Ceper odkrywa Zakopane. Jak "lud na pół dziki, chytry i chciwy" rozkochał w sobie Polaków

Kiedy siada w bibliotece i zaczyna wertować stare XIX-wieczne pozycje, ma wrażenie, że znika cały świat. Mówi, że jest to dla niej najpiękniejszy rodzaj podróży - podróż w czasie. Agnieszka Lisak, autorka książki "Sielankowanie pod Tatrami" zabiera nas do XIX-wiecznego Zakopanego. Jacy byli górale? Dlaczego czytano im Słowackiego, a obowiązkowym gadżetem w walizkach podróżnych był proszek perski?

Urszula Abucewicz, Podróże Gazeta.pl: Czy gdyby nie kryzys końca wieku, fin de siècle i fascynacja życiem prostego chłopa w XIX w., rozwinęłoby się Zakopane? Czy nasi przodkowie odkryliby to miejsce? 

Agnieszka Lisak: Tatry są zjawiskowe i całe wieki czekały na to, żeby pokazać je światu. Co sprawiło, że Zakopane stało się modne? Złożyło się na to kilka czynników.  

Tatry należało odczarować. Do końca XVIII w. wierzono w smoki i inne siły nieczyste, które utrudniały chodzenie po górach i stawały się powodem wielu nieszczęść. Dotarłam do zapisków, z których wynika, że "ostatniego" smoka zabito tu w II połowie XIX w. Bartłomiej Obrochta wspominał, że jeszcze za jego życia zbieracz leczniczych ziół Ludwik Horowic sprzedawał chłopom kości uśmierconego potwora, które miały pomagać na ból głowy, a także na dolegliwości u zwierząt domowych. Kruszył je na kawałki, zawijał w papierki, a prosty lud kupował panaceum i stosował z przejęciem. 

Walkę z zabobonem podejmują oświeceniowi intelektualiści, którzy promują racjonalne myślenie i sprawiają, że Polacy powoli przestają się bać. Do zwiększenia popularności przyczyniła się również działalność władz austriackich, które jako pierwsze zaczęły walczyć ze zbójnictwem. Dzięki temu w I połowie XIX w. pod Tatrami zrobiło się zdecydowanie bezpieczniej.  

Trzeba również wspomnieć o "Ilustrowanym przewodniku do Tatr, Pienin i Szczawnic" Walerego Eljasza Radzikowskiego, który został wydany w 1870 r. Była to książka modna na salonach, wędrowała z rąk do rąk, pożyczano ją sobie, dyskutowano o niej. Rozpalała wyobraźnię ludzi z miast, którzy po jej przeczytaniu dochodzili do wniosku, że muszą zobaczyć te magiczne Tatry. 

Zobacz wideo Taki widok na Tatry musisz zobaczyć choć raz w życiu

Wspominasz, że władze podjęły walkę ze zbójnictwem. A czy nie było trochę tak, że górale identyfikowali się ze zbójnikami? Dla wielu z nich Janosik był bohaterem. Ponoć w każdym domu na ścianie wisiał wizerunek Harnasia. 

W XIX w. do zbójnictwa miano stosunek ambiwalentny. Z jednej strony śpiewano o zbójnikach, zachwycano się Janosikiem, opowiadano dzieciom baśnie i legendy, ale z drugiej strony, kiedy trafiano we wsi na kogoś, kto kradł i rabował, to tutaj nie było zmiłuj. Z taką osobą obchodzono się bezlitośnie, a nawet dokonywano samosądów.  

Co innego było śpiewać pieśni o zbójnictwie, fantazjować o śmierci na szubienicy i patrzeniu na Tatry przed egzekucją, a co innego było złapać złodzieja we własnej komorze czy na szlaku.  

Tak jak w epoce Młodej Polski była chłopomania, czyli fascynacja wyższych sfer życiem chłopów, tak na Podhalu rozwinęła się góralomania. Zachłyśnięto się ich sposobem życia. 

Epoka Młodej Polski rzeczywiście sprzyjała skracaniu dystansu pomiędzy ludźmi dobrze sytuowanymi a chłopstwem. Fascynacja góralami i Tatrami doskonale wpisywała się w nurt tej epoki.  

Trzeba pamiętać, że górale z Zakopanego nie znali pańszczyzny, nie wiedzieli, co to znaczy uginać karki przed jaśniepaństwem. Tym różnili się od chłopów z innych części kraju.  

Chłop pańszczyźniany uprzedzony był do ludzi z miasta, do tzw. surdutowych i kapeluszowych pań. Patrzył na nich spode łba, bo przede wszystkim kojarzył ich z wyzyskiem. Natomiast górale z Zakopanego, którzy nie żyli w poczuciu krzywdy, letników witali z zainteresowaniem.  

Nie mieli kompleksów, byli rozgadani, mieli poczucie humoru i te właśnie cechy sprawiały, że robili tak dobre wrażenie na ludziach z miasta. Takie zachowanie było ewenementem na skalę całego kraju. Gdzie indziej na chłopa patrzono z lekceważeniem.  

embed

Krupówki, źródło: książka "Sielankowanie pod Tatrami" Agnieszki Lisak

Ta fascynacja przybierała często kuriozalne formy, kiedy młode panny czytały góralom "Beniowskiego" Słowackiego czy "Pana Tadeusza" Mickiewicza. A tak naprawdę górale zmagali się z analfabetyzmem. 

Kiedy w 1847 r. do osady (bo w tym czasie Zakopane nie było nawet wsią), przyjechał pierwszy proboszcz ksiądz Józef Stolarczyk, zaledwie jedna osoba umiała czytać. W innych źródłach znalazłam informacje o dwóch.  

Ludzie z miast na pewno idealizowali górali i stąd to czytanie Słowackiego czy Mickiewicza. Tymczasem prosty góral, jeżeli już coś czytał, to raczej książeczki do nabożeństwa.  

Pojawia się tu dysonans. Z jednej strony mamy ludzi z wyższych sfer zachwyconych góralami, a z drugiej strony księdza Stolarczyka, który był załamany, że trafił w to miejsce. Pisał, że górale są dzicy, chytrzy i chciwi. 

Nie mówiłabym tu o dysonansie. Początek działalności edukacyjnej księdza Stolarczyka to rok 1847, który przez 20 lat pracy u podstaw zrobił bardzo wiele. Natomiast fascynacja letników góralami to lata siedemdziesiąte XIX wieku i później. Była więc raczej efektem pracy proboszcza.

Choć w pewnym momencie to on zakazał malowania góralom obrazków na szkle.  

Nie tyle zakazał, co część kazał potłuc. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach pleban musiał walczyć z zabobonem, przesądami, ciemnotą, tymczasem na obrazach malowanych przez prostych wiejskich artystów było zbyt dużo błędów. Na przykład w scenie ostatniej wieczerzy zobaczyć można było na półmisku prosię zamiast ryby czy chleba. Z uwagi na to, że szkło malowano od spodu, Chrystus notorycznie siedział po lewicy Boga Ojca.  

Dzisiaj, kiedy wiara jest ustabilizowana, do tej ludowej twórczości możemy mieć dystans i na te "dzieła" możemy spojrzeć z poczuciem humoru. A często takie zabawne błędy decydują o wartości obrazu.   

Ksiądz Stolarczyk ich ewangelizował?  

Miał ogromny autorytet, charyzmę, chodził z góralami po górach, siłował się z nimi na rękę, podczas kazań mówił prostym językiem, niczym chłop do chłopa. Można powiedzieć, że był niczym misjonarz. Jego zasługi dla rozwoju Zakopanego są ogromne.  

I miał trudną misję, bo górale byli to ludzie, którzy, jak napisał Stanisław Witkiewicz (ojciec Witkacego), "widzieli więcej tajemnej mocy w sadle świstaka niż w mszach". A jednak proboszcz  potrafił przekonać ich do religii. Może wraz z przybyciem księdza do Zakopanego mieszkańcy zobaczyli pewne profity, które wpłynęły na ich życie?  

Na pewno ksiądz odmienił ich życie pod każdym względem. Zaczął korespondować z letnikami, zapraszał ich do Zakopanego, pomagał znaleźć kwatery, odnaleźć się w tej pozbawionej luksusów osadzie. W tamtych czasach przyjmowanie ludzi z miasta ratowało górali od wszechobecnego głodu.  

Bo wczasowicze przesadzali z hojnością? Piszesz, że Helena Modrzejewska za prostą odpowiedź, którędy prowadzi droga, płaciła sporą sumę. Takich zachowań było znacznie więcej. Zepsuliśmy górali? 

W XIX w. lubiano żyć na pokaz. W miastach szastano pieniędzmi na prawo i lewo, by stwarzać pozory bogactwa. I oczywiście ten nawyk został przywieziony do Zakopanego. A sprytny góral szybko podchwycił lekkomyślność letników. Ktoś kiedyś skomentował żartobliwie, że jak tak dalej pójdzie, to kilogram ziemniaków będzie tu droższy od porcji ostryg w Warszawie. Jedna z gazet pozwoliła sobie na uwagę: "Kto się czuje wielkim panem, traci pieniądze w Zakopanem".  

Jak traktowano ludzi z miasta? 

Góral był mądry i sprytny. W pamiętnikach znalazłam wspomnienie, że ze spokojem słuchał letnika, który opowiadał mu o życiu w mieście i ostatnich osiągnięciach techniki, potakując głową. Wczasowicz był zachwycony, że oto niesie kaganek oświaty pod Tatry, a tymczasem wszystko to góral dawno wiedział.  

Wiele przedmiotów przywożonych z miast początkowo dziwiło górali: lornetki, parasolki, samowary, gorsety... Dziwiło ich także to, że rodziny przywoziły własne służące, a kobiety z miasta do prostych czynności musiały mieć pomoc. Na pewno uśmiech politowania wywoływały stroje, w jakich chodzono po szlakach: gorsety, turniury, wcześniej krynoliny, parasolki, buty na wysokim obcasie. 

embed

Szafa podróżna, źródło: www.lisak.net.pl

Panie w gorsetach mdlały na szlakach.   

Tak i to nie raz. Strój w tamtych czasach świadczył o pozycji kobiety, która przecież musiała się czymś wyróżniać w towarzystwie. Skoro nie studiowała i nie robiła kariery, to wyróżniała się przede wszystkim wyglądem i pozycją męża.    

Mimo przesady w stroju czy szastania pieniędzmi na lewo czy prawo, to trzeba chyba docenić ówczesnych wczasowiczów. Podróż z Krakowa do Zakopanego trwała 1,5 dnia.  

Dokładnie tak. Podróżowanie w XIX w. nie było zajęciem dla wymuskanych paniczyków i lubiących pachnieć dam, ale dla prawdziwych herosów. W Krakowie na Kleparzu trzeba było wynająć góralską furkę i potem telepać się nią w kierunku Tatr. Droga była pod górę, więc nie raz trzeba było schodzić z wozu po to, żeby ulżyć koniom. Jednym słowem poruszano się w tempie pieszego często w błocie lub kurzu, bo przecież nie było asfaltu. Do tego co kilka godzin robiono postoje, by dać odpocząć koniom. Czas ciągnął się nie do zniesienia. 

Turyści w tamtych czasach byli więc herosami? 

Rzecz ujmując pół żartem, pół serio, można powiedzieć, że tak. Niemałym wyzwaniem były wypadki na drogach. I śmiem twierdzić, że było ich zdecydowanie więcej niż dziś. Łamały się drewniane koła, rwały skórzane pasy, spłoszone konie wpadały na siebie. Henrietta Błędowska podaje, że do czasu zamążpójścia trzydzieści razy przewróciła się z karetą, a "ugrzęźnięć" w błocie nawet nie liczy. I proszę sobie wyobrazić elegancko ubranych turystów stojących dosłownie po kolana w błocie, gubiących w nim trzewiki, którzy starają się postawić powóz. W czasach bez telefonów w niezamieszkałych okolicach o pomoc innych osób było bardzo trudno.  

W dodatku wiele do życzenia pozostawiały karczmy, w których spano. Brudne, zapchlone, bez wolnych pokoi. Jak wynika z pamiętników, goście nie raz musieli spać na podłodze wyściełanej słomą, na ławach czy stołach bilardowych. Na porządku dziennym było zabieranie ze sobą w podróż kołder, materacy oraz poduszek, a bywali i tacy, którzy wieźli dywany, tak by siermiężne wnętrza zajazdów przerabiać na prawie salony. 

embed

Rysunek satyryczny Franciszka Kostrzewskiego pt. "Powrót z letnich mieszkań", źródło: www.lisak.net.pl

Ważnym gadżetem, który trzeba było mieć ze sobą, był proszek perski? 

Tak, stosowano go na insekty. Był on niezbędny, jeżeli chciało się mieć noc przespaną w karczmie czy w góralskiej chacie.

Dodajmy, że na furkach, które telepały się do Zakopanego, było niemal całe wyposażenie miastowych ludzi.  

Faktycznie wyjazd ludzi z miasta do Zakopanego wyglądał niczym wyprowadzka z domu. A tym bardziej, że jeżeli już udawano się tak daleko, to na miesiąc lub dwa. Należy pamiętać o tym, że pierwsi letnicy spali w góralskich chałupach. Na początku był tylko jeden sklep na ul. Kościeliskiej prowadzony przez Żyda Samuela Riegelhaupta, w którym można było dostać raczej podstawowe produkty. Zabierano więc ze sobą: samowary, maszynki do parzenia kawy, ręczne latarnie do oświetlania drogi nocą, nocniki, lustra, kasze, kawę, herbatę, przybory kuchenne, filiżanki, szklanki i tak dalej, i tak dalej.  

embed

Początek ulicy Kościeliskiej, w oddali na końcu po prawej widać dzwonnicę stojącą kiedyś naprzeciwko drewnianego kościoła (który istnieje do dziś). Fot. z archiwum Muzeum Etnograficznego w Krakowie

Górale najczęściej wczasowiczom wynajmowali tzw. białe izby? 

Tak. Góralska chałupa składała się z dwóch pomieszczeń mieszkalnych: izby białej i czarnej. Ta druga wzięła nazwę od koloru ścian. Górale nie używali kominów, więc gryzący dym z pieca rozchodził się po pomieszczeniu, a następnie niewielkim otworem w dachu wychodził na zewnątrz. Odświętna biała izba była na szczególne okazje takie jak chrzciny czy wizyta znamienitego gościa. Nadawała się więc na przyjmowanie letników.  

W poradnikach poświęconych higienie zwracano uwagę na to, że czas najwyższy zerwać z tradycją utrzymywania białej izby, czyli pomieszczenia na pokaz. W tej czarnej potrafiło mieszkać w zaduchu nawet 10 osób, jeść i spać "na kupie", podczas gdy drugie pomieszczenie stało puste.     

Bardzo długo utrzymywała się też opinia, że żętyca, czyli serwatka z owczego mleka, jest lecznicza i pomaga leczyć gruźlicę.  

Jeżeli w pierwszej połowie XIX w. przyjeżdżano do Zakopanego, żeby coś leczyć, to raczej po to, żeby pić, a nie wdychać. W relacji Franciszka Kleina z 1827 r. można znaleźć informację o cudownych właściwościach wody z Morskiego Oka, której picie miało pomagać na "uciążliwości żołądkowe" w postaci braku łaknienia. Wielu autorów wspomnień pisało też o cudownych właściwościach serwatki. Aż w końcu doktor Tytus Chałubiński przywiózł w drugiej połowie XIX w. z angielskich uczelni nowiny o uzdrawiającym działaniu górskiego klimatu, czym potwierdził wcześniejsze przypuszczenia w tym przedmiocie.  

Jedno z sanatoriów prowadziła siostra noblistki Marii Skłodowskiej-Curie - Bronisława.  

Tak. Jednym z najbardziej luksusowych sanatoriów było to prowadzone przez doktora Kazimierza Dłuskiego w Kościelisku (wystawione w 1902 roku, budynek stoi do dziś). Sanatorium Dłuskiego znane było także z tego powodu, że doktor prowadził je z żoną Bronisławą, która także była lekarką i w dodatku siostrą noblistki Marii Skłodowskiej-Curie.  

Piszesz, że Zakopane było "krainą niemiłosiernie krótkich łóżek".  

Ktoś kiedyś w żartach tak nazwał tą miejscowość. Letnicy faktycznie skarżyli się na rozmiar mebli do spania. Rozmawiałam kiedyś na ten temat z kolegą, który pamiętał polską wieś z lat 50. I powiedział mi, że pod Krakowem jego dziadkowie spali dokładnie na takich samych. I jak dalej wyjaśniał, dziadek podczas spania układał się na ukos, trzymał nogi na krześle i nie widział w tym problemu. Dotarłam jeszcze do jednej podobnej relacji z innej części Polski. Inna sprawa to to, że ludzie byli wtedy niżsi, tak więc i meble musiały być mniejsze.  

Jak oceniasz współczesne Zakopane? 

Z bólem serca patrzę na dzisiejsze miasto. Do jakiegoś czasu jeszcze dbano o jednolitość architektoniczną, to, co powstawało w Zakopanem miało mieć określoną formę i bryłę.  

Z tego co widzę, teraz się od tego odchodzi. Na Krupówkach pojawiają się budynki pozostawiające wiele do życzenia, rażące swą nowoczesną bryłą, niepasujące do reszty. Jak dla mnie jest to niszczenie dziedzictwa narodowego. To tak, jak gdyby na Wawelu wystawić wieżowiec ze szkła. Ubolewam też nad tym, że nie dba się o dawne historyczne budynki, które popadają w ruinę. W 1884 r. Helena Modrzejewska wystawiła willę Modrzejów. Niestety czas i ludzkie niedbalstwo doprowadziły ją do ruiny - musiała zostać rozebrana. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. To, co powinno być wizytówką Zakopanego, to, co jest dziedzictwem narodowym - tak naprawdę znika, a w tym miejscu deweloperzy realizują swoje inwestycje. 

Uwielbiam Zakopane, ta miejscowość jest dla mnie magiczna. Ubolewam jednak nad tym, że zbyt słabo pielęgnuje się tu to, co jest jego największym atutem, czyli tradycję.

Więcej o: