwona.
Erich von Döniken, który w swoich książkach dowodzi pozaziemskiego pochodzenia naszej cywilizacji, argumenty na to odnalazł m.in. właśnie w Palenque zbudowanym ponoć dla króla Pakala (615-683), najsłynniejszego władcy Majów. W królewskim pałacu wznoszącym się pośrodku kompleksu, zachowała się owalna tablica pokazująca ważny moment z dziejów Palenque - Pakala otrzymuje insygnia władzy od swojej matki. Tak przynajmniej twierdzą uczeni. Döniken dostrzegł w niej wizerunek kosmonauty - aparat tlenowy, dyszę statku międzyplanetarnego, stery. W latach 70. do Palenque ruszyli więc zwolennicy pozaziemskiego pochodzenia ludzkości. Na wszelki wypadek płytę zabezpieczono potrójną kratą - tylko tak można ją dziś oglądać.
Charakter tego miejsca trudno oddać słowami. Zauważył to jeden z badaczy Frans Blom, który napisał: "Pierwsza wizyta w Palenque pozostawia niewymowne wrażenie. Jeśli ktoś pobył jakiś czas wśród tych budowli, staną się one jego obsesją".
Yaxchilán w stanie Chiapas, 130 km na południowy wschód od Palenque, zachwyca nie tyle budowlami Majów, ile niecodzienną atmosferą. Już sama wyprawa w tamte strony to niezwykła przygoda. Można się poczuć niczym prawdziwy odkrywca - Yaxchilán skrywa tropikalny las Lacandón.
Kompleks jest wciąż mało znany, niektóre przewodniki poświęcają mu zaledwie kilka zdań. Samochody i autokary tu nie docierają - pozostaje awionetka bądź łódź, którą z Frontera Corozal płynie się 20 km rzeką Usumacinta wzdłuż brzegu Gwatemali (sternik z pewnością wypatrzy po drodze krokodyle i małpy). Budowle wynurzają się nagle spośród 50-metrowych drzew ceiba, wiedzie do nich wykarczowana ścieżka (łatwo się potknąć o wystające korzenie). Największa, kilkunastometrowa nie ma nawet nazwy - po prostu Świątynia 33.
Turystów można liczyć na sztuki, z daleka słychać pohukiwania małp.
W okolicy mieszkają Indianie Lacandón (spośród 100 mln mieszkańców Meksyku ok. 7 mln stanowią członkowie kilkudziesięciu indiańskich plemion). Chłopcy mają długie do pasa, czarne włosy i białe sukienki do ziemi. Bo mężczyźni Lacandón zawsze noszą białe szaty, a kobiety - sukienki w różnych kolorach, w zależności od wieku i stanu cywilnego.
Po spokojnym Yaxchilcán kompleks w Chichen Itza ("Otwór Studni Mieszkańców Iza") na półwyspie Jukatan może rozdrażnić. Tu najsilniej daje się odczuć uciążliwości związane ze zwiedzaniem piramid - nieznośny upał, doskwierająca wilgoć. Chichen Itza poraża rozmiarami - do zwiedzania mamy obszar co najmniej pół kilometra na kilometr.
To jedno z najbardziej znanych i najlepiej zachowanych miast Majów leży w pobliżu modnego Cancun, jest więc oblegane przez turystów. Tłum, niestety, odbiera wiele przyjemności z oglądania - z daleka piramidy wyglądają, jakby obsiadły je mrówki. Najwięcej ludzi zjawia się w dniach zrównania dnia z nocą, kiedy można obserwować cienie rzucane przez kamienne krawędzie piramid (ma się wówczas wrażenie, że po schodach piramidy pełzną węże).
Wystarczy jednak przymknąć oczy, by wyobrazić sobie, jak tu było przed wiekami: olbrzymia odkryta Święta Studnia o średnicy kilkunastu metrów (wygląda jak staw) pochłania ofiary z ludzi składane bogowi deszczu, największe w Meksyku, długie na ponad 150 metrów boisko do peloty wypełniają gracze, a astronomowie w obserwatorium pilnują kalendarza, by nie przeoczyć żadnego święta...
Większość opisanych w tekście zespołów archeologicznych została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO
Podczas podziwiania piramid dobrze jest pamiętać o dwóch rzeczach: przydaje się coś na głowę i butelka z wodą. Żar dosłownie leje się z nieba - budowle stoją w mocno nasłonecznionych miejscach, na dodatek często dość wysoko nad poziomem morza. Wilgotność powietrza sprawia, że nawet najbardziej wytrzymali po kilkunastu minutach dosłownie ociekają potem.