Powątpiewałam, gdy mówiono mi, że to najładniejsza miejscowość wczasowa na tureckim wybrzeżu Morza Egejskiego. Może 20 lat temu, kiedy była malowniczą wioską rybaków i poławiaczy gąbek..., ale dziś, gdy stała się ruchliwym, 25-tys. miastem?
A jednak Bodrum jest rzeczywiście ładne, m.in. ze względu na położenie. Ulokowało się na schodzących do morza zboczach gór, na porośniętym lasami półwyspie. Zachowało tradycyjną zabudowę - białe, niskie domy pozwalają nam poczuć klimat starej Turcji. W przeciwieństwie do innych nadmorskich miejsc nie widać tu zbyt wielu Polaków.
Niestety, ze starożytnego Halikarnasu zachowało się niewiele. Założony w XI wieku p.n.e. czasy rozkwitu przeżywał w IV w., kiedy król Mauzolos zrobił zeń stolicę podległej mu Karii. To on otoczył miasto 7-kilometrowymi murami (obecnie w odbudowie, do nielicznych oryginalnych fragmentów należy Brama Myndos) i wzniósł wiele znakomitych budowli, w tym pałac (nie zachował się) oraz słynny grobowiec z białego marmuru. Zaczął go wznosić ok. 355 r. p.n.e. z myślą o sobie. Nie zdążył, zmarł dwa lata później, ale prace kontynuowała jego żona Artemizja. Było to dzieło iście monumentalne: wysoki na ok. 50 m, ozdobiony kolumnadą obiekt wieńczył dach w formie piramidy z kamiennym rydwanem na szczycie. Od imienia króla nazwano go "mauzoleum".
Przetrwał ponad 16 stuleci, aż zniszczyło go trzęsienie ziemi; kamiennych bloków z mauzoleum krzyżowcy użyli do budowy swego zamku. Tym, co z niego pozostało, zainteresowali się w połowie XIX w. brytyjscy archeolodzy. Najciekawsze elementy, m.in. kawałki fryzu zdobiącego cokół, trafiły do British Museum w Londynie. Sam grobowiec to dziś niepozorne fundamenty (w minimuzeum tuż obok można zobaczyć jego makiety).
Niedługo po śmierci Mauzolosa, w 334 r. p.n.e., Halikarnas zdobyły wojska Aleksandra Wielkiego. Odtąd był już tylko prowincjonalnym miasteczkiem. Ponownie zrobił się ważny w roku 1402, gdy wyrosła w nim potężna twierdza krzyżowców - rycerzy zakonu św. Jana. Nazwano ją imieniem św. Piotra, po łacinie Petrum, stąd później turecka nazwa Bodrum. Potężne mury i pięć masywnych wież - Angielska, Francuska, Niemiecka i Hiszpańska (od narodowości rycerzy) - skutecznie chroniły przed atakami piratów, jednak wojskom Sulejmana Wspaniałego już się nie oparły. Od 1523 r. zamek, Bodrum i całe wybrzeże Morza Egejskiego przeszły pod panowanie otomańskie.
Teraz świetnie zachowany zamek stanowi jedną z głównych atrakcji miasta. Część jego pomieszczeń wykorzystano na Muzeum Archeologii Podwodnej, w którym zobaczymy m.in. szkielet zatopionego w 1025 r. statku wiozącego trzy tony szkła, wydobyte z morskiego dna amfory i kosztowności z wraków z epoki brązu (XIV wiek p.n.e.). W dawnych więziennych lochach przekonamy się, jakie męki cierpieli skazańcy; w jednej z wież zachował się nawet napis "Tu Bóg jest nieobecny".
Zwiedziwszy kazamaty można usiąść na dziedzińcu w cieniu drzew i obserwując pawie (m.in. białe!) popijać pyszną turecką herbatę.
Odkąd w 1523 r. rycerze zakonu św. Jana byli zmuszeni opuścić twierdzę (ostatecznie przenieśli się na Maltę, stąd późniejsza nazwa Zakon Kawalerów Maltańskich), Bodrum należało już cały czas do Turków. To za ich panowania w XVIII wieku po drugiej stronie zatoki, naprzeciwko zamku św. Piotra, wzniesiono stocznię otoczoną umocnieniami z solidną wieżą. Można tam również zobaczyć wielki grobowiec, w którym pochowano zmarłego w 1729 r. protektora miasta Paszę Cafera.
I jeszcze jeden zabytek, którego nie sposób nie zauważyć - górujący nad Bodrum imponujący teatr grecki z IV wieku p.n.e. Jego konstrukcja dowodzi, że musiał być wykorzystywany do walk gladiatorów. Dziś odbywają się w nim przedstawienia. To również świetny punkt widokowy na miasto i zatokę.
W 485 roku p.n.e. urodził się tu i przez jakiś czas mieszkał (dopóki za udział w spisku nie został skazany na wygnanie) "ojciec historyków" Herodot.
Turyści najchętniej przechadzają się po wysadzanej palmami portowej promenadzie w okolicach zamku św. Piotra. Przy nabrzeżu cumują łodzie nurkowe i gulety - tradycyjne tureckie łodzie żaglowe (nowoczesne jachty nieco dalej, w największej na Morzu Egejskim marinie). Część deptaka zajmują knajpiane stoliki (mało kto chce siedzieć w środku).
W mieście plaż nie ma. Kto mieszka w samym Bodrum, musi na nie dojechać albo dopłynąć łodzią. Niektórzy turyści wybierają lokum poza miastem, tuż przy plażach, by na wieczór przyjeżdżać do tętniącego życiem centrum. Bodrum słynie zresztą z nocnych rozrywek. Wśród licznych klubów i dyskotek najsłynniejsze jest Halikarnas Disco - na oświetlanej laserami scenie pod odkrytym niebem może się bawić 5 tys. osób. Patrząc na seksownie ubrane dziewczyny (najbardziej skąpe stroje noszą Rosjanki) i swobodnie zachowującą się młodzież (szczególnie dużo Brytyjczyków), zapominamy, że jesteśmy w Turcji (niektórzy porównują atmosferę nocnego Bodrum do St. Tropez, inni do Ibizy).
Ale lokalne klimaty też znajdziemy. Wystarczy zajrzeć na bazar albo do kawiarenki, gdzie usiadłszy "po turecku" na dywanie wypijemy kawę, oczywiście "po turecku".
Najbliższe lotnisko, na którym od tego roku lądują samoloty czarterowe z Polski, dzieli od Bodrum 30 km, bilet ok. 900 zł. Bardziej opłaca się wykupić pakiet przelot+noclegi - w 4-gwiazdkowym hotelu all inclusive od ok. 1450 zł/tydzień, taniej w tych o niższym standardzie lub bez wyżywienia