Od 1 stycznia 2023 roku Chorwacja wstępuje do strefy euro. Jak Chorwaci przyjęli tę decyzję rządu? I czy ten słoneczny, dostępny na kieszeń Polaków kraj stanie się zbyt drogi? Rozmawiamy z Łukaszem Mrzygłodem, tłumaczem i przewodnikiem, który od ośmiu lat mieszka i pracuje w Zadarze.
Raczej pozytywnie. W mediach i na forach internetowych widoczna była w zasadzie jedna inicjatywa przeciwko wejściu Chorwacji do strefy euro, której hasło brzmiało: Ratujmy walutę narodową. Jej pomysłodawcy zbierali podpisy przeciwko zmianie waluty. Jak jednak widać, inicjatywa ta nie wywarła większego skutku i kraj przygotowuje się na zmianę.
Odnoszę wrażenie, że w sektorze turystycznym wejście do strefy euro traktowane jest jako szansa, ale też usankcjonowanie pewnego stanu rzeczy, który funkcjonował przez długie lata. Chorwacja jest krajem, w którym posługiwanie się euro jest na porządku dziennym przy wynajmowaniu apartamentów, jachtów, płatnościach za wycieczki itp.
I choć formalnie płatności za kupno lub najem apartamentu czy nieruchomości odbywają się w kunach, bo taki jest wymóg prawny, to kwoty powszechnie podawane są w euro. W umowach, które tłumaczę, zazwyczaj umieszcza się klauzulę, że wartość transakcji będzie przeliczana według kursu Chorwackiego Banku Narodowego.
Euro jest obecne tutaj od dawna. I tak, jak zdarzyło mi się spotkać starszych ludzi, którzy wciąż przeliczali kunę na marki niemieckie, tak teraz młodsi przeliczają wszystko na euro.
Łukasz Mrzygłód Archiwum prywatne
Mam wrażenie, że nastawienie Chorwatów do tej zmiany generalnie jest pozytywne. Jedyne czego się obawiają, to zaokrąglania cen w górę. Chorwacki Bank Narodowy wydał instrukcję na ten temat. Można z niej wywnioskować, że niezależnie od kursu konwersji kuny na euro, ceny z tego powodu mogą wzrosnąć.
Mam wrażenie, że te wszystkie obawy Polaków nie mają większego uzasadnienia. Gdy sprawdzałem dzisiaj kurs euro i kuny - to jest on bardzo podobny do kursu ogłoszonego przez Chorwacki Bank Narodowy jako oficjalny kurs konwersji. On się jeszcze pewnie zmieni, bo sztywny kurs ma być ogłoszony dopiero za miesiąc. Nie będą to zmiany zasadnicze, a raczej kosmetyczne, dotyczące któregoś miejsca po przecinku. Myślę, że z tego punktu widzenia niewiele się zmieni.
Polacy przyjeżdżający do Chorwacji, wymieniają złotówki na jakąś walutę, więc będą to robić dalej, ale unikną podwójnego przewalutowania. Na forach dla turystów planujących wczasy w Chorwacji wciąż czytam, że większość osób, które zabierają z Polski gotówkę, wymienia złotówki na euro, a potem w Chorwacji euro na kuny. Teraz tego nie będzie.
Zgodnie z instrukcją Chorwackiego Banku Narodowego banknoty będą wymieniane bezterminowo. Nawet za 20 lat, gdy znajdziemy jakieś kuny w szufladzie, to będziemy mogli przyjść do banku i wymienić je na euro. Gorzej z monetami. Bilon będzie przyjmowany do trzech lat od momentu wejścia Chorwacji do euro. Ale nie sądzę, aby w polskich szufladach zalegały większe liczby monet.
W okresie przejściowym wszystkie ceny będą podawane w kunach i w euro, żeby przyzwyczaić społeczeństwo do nowej waluty. Tak będzie do 1 stycznia 2023 roku, a po tym terminie przez dwa tygodnie będzie można jeszcze płacić w euro lub kunach, by następnie już ostatecznie pożegnać chorwacką walutę.
Zadar mislaw / shutterstock
Chorwacja do strefy euro wejdzie 1 stycznia. Zostanie zatem sporo czasu, żeby zobaczyć, jak Chorwaci przygotowują się do kolejnego sezonu. Ważne jest również indywidualne podejście hotelarzy, restauratorów czy innych przedsiębiorców. Jeżeli będą chcieli wykorzystać przejście z kuny na euro do tego, żeby podnieść ceny, to na to nikt nie ma wpływu. Trudno wówczas będzie powiązać bezpośrednio skok cen z wejściem do strefy euro. Z drugiej strony zaobserwować można coraz większą konkurencję. Może się więc zdarzyć tak, że ruch podnoszenia cen zostanie zrównoważony działaniem prokonsumenckim i w przyszłym sezonie również będziemy mogli znaleźć apartamenty w dobrej cenie.
Każda teoria jest dobra i każdą można do czegoś dopasować. Myślę, że odgrywają tu rolę prozaiczne czynniki. Chorwacja to po prostu najbliższy kraj z ciepłym morzem i do tego jeszcze słowiański. Nie ma aż tak dużej bariery językowej, chociaż bardzo ostrożnie podchodziłbym do takich wypowiedzi, że Polacy i Chorwacji naturalnie się rozumieją, bo tak nie jest. Jako tłumacz spotykam się często z sytuacjami, w których trzeba ratować z opresji ludzi, którzy myśleli, że się zrozumieli, a okazało się, że bariera językowa jednak istnieje.
Nie zaryzykowałbym też stwierdzenia, że mamy taką samą mentalność. Myślę jednak, że jesteśmy do siebie trochę podobni w takim stopniu, jak jesteśmy podobni do innych Słowian, może więc dlatego Polacy czują się tutaj jak u siebie.
Tak, pamiętam takie nagłówki. Nie byliśmy wprawdzie numerem jeden wśród narodowości wypoczywających nad Adriatykiem, ale po sezonie mieliśmy bardzo dobrą prasę. Chorwaci tak po ludzku byli wdzięczni, że mimo trudnej sytuacji związanej z COVID-em Polacy przyjechali, wypoczywali i polecali Chorwację innym. To było bardzo ważne.
Wartością dodaną były atrakcyjne ceny, które Chorwaci oferowali podczas pandemii.
Ceny w ostatnich miesiącach poszły do góry. Na pewno tegoroczne wczasy będą droższe niż w ubiegłym roku. Trudno mówić o konkretnych wartościach, ponieważ wszystko zależy od tego, gdzie się wypoczywa, czy w dużym mieście, czy w niewielkiej miejscowości turystycznej.
Zauważalnie podrożały ceny artykułów podstawowych w sklepach i restauracjach
Średnio za obiad składający się z ryby lub kalmarów, piwa lub wina i kawy - za jedną osobę trzeba zapłacić 150 kuna (ok. 90 zł). Dobra pizza to koszt ok. 45 zł, chleb bio żytni z własnego zakwasu kupowałem ostatnio za 30 kuna, czyli 18 zł, chleb zwykły (500 g) kosztuje ok. 7 zł, a mleko ok. 5,20 zł.
W Chorwacji są też obecne markety znane z Polski, chętnie odwiedzane w sezonie przez naszych rodaków. Nawet niektórzy ekspedienci znają podstawowe zwroty po polsku, żeby się łatwiej porozumieć przy kasie.
Tak, prawie wszystkie. Jedynie w aptekach i ośrodkach opieki zdrowotnej należy pamiętać o nałożeniu maseczki ochronnej.
Chorwacja pierwotnie miała plan przyjęcia 50 tys. osób. Ostatecznie przyjęła 16 tys. uchodźców, z czego większość została rozlokowana w głębi kraju. Na pobliskiej wyspie ulokowano 15 uciekinierów wojennych. Poza tym odnoszę wrażenie, że Ukraińcy, którzy zamieszkali na wybrzeżu, mają pewne zaplecze finansowe i nie tyle szukają pomocy, co bezpiecznego miejsca na ziemi.
Wojna rosyjsko-ukraińska bardzo poruszyła Chorwatów. Gdy rozmawiałem z nimi tuż po inwazji Rosji na Ukrainę, niektórzy natychmiast zaczęli wspominać wybuch wojny w 1991 roku. Pojawiły się silne emocje, wróciły obrazy i wspomnienia. Flashback z czasów wojny domowej sprawił, że mieszkańcy chcieli pomagać, organizowali zbiórki, rzucili się na pomoc. Teraz mam wrażenie, że to zaangażowanie trochę zmalało, bądź informacja o tych działaniach nie jest już tak szeroko komentowana w mediach.
To, czego się nauczyłem, jest jednocześnie tym, co mi przeszkadza. To bardzo spokojne podejście z dużym luzem do wszystkiego.
Pamiętam, że gdy przyjechałem tu pierwszy raz, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że o godz. 10.00 kawiarnie są pełne, a ludzie niespiesznie piją kawę. W Polsce przecież wszyscy są o tej porze w pracy. I to jest właśnie coś, co bardzo lubię w Chorwacji. Można sobie wyjść o dowolnej godzinie, zamówić kawę, posiedzieć godzinę, a nawet trzy. Nikt nikogo nie pospiesza, nie wyrzuca. To jest normalne.
Niestety, taka postawa króluje też w innych sferach. Gdy chcemy coś załatwić, w większości miejsc usłyszymy nieśmiertelne "Spokojnie", "Może jutro", "Właśnie wychodzę na przerwę" itd. I trzeba się po prostu nauczyć z tym żyć, bo próba zmiany tego stanu rzeczy przypomina walkę z wiatrakami.
Myślę, że Chorwaci mogliby nauczyć się od Polaków bardziej biznesowego podejścia do różnych spraw. Gdybyśmy połączyli te dwie mentalności, to myślę, że mógłby powstać naród idealny.