Taka właśnie jest z Lanckoroną - przycupnięta na wysokiej górze, ukryta w gęstych lasach Beskidu Makowskiego, nie narzuca się przejezdnym. Przypadkowych turystów w niej nie ma. Nie leży przy drodze, na trasie od miasta A do B, lecz całkiem na uboczu. To dlatego docierają do niej tylko ci, którzy naprawdę chcą. A chętnych nie brakuje
Lanckorona leży zaledwie 30 km na południowy zachód od Krakowa. Niejednego zagnało tu na malarski plener (to taka rękawica rzucona przez Małopolskę Kazimierzowi nad Wisłą, choć ten ostatni nic chyba sobie z tego nie robi), stąd w niektórych kręgach uważana jest za mekkę artystów. Krążą też o niej inne historie - podobno Wojciech Pszoniak, zachwycony widokami podczas wakacji w Toskanii, powiedział do żony: "Wiesz, tu jest tak pięknie. Zupełnie jak u nas w Lanckoronie!".
Przez gminę Lanckorona przebiega droga krajowa nr 96, łącząca Kraków z przejściem granicznym w Cieszynie. Komunikacja publiczna obsługiwana jest przez PKS oraz prywatne busy (tymi ostatnimi można dojechać szybko i tanio, lecz trzeba pamiętać, że w niedzielę liczba kursów jest ograniczona). Bezpośrednie połączenie kolejowe Lanckorona ma z Krakowem, Bielskiem-Białą, Kalwarią Zebrzydowską i Wadowicami. Przez Lanckoronę (a dokładnie przez najbliższą Lanckoronie stację kolejową "Kalwaria Zebrzydowska Lanckorona") przejeżdża pociąg jadący do Zakopanego. Ja wybrałam właśnie ten wariant. W sezonie turystycznym zawsze może się zdarzyć, że w naszym przedziale znajdzie się genialny czterolatek w drucianych okularkach, który uprzyjemni czas podróżnym, zadając podchwytliwe pytania zalęknionym i zrezygnowanym rodzicom. Gdy podobnych atrakcji zabraknie, niech wystarczą rozciągające się za oknem sielskie widoki Podbeskidzia.
Po godzinie podróży koleją jesteśmy na miejscu. Ze stacji kolejowej do Lanckorony można pójść szlakiem zielonym (rowerowo-samochodowym) lub niebieskim (przez las) - prawie cały czas w górę. Szacowany czas pokonania tego odcinka to ok. godziny (7 km), ale warto doliczyć dwa kwadranse, bo atrakcji po drodze nie brakuje (przy drodze czujny wędrowca zauważy stary, zmurszały drogowskaz z napisem "Tadeusz". Gdy podąży za nim, jego oczom ukaże się chyba najwyższa na świecie huśtawka i daję głowę, że nawet dorosłym trudno będzie się jej oprzeć A w willi "Tadeusz" podobno chętnie bywał sam Józef Piłsudski).
Główną atrakcją i tym, co przyciąga do Lanckorony turystów (na pewno tych, którzy nie wiedzą o huśtawce), jest słynna XIX-wieczna zabudowa. Drewniane domy na marmurowych podmurówkach (często kryjących sklepione piwnice) mają charakterystyczne podcienie, czyli mocno wysunięte okapy. Niegdyś chroniły przed słońcem i deszczem miejscowych kupców. Dziś pragmatyzm ustąpił nieco miejsca promocji, a podcienie stały się znakiem rozpoznawczym Lanckorony. To dlatego każdy, kto chce wybudować dom w okolicach rynku, musi przedstawić projekt uwzględniający taki właśnie charakterystyczny dach. Większość domów spłonęła wprawdzie podczas ogromnego pożaru w 1869 r., lecz dzięki temu, że odbudowano je w tradycyjnym stylu (i do tego w błyskawicznym tempie, co każe wyrobić sobie pewien pogląd na temat mieszkańców), wciąż tworzą zwarty architektonicznie zespół. Niegdyś przez wysokie bramy pośrodku (a czasem z boku) frontowych ścian domów wjeżdżały wozy. Dziś szkapiny zastąpiły konie mechaniczne, a drewniane wrota zmieniły swoją funkcję. Na dawnych klepiskach zasadzono słoneczniki i malwy, miętę, melisę i lubczyk. Malwy wystrzeliły w niebo i tak powstały tajemnicze ogrody za tajemniczymi drzwiami. Uwaga: można wejść do gospodarzy i powtykać nos w nie swoje kwiaty. Najlepiej zachowane domy stoją przy wschodniej pierzei rynku oraz na ulicach Świętokrzyskiej, Zamkowej, Krakowskiej i Piłsudskiego.
Na rogu rynku i Piłsudskiego, w jednej z niewielu chat, które ocalały po pożarze w 1868 roku mieści się Muzeum Regionalne (pod numerem 133). Zgromadzono w nim eksponaty pochodzące z Lanckorony i okolic: meble, narzędzia rolnicze, rzemieślnicze, przedmioty codziennego użytku. W muzeum jest też mały sklepik z pamiątkami, oferujący m.in. lalki w strojach lanckorońskich mieszczek, olejek dziurawcowi i śliczne kolorowe kulki z ceramiki. Spoczywają w wielkiej misie, w której można przebierać do woli, a z wybranych kulek zrobić sobie np. korale.
Lanckoroński rynek - ponoć najbardziej stromy rynek na Bursztynowym Szlaku (o spadku 9,5 %) - jest jak Rzym - prowadzą do niego wszystkie drogi i ulice, więc zabłądzić nie sposób, nawet gdyby się chciało. I choć rynek jest prostokątny, a ulice są cztery, to znudzić się też trudno: można godzinami przyglądać się ułożeniu desek, rzeźbionym zdobieniom i wymyślnym dekoracjom za szybami okien (dochodząc przy okazji do wniosku, że w tej dziedzinie lanckoronianie prowadzą chyba między sobą cichą rywalizację). Można też wstąpić do piekarni, o której śpiewał Marek Grechuta po ciepłą drożdżówkę z jabłkami.
Opuszczając rynek, ulicą św. Jana idziemy w stronę Góry Zamkowej. Po drodze warto zwiedzić zabytkowy XIV-wieczny kościół św. Jana Chrzciciela, pamiętający czasy Kazimierza Wielkiego. Idąc cały czas w górę, mijamy willę "Pod Zamkiem" i wchodzimy w teren zalesiony. Skręcając w prawo, leśną drogą docieramy do polany leżącej przed fosą obronną i ruinami zamku.
Na samym szczycie Góry Zamkowej stoją ruiny lanckorońskiego zamku. Zamek wybudował Kazimierz Wielki, potem swoje intrygi knuł w nim obrażony Mikołaj Zebrzydowski, zamek służył także konfederatom barskim (o czym przypomina wmurowana obok zrębów budowli tablica), wreszcie niewiele z niego zostało. Latem u stóp zamku odbywa się radosny festyn, lecz poza tym okresem same ruiny nie są zbyt interesujące. Za to okolica tak - ze zbocza rozciągają się widoki na Kraków, Klasztor na Bielanach, Kalwarię Zebrzydowską wraz z klasztorem i kompleksem ścieżek kalwaryjskich (wpisanych na listę Dziedzictwa UNESCO), Babią Górę, a przy dobrej pogodzie nawet na Tatry. Tutaj także rozpoczynają się szlaki alejek wytyczonych z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Lanckorony. Łączna długość ścieżek wynosi około 10 km, trasy są dobrze oznaczone i wyposażone w podstawową infrastrukturę turystyczną i wypoczynkową. Do wyboru jest pięć tras o romantycznych nazwach: Dawny Trakt Królewski (szlak czerwony), Aleja Zakochanych (szlak zielony), Droga na Moczary (szlak niebieski), Aleja Cichych Szeptów (szlak żółty) i Droga do Dawnego Kamieniołomu (trasa oznaczona kolorem brązowym). Ponoć najczęściej wybieranym wariantem jest spacer dwiema trasami okrążającymi Górę Lanckorońską - Aleją Zakochanych i Aleją Cichych Szeptów. Taki spacer zajmuje ok. 55 min. Trasy zostały pomyślane w ten sposób, by łatwo można było trafić z powrotem na rynek. Nie warto się jednak z tym spieszyć. Przygotowane punkty biwakowe zachęcają do odpoczynku i pikniku, a leśne otoczenie, świeże powietrze i piękne widoki uspokajają i sprawiają, że już niejeden "letnik" osiadł w Lanckoronie na stałe. Przez opisany obszar prowadzą także trzy dłuższe turystyczne szlaki PTTK-owskie (niebieski, żółty i czerwony), "bursztynowe trasy rowerowe" oraz trasa bryczek konnych. Ta ostatnia nawiązuje do czasów dwudziestolecia międzywojennego. Wtedy to Lanckorona rozwijała się prężnie jako miejscowość turystyczna i wypoczynkowa, a turystów (popularnie zwanych worcorzami lub letnikami), którzy przyjeżdżali koleją i wysiadali na stacji Kalwaria-Lanckorona w Brodach, podwoziły na Rynek lanckoroński liczne konne bryczki.
Oglądanie pod wieloma kątami pobielonych wapnem lub szalowanych deskami ścian potrafi zmęczyć niejednego badacza, a nic tak nie zaostrza apetytu jak świeże górskie powietrze. Turysta zgłodniały to często zły i bez sił do dalszego zwiedzania, więc obiad winien być podany natychmiast. Więc gdy turysta zoczy, że w Lanckoronie jest tylko jedna kawiarnia ("Cafe Pensjonat") i jedna restauracja (pamiętająca czasy towarzysza Gierka "Sielanka") - ach, jaka to będzie radość! Żegnaj klątwo kapitalizmu z setką knajp, spośród których człowiek nie umie wybrać, a gdy już się zdecyduje, jest tak głodny, że ostatecznie idzie do najbliższej. Witaj zupo lanckorońska (z ogromną ilością mielonego mięsa) i wielka szklanko soku bananowego z wiśniówką (w której przeważa wiśniówka). Jak to zwykle bywa z monopolistami - ceny szokują. W Krakowie tak tanio nie zjemy!
Gdy 13 lipca 1933 roku Lanckorona utraciła prawa miejskie i stała się wsią letniskową, wydawało się, że dzień jest pechowy, a miejscowość złote czasy ma już za sobą. Jednak nic z tych rzeczy, bo dziś odkrywana jest na nowo. Unikatowy w skali kraju układ urbanistyczny, malownicze krajobrazy, swoisty mikroklimat, czyste powietrze, a przede wszystkim cisza i spokój, które dają możliwość dobrego wypoczynku od zgiełku dużego miasta - nic dziwnego, że miejsce podoba się przyjezdnym. Lanckorona, będąc znakomitym punktem wypadowym do wycieczek - w Beskid Makowski, na Dróżki Kalwaryjskie, do Wadowic, czy Krakowa, dysponuje ogromnym turystycznym potencjałem. By przekonać się, czy mniejszym, czy większym niż Toskania, trzeba po prostu przyjechać.
Więcej informacji na temat Lanckorony można znaleźć na stronie internetowej: http://www.lanckorona.pl/