Celtyckie krzyże, ruiny, ruiny, ruiny, trochę zielonych gór, dużo morza i piwo. To większość stereotypów o tym kraju, które słyszałam przed wyjazdem. Jak jest tam naprawdę? Sprawdziłam! Większość się potwierdziła ale i tak zostałam zauroczona tą wyspą. Nikt ze znajomych nie zareagował z podnieceniem na informację o naszym planie odwiedzenia Irlandii. Może dlatego, że ostatnio częściej mowa o niej w kontekście problemów nowej Polonii, podatków, kryzysu i wielu nieudanych cudów. Pojechaliśmy tam we dwójkę, by skonfrontować nasze wyobrażenia o Irlandii z obecnymi realiami.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Rzeczy spakowaliśmy w małe plecaki. Nie wiele zaplanowaliśmy. Nawet nie wiedzieliśmy czy jest możliwe wypożyczenie samochodu bez posiadania karty kredytowej. Postanowiliśmy się zdać na łut szczęścia. Auto pożyczyliśmy w Dublinie. Można to zrobić bez problemu i wystarczy karta debetowa. Musieliśmy zapłacić tylko pełne ubezpieczenie. Jazda z kierownicą po prawej stronie była niezwykle ciekawym wyzwaniem. Na początku, przy zjazdach z rond, byłam pilotem pilnującym zjazdów. Powtarzałam nieustannie z coraz większym naciskiem: "W prawo, prawoo, Prawooo, PRAWOOO..." tudzież: "W lewo, lewoo, Lewooo, LEWOOO..." z ulgą oddychając, kiedy wreszcie zjechaliśmy bezpiecznie na prostą drogę. Na początku ruszyliśmy na zachód do Galway, które wybraliśmy na naszą "bazę". Pilnując kierunku trasy, szosy zjazdów z rond przecięliśmy wyspę w je połowie. Deszcz towarzyszył nam przez cały dzień. Jedyną naszą pociechą był fakt, że centrum wyspy jest mało atrakcyjne zatem, deszcz nie był dla nas wielkim problemem.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Od drugiego dnia naszej podróży pogodę mieliśmy wyborną. Miejscowi Irlandczycy żartowali, ze przywieźliśmy im sierpniowe słonko z Polski. Jednak wyspa i tak wydawała się być przesiąknięta wilgocią. Jeździliśmy wąskimi dróżkami, na których ograniczenie prędkości do 80km/h wydawało się absurdem. Nie ograniczenie nie było męczące! Kiedy jechaliśmy już "sześćdziesiątką" nasza prędkość wydawała się i tak nadmierna. Chyba nigdy nie udało się tam osiągnąć owych 80 km/h. Zakręty, murki układane z kamieni na wysokość metra tuż przy krawędzi jezdni przyprawiały o delikatną klaustrofobię. Mimo to zachwycałam się nimi nieustannie. Na początku naszej wyprawy zatrzymywaliśmy się praktycznie w każdej wsi, ponieważ wszędzie fascynował mnie uroczy zniszczony kościół, zrujnowany zamek czy cmentarz z celtyckimi krzyżami. W połowie wyprawy mój towarzysz podróży miał mnie serdecznie dość. On chciał jechać dalej a ja wszędzie chciałam robić zdjęcia. Wreszcie ochłonęłam pod koniec wyprawy. Wówczas dopadło mnie lekkie znużenie. Podobne ruiny i obrazy napotykałam w każdej miejscowości i przestały tak bardzo zwracać moją uwagę. Ze znużenia obudziły mnie Moherowe Klify. Okazały się być niebywale piękne. Turkusowa woda pachnąca algami, gigantyczne skaliste ściany porośnięte mchami i żółtymi kwiatami , gdzieś tam w dole spienione fale, a dookoła ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu - tłumy turystów. Na zdjęciach nie widać tysięcy osób, które każdego dnia przelewają się wzdłuż skarp. Do wszystkich jadących na Klify: nie będziecie romantycznie i w samotności oglądać zachodu słońca z wyznaczonej trasy! Chyba że zrobicie tak jak my. Wbrew zakazom i absolutnie nielegalnie przeszliśmy na obszar "nieturystyczny". Nad ogrodzeniem, przez betonowe płotki, kamienne murki... krocząc tuż nad przepaścią nie raz czuliśmy jak serce podchodzi do gardła. Chciałam dojść do samego końca ścieżki. Zauważyła, że tam gdzie dociera mniej ludzi - od razu jest więcej ptaków, zamiast rozmów i krzyków słyszałam coraz mocniej odgłos morskich fal. Niestety z tego wspaniałego miejsca przegonił nas deszcz i silny wiatr. Trucht nad przepaściami to fenomenalna zabawa i wielka z własnym błędnikiem i bujną wyobraźnią.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Miałam ochotę poznać każdą, nawet najwęższą dróżkę. Irlandia jest tak piękna, że zawsze znajdowaliśmy coś urokliwego na obranej przypadkiem trasie. Ale włócząc się po prowincji raz po raz trafialiśmy na odludzia i stada owiec "pasących się" na środku jezdni. Bezczelne! Musiałam wychodzić z samochodu i je przeganiać, inaczej nie bylibyśmy w stanie przejechać. Ale chyba nie jestem dobrym pasterzem? Co przegoniłam jedną to za chwilę kolejne wracały zatarasować nam drogę. Wieczory spędzaliśmy oczywiście w irlandzkich pubach na piwie. Urocze spelunki, z muzyką i rozmownymi ludźmi. Uderzył mnie brak reklam ale nie narzekam to miłe nie widzieć tylu bilboardów co u nas. Stylizowane tabliczki informacyjne łudząco podobne do kierunkowskazów były same w sobie śliczne. Żadnych prowizorek ani tym bardziej wielkich, pstrokatych bilboardów zasłaniających krajobraz. Coś wspaniałego! Podobno na kilka dni przed naszym przyjazdem na głównym deptaku w Galway pojawiła się rozzłoszczona urzędniczka, która własnoręcznie pozbierała nielegalne szyldy i stojaki sprzed restauracji, zapakowała do auta i odjechała. Porządek musi być.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Odwiedziliśmy Galway, Cork, Dublin. Miasta nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Zniechęcała mnie ogromna ilość Polaków na ulicach. Zadziwiała mnogość polskich sklepów, a w zwykłych supermarketach polskie produkty. Niestety dwa razy droższe niż u nas. Od miast wolałam irlandzkie łąki, parki narodowe, góry, wybrzeże. Najpiękniej było tam, gdzie góry łączyły się z morzem. Urzekło mnie zachodnie i południowe wybrzeże. Przez całą podróż słuchaliśmy radia. Tak jak u nas w każdym zakątku Polski można "złapać" Radio Maryja, tak na wyspach zawsze można liczyć na stację nadającą na okrągło celtycki folk. Niby przyjemne i uszy przy tym nie bolą ale na dłuższą metę nie jest to do strawienia.
Zachodnie wybrzeże powyżej Galway to nie tylko zielone ale także rude, bezlesnie góry, często zamglone. Lasy wycięte w pień przed latami powoli odradzają się w szkółkach leśnych. Nieliczne pozostałości w parkach miejskich czy narodowych wyglądają jak wyjęte z bajek o elfach. Mchy porastające pnie do kilku metrów, rozłożyste gałęzie, bujnie porośnięte liśćmi nie przepuszczają do dna lasu wiele światła. Mrok i wilgoć, zapach grzybów - urzekająco piękne. Serce mi rosło na widok paralotniarzy. My mieliśmy do dyspozycji latawiec komorowy, który na szerokich plażach w rejonie Kerry sprawdzał się doskonale! Silny wiatr sprzyjał kitesurferom na buggy (to ci co mają deski z kółkami i z wielkim latawcem suną po plaży) i surferom na wysokich falach. Przez całą wyprawę spotykaliśmy objuczonych w plecaki wędrowców i zapalonych rowerzystów.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Pewnego wieczora przez przypadek (w czasie rozmowy z kasjerką w sklepie) dowiedzieliśmy się o uroczym hostelu w Silver Sands. W salonie, który za dnia służył jako kawiarnia, a wieczorem przemieniał się w bawialnię spędziliśmy cały wieczór. Na kominku ogień, trzech gitarzystów, grzane wino i my zanurzeni w miękkie kanapy. Jakbyśmy weszli w sam środek przyjęcia z okazji urodzin właściciela. Starszy hippis prowadzi biznes bardziej ze względu na towarzystwo niż dla zarobku. Jesteśmy amatorami pikników. Kraciasty koc, koszyk z przekąskami a obok nas stary zamek, rzeka czy wodospad. Na deser jadaliśmy jeżyny prosto z krzaka. Przechodziliśmy przez zamknięte bramy i płoty (pytając wcześniej właściciela o pozwolenie), by znaleźć to idealne miejsce na małą drzemkę w ciągu dnia. Zdarzyło się nam trafić na bardzo towarzyskie konie, ciekawe naszych zapasów. Odprowadziły nas od jednego płotu do drugiego.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Jedną z wielu ciekawostek była koralowa plaża nie oznaczona na mapie. Zamiast piasku wyścielona kawałeczkami korali. Pięknie mieniła się w słońcu. Na koniec podróży zostawiliśmy zwiedzanie Dublina. Przemaszerowaliśmy piętnaście kilometrów po ulicach, porcie, parkach i skwerach. Ot kolejna europejska stolica. Zdecydowanie bardziej wolałam przyrodę, konie pasące się na wzgórzach, łąki, górskie drogi i otwarte przestrzenie. Została jeszcze północna część wyspy, ale to już kierunek na inną wyprawę.
ZOBACZ całą galerię zdjęć z Irlandii!
Irandia to przede wszystkim fotografia krajobrazowa. W związku z bardzo zmiennymi warunkami pogodowymi w pierwszej kolejności należy zadbać o ochronę aparatu. Dla wygody montowałam niewielką parasolkę w pasie piersiowym plecaka. Miałam dwie wolne ręce a na aparat nie padał deszcz. Najlepsze momenty to te tuż przed lub zaraz po deszczu - gdy słońce odbija się w mokrych ulicach, lub przebija na krawędzi granatowej ciężkiej chmury robiąc bajkowe tło dla np. zamków czy cmentarzy. Również ciężkie niebo kontrastujące z mocno rozświetlonymi górami czy morzem wyglądało świetnie na zdjęciach. Zabrałam tylko jeden obiektyw 17-50, co było wymuszone ograniczonym miejscem w plecaku. Żałowałam, że nie mam makro, zwłaszcza na koralowej plaży czy przy fotografowaniu mchów porastających drzewa. Z tego samego powodu nie zabrałam statywu i bardzo było mi go brak w czasie robienia zdjęć we wnętrzach (żadne nie nadaje się do publikacji) i panoram. Wcześniej nie byłam panoramami zainteresowana, natomiast krajobraz po prostu prosił się o takie ujęcia. Strzelałam więc zdjęcia "z biodra". Opierałam aparat na biodrze i naciskałam spust migawki delikatnie obracając się wokół własnej osi. Z braku filtrów niektóre ujęcia są prostymi hdrami: montaż zdjęcia z nieba i ziemi. Nie spotkałam się z żadnym zakazem fotografowania, ani oczekiwaniem dokonania zań płatności. Irlandczycy chętnie pozowali do zdjęć, zwłaszcza późną nocą, na podwójnym gazie. Te zdjęcia niestety też nie nadają się do publikacji ;)
Artykuł pochodzi z miesięcznika FotoGeA.com