Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej ostrzegał niedawno, że do Polski zbliża się skandynawski wyż, który przyniesie ze sobą masy arktycznego powietrza. Synoptycy przewidywali, że możemy spodziewać się kolejnej fali mrozów oraz intensywnych opadów śniegu, które pojawią się przede wszystkim w południowej i wschodniej części Polski.
I choć w weekend mróz odpuścił niemal w całej Polsce, to jest to jednak tylko chwilowy wzrost temperatury. Silne mrozy mają jeszcze nadejść. Jak mówił prof. Mariusz Figurski z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Wirtualnej Polsce, "zima będzie gościła u nas jeszcze do końca lutego. Kolejna fala mrozów czeka nas około 20 lutego, a minusowe temperatury mają opuścić Polskę dopiero na początku marca".
Straszy się nas zimą stulecia. Ale okazuje się, że w XX wieku odnotowano ich kilka. Określeniem tym nazywano zimę, podczas której temperatury powietrza wskazywały znaczne odchylenie poniżej normy wieloletniej dla danego obszaru, opady śniegu, ich natężenie oraz grubość pokrywy śnieżnej również przekraczały normy.
Pierwsza taka zima zdarzyła się na przełomie 1928/29, kiedy to w lutym odnotowano najniższe temperatury w historii meteorologii w Polsce. Wtedy padło wiele nieoficjalnych rekordów zimna, m.in. minus 45 stopni w Rabce. Oficjalne najniższe temperatury zanotowano 10 lutego: minus 40,6 stopni w Żywcu, minus 40,4 stopni w Olkuszu, minus 40,1 stopniu w Siankach. Rwały się linie telefoniczne, pękały tory kolejowe, zamarzały parowozy, w całym kraju brakowało węgla. W wielu domach nie było także wody. Jak donosił "Głos Poranny, np. w stolicy pojawiły się problemy z dostępnością żywności. Z bazarów całkowicie zniknęły jakiekolwiek warzywa. Zapasy albo przemarzły, albo nie było jak ich dowieźć do większych miast. Port morski w Gdańsku zamarzł, a dwa statki zostały uwięzione w lodzie na wodach Zatoki Gdańskiej. Od 13 lutego zawieszono zajęcia we wszystkich szkołach w Krakowie, nawet wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Kolejną mroźną zimę odnotowano podczas wojny, na przełomie 1939/40 roku temperatury znów spadły poniżej minus 40 stopni Celsjusza, a zima trwała aż do marca. Kolejna mordercza zima nastąpiła w latach 1962/63. W styczniu i lutym zamknięto większość szkół, kin, teatrów i muzeów. Wstrzymywano lub ograniczano produkcję w fabrykach. Brakowało energii elektrycznej, paliw i ciepła, ale też rąk do pracy. Ujarzmienie żywiołu było trudne, ponieważ Polskę nękały jeszcze fale śnieżyc, które niemal zupełnie sparaliżowały transport drogowy i kolejowy, zwłaszcza w południowej części kraju.
Ja pamiętam zimę z 1987 roku. Styczeń zapisał się wtedy jako jeden z najzimniejszych miesięcy. W styczniu w 1987 roku w Olsztynie (7 stycznia) odnotowano minus 30 stopni, w Lublinie (8 stycznia) minus 32,2 stopni, w Warszawie (8 stycznia) minus 31 stopni.
Jak przeżywano minusowe temperatury pod koniec lat 80? Czy sparaliżowana została cała Polska? Włączam odcinek dokumentujący atak zimy w 1987 roku Polskiej Kroniki Filmowej i zamiast atmosfery grozy lektor wita mnie zabawną trawestacją wierszyka: "Hu, hu, ha, zima zła, aż do minus 32 dwa. Kto dopuścił do takiej zimy? Kto jest odpowiedzialny za takie fatalne prognozy i komu to służy?" – pyta żartobliwie narrator. Choć powodów do śmiechu nie ma.
Dalej oglądamy dokument i słyszymy komentarz: "Węgiel na taśmociągach parował jak woda. Wyparowywał też ze składów i magazynowych placów. Zamarzał na kamień w wagonach. Nawet przewracanie wagonów do góry kołami nie pomagało". Słowa z offu były ilustrowane kadrami, na których żołnierze próbują rozbijać zamarznięte skorupy węgla i wagony, z których próbowano je wydobyć, rzeczywiście odwracając je do góry nogami.
Po czym filmowcy przenoszą nas na bazar Różyckiego, na którym jak słyszymy: "śnieg przysypał handlową smykałkę, tylko gdzieniegdzie przytupywał nogami uparty sprzedawca. Sztucznie dojrzewały pomarańcze, na łeb i na szyję spadały cytryny. Rosły w górę ceny walonek i kufajek. Czy to się przyjmie i utrwali?" – zastanawiał się lektor.
Ślisko, mroźno, w domach pękały rury, trudno było uruchomić auto. Ponoć wtedy narodził się nowy dowcip: "Czy jeździsz samochodem? Skądże! Noszę akumulator". A jeśli już komuś udało się uruchomić silnik, to bywało, że bardzo tego żałował.
Cały film utrzymany w lekkiej, żartobliwej formie zakończony był słowami: "Wcale nie było nam do śmiechu. Tak to jest w teatrze życia, ubawić się może każdy, z wyjątkiem aktora".
W filmie lektor zauważa też, że "w mieszkaniach mrozem wiało nawet z telewizorów. Jakoś nie nadawaliśmy się namówić na spacery i żywy kontakt z naturą".
Ja jako nastolatka właśnie spacery, a raczej całodniowe wyprawy zapamiętałam z tej zimy. Oczywiście, w domach było zimno, marzłam przepotwornie, na zewnątrz oczywiście wcale nie było lepiej. Ale tak się złożyło, że w tamtym czasie przypadały ferie. Przekonałam rodziców, żeby zgodzili się na mój wyjazd do Morąga. Zaopatrzona w najcieplejsze ubrania, wełniane skarpety i śpiwory wyjechałam z grupą rówieśników i dorosłych nad jezioro Skiertąg w województwie warmińsko-mazurskim. Do dzisiaj utkwiły mi w pamięci nie metrowe zaspy śniegu, nie minus trzydziestopniowe mrozy, ale całodzienne wędrówki po zamarzniętej tafli jezior. Warstwa lodu była tak gruba, że poruszały się po niej samochody. Jednego dnia przeżyłam chwilę grozy, bo zobaczyłam na środku jeziora ciężarówkę. Moje obawy okazały się bezpodstawne, bo dostawcze auto bez żadnych problemów dotarło na drugi brzeg. Już nigdy więcej nie dane mi było zaznać w Polsce takiej przygody.
Lekki ton Polskiej Kroniki Filmowej, rodzice, którzy nie panikują, że ich córka wyjeżdża na ferie, tylko dokładają dodatkową parę skarpet i wciskają drugi śpiwór, całodniowe wędrówki przy trzaskającym mrozie? Myślicie, że ktoś tu kłamie? Że może odbywa się tu manipulacja i konfabulacja? Moi rodzice i zapewne twórcy Polskiej Kroniki Filmowej mieli za sobą doświadczenie tzw. zimy stulecia, za którą uważa się tę, którą odnotowano w 1978 i 1979 roku.
Mówiono o niej biała apokalipsa. Kiedy Polacy witali lampką szampana kolejny 1979 rok, za oknami od kilku godzin sypał biały puch. Ludzie dobrze się bawili, a śnieg sypał i sypał. 31 grudnia 1978 roku rozpoczęła się zima stulecia.
zima stulecia Fot. Jan Morek / FORUM
W niektórych częściach kraju ogłoszono stan klęski żywiołowej (np. w województwie gdańskim). Choć mrozy nie były mordercze (poza wschodnią częścią kraju, w okolicy Suwałk temperatury spadały do minus 30 stopni), to kraj został sparaliżowany przez opady śniegu i wysokie, usypane przez wiatr zaspy. Gdy włączy się odcinek Polskiej Kroniki Filmowej o zimie stulecia 1978/1979 nie usłyszymy żartobliwego tonu i skocznej muzyczki. W tym dokumencie dobrano muzykę niczym z filmów grozy, a może dramatów wojennych? Kolejne kadry przedstawiają ciężki sprzęt i żołnierzy na ulicach, którzy pomagają w odśnieżaniu. Nasuwa mi się skojarzenie: To jest wojna!
Fakty mówią za siebie. Od 1 stycznia 1979 roku cały kraj był sparaliżowany przez zaspy i kilkunastostopniowy mróz. O tym jak wyglądała sytuacja w Warszawie, dowiadujemy się z kroniki. "Miasto opustoszałe i zmarznięte, mróz i śnieg unieruchomiły większość pojazdów, w tysiącach domów zimne kaloryfery. Brak ciepłej wody. Torowiska nieprzejezdne, tramwaje zbiły się w stada i nie przyjmują pasażerów. Na stacjach podobnie utknęły pociągi wiozące węgiel dla elektrowni i elektrociepłowni" – mówi lektor.
Zima stulecia we Wrocławiu (Fot. materiały Ośrodka Pamięć i Przyszłość)
"Ze Śląska jedzie węgiel, ale po drodze zamienia się w skamieniałe bryły, trzeba je kruszyć ręcznie, przy 20-stopniowym mrozie. Węglarki muszą być rozładowane jak najszybciej, bo kopalnie wołają o transport" – słyszymy dalej.
Zima stulecia w Warszawie Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / www.nac.gov.pl / wikipedia.pl
Dziennik Bałtycki informował, że do odśnieżania torów i dróg skierowano wojsko wyposażone w ciężki sprzęt (m.in. czołgi, które gąsienicami zrywały z dróg grubą warstwę zmrożonego i zbitego śniegu). Jeśli chodzi zaś o komunikację miejską, to w większości miast nie funkcjonowała lub działała w bardzo ograniczonym stopniu. Transport międzymiastowy również funkcjonował bardzo źle. Autobusy w niektórych okolicach jeździły w tunelach wykopanych w śniegu. Minister oświaty i wychowania Jerzy Kuberski zarządził przedłużenie ferii do odwołania.
Zima stulecia zaatakowała Lublin. Początek stycznia 1979 r. Fot. Jacek Mirosław
Zdjęcia zasp wyższych od człowieka, tunele dla autobusów wykopane w śniegu, czołgi na ulicach i pospolite ruszenie. Takie obrazy zachowały się do dzisiaj. Ludzie tłumnie wychodzili i angażowali się we wspólne działanie, aby przywrócić miastu normalność. I myślę, że nie jest to przekaz stworzony w partyjnych gabinetach, lecz znowu Polacy potrafili być przez chwilę solidarni.
Mieszkańcy Warszawy odśnieżający chodnik w czasie "zimy stulecia", 1979 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / www.nac.gov.pl
Miejmy jednak nadzieję, że nie będziemy się musieli nią wykazywać w obliczu kolejnej zimy stulecia, bo jak mówił prof. Mariusz Figurski z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Wirtualnej Polsce, kolejna fala mrozów czeka nas około 20 lutego. Oby nie były to mrozy minus trzydziesto- czy minus czterdziestopniowe.