Bezimienny bagaż pozostawiony na lotnisku sprawił, że 21 września ok. godz. 13.00 ogłoszono alarm bombowy. Wszystkie odloty zostały wstrzymane, a pasażerowie ewakuowani z terminala. Po dwóch godzinach alarm został odwołany, pasażerowie wrócili do sektora z odprawami i rozpoczęła się gonitwa z czasem, bo w ciągu pół godziny miały odlecieć cztery samoloty do Londynu, Salonik, East Midland i Malagi.
W pierwszej kolejności odprawieni zostali pasażerowie do Londynu, a ci wybierający się do Salonik wciąż czekali na swoją kolej. "Z głośników rozległ się komunikat, by przepuszczać pasażerów lotu do Londynu. Przepuściliśmy ich, nawet jeśli lecący do Londynu stali w kolejce do odprawy za naszą grupą. Sądziliśmy, że służby lotniskowe stosują specjalną procedurę, by sprawnie rozładować kolejkę i ułatwić dotarcie do samolotu wszystkim, których lot się zbliżał" - opowiadał "Gazecie Wyborczej" Wojciech Hanelt. - "Tak jednak nie było. Zaraz okazało się, że tak naprawdę nie ma podziału pasażerów na tych odlatujących szybciej i później, odprawiali się wszyscy naraz, nawet ci, którzy odlot mieli po godz. 17. Nie widziałem, by zwiększono obsadę stanowisk służb kontrolnych".
W pewnym momencie podszedł do nich przedstawiciel Ryanaira – przewoźnika, z którym mieli polecieć do Grecji i powiedział im, aby przeszli do punktu kontroli osobistej. Walizki miały być załadowane do samolotu już na płycie lotniska. Wojciech Hanelt, dyrektor biura turystycznego Cezar skarżył się, że mimo próśb, aby obsługa przeznaczyła chociaż jedno przejście na kontrolę pasażerów najbliższych odlatujących samolotów, zderzył się z obojętnością i brakiem reakcji.
W ten sposób z 46-osobowej grupy klientów aż 14 zostało w Modlinie. Hanelt zapewnia, że wniesie pozew. "Wydarzenia udowodniły, że na lotnisku w Modlinie nie istnieje żadna procedura obsługi pasażerów w sytuacjach nadzwyczajnych" - mówił rozżalony.
Przedsiębiorca nie zostawił swoich klientów, tylko zapewnił im transport do Krakowa, zapłacił za nocleg i następnego dnia odwiózł na samolot do Aten. Na miejscu wynajął autobus, który bezpiecznie zawiózł ich do oddalonych o 500 km Salonik. Wszystko to pochłonęło kilkadziesiąt tysięcy złotych, dlatego biuro podróży będzie się domagało, zarówno od służb Portu Lotniczego Warszawa-Modlin, jak i przewoźnika Ryanair odszkodowania oraz zadośćuczynienia za całe zdarzenie.
Zdaniem przedstawiciela lotniska alarm bombowy prowadzony był zgodnie z procedurą, a obsługa stanęła na wysokości zadania. "Odprawa biletowo-bagażowa [standardowo] zamykana jest na 40 minut przed odlotem samolotu. Ze względu na alarm została jednak przedłużona o 10 minut. Aby umożliwić dostanie się na rejs jak największej liczbie pasażerów, zaproponowano im opcję przedostania się do bramek i nadania tam bagaży" - informują służby prasowe lotniska.
"Po odwołaniu alarmu bombowego zarządzający dołożył wszelkich starań, aby pasażerowie w możliwie jak najmniejszym stopniu odczuli skutki spiętrzenia odlotów" - zapewnia biuro prasowe.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"