prof. Jerzy Bayer: Chiny mają interesy po obu stronach. Oczywiście większe po stronie z Rosją, a nie Ukrainą. Nie zapominajmy jednak, że Ukraina jest ważnym krajem dla Chin, ponieważ mocno wpisuje się w Inicjatywę Pasa i Szlaku, czyli chińskiej drogi gospodarczej na świat, a szczególnie w kierunku Europy. Najkrótszym sposobem wysyłania towarów do Europy jest połączenie kolejowe, które wiedzie właśnie przez Ukrainę, a zatem jest to bardzo istotny element tej gry.
Z Rosją Chiny łączą interesy na wyższym piętrze, mianowicie interesy strategiczne. I takim właśnie partnerem strategicznym pozostaje Federacja Rosyjska, dlatego Chiny z nią rozmawiają i będą rozmawiały. Same są wielkim mocarstwem. To tak jak w świecie zwierząt, gdzie duże kolegują się z dużymi, średnie ze średnimi, a małe z małymi.
Naturalnym więc partnerem dla Chin jest nie Ukraina, a właśnie Rosja. Ze względu na długą wspólną granicę i ogromne zaszłości historyczne. Łącznie z systemem polityczno-społeczno-gospodarczym, jakie oba kraje miały przez jakiś czas.
Po tym spotkaniu Chiny złożyły deklarację polityczną, wyraźnie wspierając życzenia i żądania polityczne Rosji. Nie ogłoszono formalnego sojuszu, bo tego rodzaju dokumentów Państwo Środka nie zawiera. Układ o przyjaźni i wzajemnej pomocy pomiędzy tymi dwoma mocarstwami trwał od 1950 do 1980 roku. Gdy ten traktat wygasł, nie podjęto oficjalnych działań, aby go kontynuować.
We współczesnej chińskiej doktrynie politycznej nie przewiduje się zawierania formalnych sojuszy.
Tak czy inaczej Chiny wyraźnie poparły Rosję przeciwko rozszerzaniu granic Traktatu Północnoatlantyckiego na wschód i poparły żądania Rosji dotyczące jej interesów bezpieczeństwa.
Chiny starają się stać okrakiem, czyli po równo rozkładać akcenty pomiędzy Rosją a Ukrainą. Ale przypomina to trochę rezultat remisowego meczu bokserskiego – ze wskazaniem w stronę Rosji. Chiny bardziej optują na rzecz stosunków z Rosją niż stosunków z Ukrainą.
W dużym stopniu tak. Jeśli porównamy skalę interesów chińsko-rosyjskich i chińsko-ukraińskich, to odpowiedź narzuca się sama. Naturalnym sojusznikiem Chin w obecnej sytuacji jest Rosja, aczkolwiek to tylko polityka i niewiadomo jak długo taki niepisany sojusz będzie trwać.
Chiny nie mogą sobie pozwolić na konfrontację. Nie tylko militarną, ale też polityczną czy światopoglądową, ponieważ fundusze inwestycyjne i myśl techniczną czerpią z Zachodu, a nie z Rosji. To jest bardzo istotne.
Rosja pozostaje zaopatrzeniowcem, stacją paliwową, dostarcza surowce. Niemniej jest głównym partnerem strategicznym Chin, które w bliższej i dalszej przyszłości chcą przeciwdziałać wszelkim posunięciom Stanów Zjednoczonych. Szczególnie na Pacyfiku. Dla nas Europa jest pępkiem świata i konflikt rosyjsko-ukraiński widzimy zupełnie inaczej niż Chińczycy. A dla nich to konflikt marginalny. Tak jak Czukotka leży na wschodnim, a Kamczatka na południowowschodnim, tak Europa na zachodnim krańcu Eurazji. Według nich to trochę większy półwysep. Tak wygląda ujęcie geopolityczne z chińskiej perspektywy. Dla nich to konflikt lokalny, a nie o wymiarze światowym.
Polityka Stanów Zjednoczonych. Przy całej naszej sympatii i powiązaniach sojuszniczych z USA, dla nich głównym interesem jest zagwarantowanie bezpieczeństwa narodowego. Także na Pacyfiku. I tu wchodzi kwestia Tajwanu, rozmieszczenia siódmej floty pacyficznej marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, Półwyspu Koreańskiego, statusu Japonii jako sojusznika USA itd. Przede wszystkim więc chodzi o to, aby maksymalnie osłabić Stany Zjednoczone i podważyć ich pozycję. Pod tym względem interesy obu stron - Moskwy i Pekinu - są zbieżne i oba te kraje stoją po jednej stronie barykady.
Do sojuszu może być daleko, ponieważ nie są to partnerzy o takim samym potencjale. Delikatnie rzecz ujmując, Chiny mogłyby Rosję wielokrotnie kupić. Mają kilkunastokrotną przewagę potencjału gospodarczego, możliwości technologicznych i dynamiki rozwojowej. Według ocen chińskich niekoniecznie przedstawianych publicznie, ale wygłaszanych na forach naukowych, Rosja nie reformuje się w dużym stopniu na własne życzenie, pozostaje stacją paliwową, sprzedaje surowce i właściwie tym się zadowala. Jedyne co ma do zaoferowania, jeżeli chodzi o nowoczesną myśl techniczną, to nieco uzbrojenia.
Zgadzam się z Jensem Stoltenbergiem, sekretarzem generalnym NATO i Lloydem Austinem, sekretarzem obrony USA, że różnica potencjału obronnego pomiędzy NATO a Rosją jest ogromna. Chiny też nie są na takim poziomie, aby mogły USA czymś zaskoczyć. Nawet porównanie potencjałów Rosji i Chin niekoniecznie mogłoby się okazać skuteczne w przypadku Stanów Zjednoczonych. Fundusz zbrojeniowy Chin i Rosji osiągnąłby może połowę tego, co wydaje USA. Aczkolwiek w przypadku Chin nie mamy zupełnej pewności, bo duża część funduszy jest rozśrodkowana, rozpisana na rozmaite wydatki w innych resortach i nie jest oficjalnie wpisana do budżetu zbrojeniowego.
O wspólny interes polityczny i strategiczny. Przeciwstawienie się Stanom Zjednoczonym na wszelkie sposoby. Niekoniecznie tylko militarne, bo Chiny pod tym względem są jeszcze zbyt słabe. Weźmy pod uwagę jeszcze to, że w przeciwieństwie do armii rosyjskiej, która przechodziła testy bojowe w Czeczenii, Afganistanie czy w Gruzji, armia chińska ostatnie poważniejsze starcie z przeciwnikiem zaliczyła na przełomie lutego i marca 1979 roku, doznając sromotnej porażki z Wietnamem. Przedstawiono to jako wygraną, ale faktem jest, że w bezpośrednich działanich zginęła jedna trzecia chińskiej armii interwencyjnej, czyli ok. 20 tys. ludzi, a następnych 20 tys. się nie doliczono. Do strat tych doszło podczas starcia ze zwykłą obroną terytorialną, a nie z elitarną grupą bojową.
Chińczycy zdają sobie sprawę, że nawet atak na Tajwan nie musiałby od razu przynieść wygranej. Są przeszkody różnego typu. Tajwańska armia otrzymuje uzbrojenie, zaopatrzenie i wyszkolenie ze Stanów Zjednoczonych. Tajwanowi sprzyja również ukształtowanie terenu. Wschodnie wybrzeże jest mało dostępne, skaliste. Skały wystają pionowo z morza. Zachodnie wybrzeże, czyli to od strony Cieśniny Tajwańskiej, jest z kolei bagniste. Dotrzeć w to miejsce mogłyby jedynie poduszkowce, z którymi obrona mogłaby sobie dosyć łatwo poradzić. W nielicznych podejściach, nadających się do desantowania z użyciem pojazdów, można by skupić linię obrony tak silną, że właściwie mysz się nie prześlizgnie. Chińczycy nie chcą ryzykować, ponieważ nie są jeszcze pewni swojej przewagi. Jedna z mądrości starożytnych mówi: "Jeśli nie masz pewności zwycięstwa, to w ogóle nie podejmuj walki".
Tego typu posunięcia mają przede wszystkim wymiar propagandowy i obliczone są na konsumpcję wewnętrzną. To, że Pekin chce trochę postraszyć Tajwan, to jest jedna rzecz, ale przede wszystkim pamiętajmy o tym, że kierownictwo chińskie z przewodniczącym na czele jest w dużym stopniu zakładnikiem, czy nawet więźniem, własnej propagandy. Te tezy powtarzane są przy okazji wszystkich orędzi o stanie państwa.
Chiny powtarzają, że obowiązkiem narodu, państwa i partii jest wyzwolenie Tajwanu i przywrócenie zbuntowanej prowincji na łono macierzy. Kierownictwo partii nie może postąpić inaczej, ponieważ podkopałoby swoją pozycję. To jest jeden z aksjomatów, na którym opiera się się legitymizacja władzy Komunistycznej Partii Chin, a najświętszym hasłem jest pojęcie stabilizacji.
Jeśli, jak twierdzi propaganda chińska, nie będzie Komunistycznej Partii Chin, to nie będzie stabilizacji. Jeśli nie będzie stabilizacji, to nie będzie bezpieczeństwa. Jeśli nie będzie bezpieczeństwa, to nie będzie dobrobytu. A zatem są to elementy nierozerwalnie powiązane. To wszystko obliczone jest na użytek wewnętrzny, żeby naród po raz kolejny usłyszał, że partia nie zapomniała o obowiązku wyzwolenia Tajwanu.
Oczywiście tu jeszcze w grę wchodzi duma narodowa Chińczyków, chęć przeciwdziałania obcym zakusom, ale także kwestia zbiorowej pamięci. Chińczycy pamiętają 110-lecie hańby, gdy od 1839 do 1949 roku, czyli od pierwszej wojny opiumowej do momentu proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, były osłabione, a nawet były takie okresy, gdy funkcjonowały w stadium półkolonii.
Nazwa Państwa Środka nie wzięła się znikąd. Chiny uważały się zawsze za centrum cywilizacji. Za czasów cesarskich były pępkiem świata. Gdy w 1793 roku do cesarza przybył wysłannik króla Jerzego III, ten powiedział posłowi brytyjskiemu: "Niech twój król realizuje skrupulatnie moje polecenia", ponieważ uważał się za władcę całego świata. Takie było podejście Chin. Przez tysiąclecia. Wojny opiumowe, kolonialne, m.in. z Wielką Brytanią, Francją, Rosją czy – później - Japonią sprawiły, że ten mit prysł. To był szok kulturowy i polityczny, ale przede wszystkim psychologiczny. Wcześniej uważali, że są na pozycji numer jeden na świecie. Okazało się, że nie są i nie są w stanie być.
W dużym stopniu pewnie tak, ponieważ i jedna, i druga strona przejawia mentalność imprerialną. Chińczycy póki co badają grunt. W grę wchodzi nie tylko Tajwan, ale również sytuacja na Morzu Południowochińskim i zatargi z Japonią o wyspy Senkaku, w Himalajach są napięte kontakty z Indiami. Co z maleńkim Bhutanem, który pokazał zęby i nie pozwolił zabrać części swojego terytorium?
Mogą też sobie przypomnieć o roszczeniach do terenów na południowowschodniej Syberii. Mao Zedong w połowie lat 50. powrócił do map imperialnych z I poł. XIX w. Duże połacie połudiowowschodniej Syberii są na niej zaznaczone jako ziemie należące do imperium chińskiego, dlatego uważam, że nie można mówić o trwałości struktury sojuszniczej między Chinami a Rosją. Pomijając fakt, że nie została formalnie potwierdzona, to podstawy historyczne przemawiają za tym, że podejście Chin do Rosji jest czysto koniunkturalne. Rosja jest przydatna i reprezentuje interesy antyamerykańskie, ale elementów dzielących może być znacznie więcej.
Na połudiowowschodniej Syberii, na olbrzymim terytorium, żyje ok. 10 mln ludzi. Co to jest w porównaniu z liczącą 1,5 mld populacją chińską? To jest trochę większe miasto. Wciąż nie wiadomo, ile ludności chińskiej osiadło w tym regionie, ale wiadomo, że coraz więcej Rosjanek woli za mężów Chińczyków, bo Rosjanie piją i biją, a Chińczycy pracują. Ożywili produkcję rolną i sadowniczą. Im się chciało, a wielu Rosjanom nie. Gdy do aspektu społecznego dodamy gospodarczy, to okaże się, że Chińczyk może stać się silnym potencjałem demograficznym na Syberii. I co wtedy? To może być punkt zapalny dla dwóch stron.
Wielu Rosjan żyje niestety mrzonkami imperialnymi. Nie może pogodzić się z tym, że utracili znaczenie na świecie. Utracili, ponieważ zostali z tyłu pod względem technologicznym. System socjalistyczny był przydatny do odbudowy państwa po wojnie. Nawet Anglia przez pewien czas utrzymywała system kartkowy, po to, żeby zapewnić podstawowe zaopatrzenie. Później jednak Wielka Brytania ruszyła do przodu, a ZSRR pozostał na tym samym etapie. Nie wytworzono kapitałów, które stymulowałyby dalszy rozwój i dlatego system socjalistyczny musiał w pewnym momencie upaść.
Chiny to dostrzegły. Władzę sprawuje partia komunistyczna, panuje komunistyczna dyktatura, ale mamy tu do czynienia z socjalizmem o chińskiej charakterystyce, czyli z elementami gospodarki rynkowej. To jest połączenie jednego z drugim. Można to nazwać nawet kapitalizmem państwowym pod szyldem partii komunistycznej.
W Rosji nie udało się dokonać żadnych istotnych reform, w związku z tym pozostaje na pozycji straconej. Gdyby jedna strona mogła wesprzeć gospodarczo drugą, to wiadomo, że nie Rosja Chiny, lecz odwrotnie.
Putin zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Dzieje się z nim coś podobnego jak z Kim Ir-senem. Może to jakaś choroba dyktatorów, która przenosi się z jednego na drugiego. On już uwierzył w swoją wielkość i to, że powienien rządzić przynajmniej częścią świata. Stąd te zakusy przywrócenia stref wpływów.
Chińczcy po cichu się zgadzają, ale mają inne ambicje. Pamiętajmy, że do lat 80. XIX wieku kraje Azji Południowo-Wschodniej składały formalny trybut cesarstwu chińskiemu. Chiny były w centrum tzw. układu koncentrycznych kręgów, dookoła którego stowarzyszone były uległe i schińszczone ludy. Elitom rządzącym myśl o takiej konfiguracji politycznej jest bardzo bliska. Chiny są w centrum i łaskawie rządzą regionem i krajami, które orientują się na Państwo Środka. Może nie składają formalnie hołdów czy trybutów, ale przynajmniej deklaratywnie zobowiązują się do uwzględniania interesów Chin, bo w języku dypomacji tak ujęłoby się tę zależność. Chińczycy nie żyją od wyborów do wyborów, oni rozumują w kategoriach stuleci, bo tak nauczyła ich historia i taki mają nawyk. Na tym opierała się trwałość tej cywilizacji. Egipt upadł, Rzym upadł, a Chiny pozostały.
Chiny ogłosiły, że na stulecie Chińskiej Republiki Ludowej, czyli w 2049 roku powinny być zjednoczone. I tu oczywiście Pekin ma na myśli sprawę Tajwanu. Nie wiem, czy w grę wchodzi akcja militarna. Prawda jest taka, że Tajwan jest w dużym stopniu uzależniony od rynku chińskiego. W tej chwili naprawdę niewiele potrzeba, żeby przystopować czy nawet częściowo sparaliżować gospodarkę tajwańską.
Akcja militarna zawsze jest możliwa, ale ryzyko strat fizycznych, gospodarczych i wizerunkowych jest zbyt duże. Nie chcę trywializować, ale Chińczycy myślą żołądkiem i kieszenią. Jedzenie jest istotną rzeczą w kraju, w którym zdarzały się klęski głodu. Pokojowy image, tak promowany przez chińską propagandę na całym świecie, zostałby natychmiast zakwestionowany, więc pojawiłyby się straty wizerunkowe. Wycofanie obcego kapitału, brak dopływu nowych środków, sankcje czy obłożenie importu z Chin barierami odbiłyby się negatywnie na gospodarce i finansach kraju, a to wszystko miałoby wpływ na postrzeganie władz chińskich przez ich własny naród. A to jest coś, czego kierownictwo Chin obawia się najbardziej, bo stabilizacja, która jest hasłem numer jeden, byłaby zagrożona. Utrzymanie władzy za wszelką cenę jest najważniejszym priorytetem.