Mała dygresja na temat tradycyjnej czeskiej kuchni: ano Czesi faktycznie knedlikowy naród, tyle, że nie każdy Polak rozumie, co to typowy knedlik. Owszem jada się tu drożdżowe czy ziemniaczane kulki wypełnione owocami, ale prawdziwa gwiazda to delikatna podłużna bułka na kształt paryskiej, podgrzewana i podawana w plastrach jako dodatek do mięsiw. Czech bowiem nie królik, sałatę jada rzadko, a podstawa żywienia to gulasze, polędwice w sosach i kurczak na sto sposobów. Wszystko tłuste, zawiesiste i rozlewające się poetycko po talerzu - idealna kąpiel dla knedlikowych plastrów. Do tego nieźle obsmażona ze skwarkami kapusta i kufel pełnego jasnego, i nasi południowi sąsiedzi są w siódmym niebie.
Czeska Kuchnia shutterstock
Weszliśmy do lokalu i nas wmurowało, bo okazało się, że to nowoczesna wersja komunistycznego baru mlecznego z samoobsługą. Pani w czepku daje tacę i kartkę na spisywanie zjedzonych produktów, a potem trzeba samemu walczyć o miejsce w kolejce do kotła czy wolny stolik. Najkrótszy ogonek był do garów ze słodkim, więc poszliśmy na łatwiznę. Wzięłam trzy wielkie knedle z malinami, twarogiem i sosem waniliowym, moja druga połówka szyszki z makiem, czyli coś na kształt naszych kopytek, tylko większe i obtoczone w maśle, cukrze pudrze i zmielonym maku w ilości hurtowej.
Po drodze do wolnego skrawka stołu zaglądam ludziom w talerze i widzę, że wszyscy, od Chińczyków z wiecznie błyskającymi aparatami po nieco nobliwe angielskie pary, raczą się właśnie zestawami mięso z piwem. Para obok nas spożywa ziemniaki gniecione z grochem, z sosem śmietanowym i jajkiem na twardo. Moja czeska sympatia mówi, że to też tradycja z babcinej kuchni.
Kończymy konsumpcję słodkich, puszystych i piekielnie dobrych klusek, i udajemy się do kasy uiścić rachunek. Tak się jednak składa, że Pani z chochlą zapisała nasze dwa obiady na jednej kartce, więc drugą pustą bezmyślnie zostawiliśmy na tacy. I tu pojawia się problem godny "Misia", bo Pani kasjerka chce od nas dwie kartki nawet, gdy tłumaczymy, że wszystko zjedzone jest na jednej. Jeden człowiek - jedna kartka na wejściu, więc bez kartki człowiek nie może wyjść, bo system padnie. Oczyma wyobraźni widzę siebie-zakładniczkę, uwięzioną tygodniami pośród dymiących garów i myjącą podłogi, aby odpracować grzechy. Owszem, można się wykupić: Pani informuje, że za zgubioną kartę (świstek papieru z pieczątką) należy się opłata równowartości 70 PLN.
Restauracja shutterstock
Przez pół godziny przeczesujemy więc lokal w poszukiwaniu tacy. W końcu trafiamy do punktu mycia naczyń, a tam trzy ukraińskie dziewczęta, z którymi nie sposób się skomunikować. Migamy, pokazujemy, wykorzystujemy wszelkie znane słowiańskie słownictwo. Niewielki skutek. Przypadkowo właśnie na zlewozmywak wjeżdża taca z moją przepustką do wolności, więc porywamy ją i ewakuujemy się jak najszybciej. Na wyjściu rzucam jeszcze raz okiem na wspaniałe knedlikowe talerze i postanawiam, że trzeba rodaków uświadomić jak działa terror kartkowy zanim na hurra i z ułańskim polotem najadą czeskie jadłodajnie. Jedźcie więc na piwo i wspaniałe kluski z mięsem, ale systemu nie próbujcie oszukać!
AUTOR: AGATA CHABIERSKA