Tym bardziej, że odwiedziliśmy je w przeddzień święta Tet, czyli wietnamskiego Nowego Roku, obchodzonego w tym samym czasie przez Chińczyków. Tłumną obecność turystów wynagrodziła nam iście bajeczna atmosfera miasta pełnego czerwonych lampionów i dymu kadzideł. Wąskimi ulicami starego miasta mknęły obładowane pomarańczowymi drzewkami skutery, a nad położonym w centrum miasta jeziorem Hoan Kiem szybowały kolorowe latawce.
Hanoi ma jednak mnóstwo do zaoferowania i w zwykły dzień. Sercem (mocno bijącym) miasta jest stara dzielnica handlowa, zwana dzielnicą trzydziestu sześciu ulic, w której biznes trwa podobno nieprzerwanie od tysiąca lat. Ze względu na historyczne otoczenie, kulinarne atrakcje i niezaprzeczalny, choć nieco chaotyczny urok tego miejsca, to właśnie tu skupia się najwięcej hoteli i pensjonatów, do których trafiają turyści z Zachodu. Stare miasto ma w noclegowej ofercie coś dla każdego, od wrażliwych na punkcie budżetu plecakowców, po poszukiwaczy luksusu. Już za kilkanaście dolarów można wynająć komfortową "dwójkę" z łazienką i wszechobecną w wietnamskich hotelach telewizją satelitarną.
To od starego miasta najlepiej zacząć hanojską włóczęgę bez jasno określonego kierunku, choć pomysł ten może nie spodobać się miłośnikom ciszy i relaksujących spacerów. Przechadzka tutaj przypomina bardziej przedzieranie się przez dżunglę skuterów, które, w zależności od punktu widzenia, albo radośnie oznajmiają swój przejazd, albo maltretują pieszych nieustannym korzystaniem z klaksonu.
Stare miasto to prawdziwy żywioł: mięsno-warzywne targi sąsiadują tu z zatłoczonymi ulicznymi jadłodajniami, do których bardzo przywiązani są Wietnamczycy, a nad wąskimi ulicami królują malownicze plątaniny kabli. Niezliczone sklepy z pamiątkami oferują skarby w przystępnej cenie: jedwabne szale, malowane pałeczki, lampiony. Ale handel w starym mieście ma nie tylko turystyczne oblicze. W dzielnicy, gdzie każda nazwa ulicy pochodzi od fachu, którym trudnili się niegdyś jej mieszkańcy, czyli rzemieślnicy przybyli do stolicy, by spełniać potrzeby cesarskiego pałacu, do dziś znajdują się ulice, na których sprzedaje się na przykład tylko buty, papier albo... kamienie nagrobne.
W obrębie starego miasta dobrze widać rozkwit drobnej przedsiębiorczości w coraz bardziej liberalnym gospodarczo Wietnamie. Mnożą się rodzinne restauracje, czasem o bardzo eklektycznym wystroju i menu (pizza i sajgonki), a znane hotelowe marki klonowane są w nieskończoność, co prowadzi do schizofrenicznych wyborów między pięcioma pensjonatami o tej samej nazwie.
Trochę łapą, trochę papą, czyli o komunikacji w podróży czytaj w serwisie GazetaEdukacja.pl
Przechadzka po starym mieście zapewnia sporo architektonicznych wrażeń, na czele z hanojską osobliwością, czyli dziwacznie wąskimi kamienicami, zwanymi "tunelowymi domami", których nazwa bierze się stąd, że za cienkimi jak zapałki fasadami rozciągają się długie na wiele metrów korytarze. Najczęstsza proporcja to podobno zaledwie trzy metry wszerz i sześćdziesiąt wzdłuż. Ten zaskakujący zwyczaj budowlany ma bardzo proste wytłumaczenie: cesarski podatek od nieruchomości naliczany był od szerokości fasady budynku.
Tak, jak miało to miejsce od setek lat, granica między tym, co prywatne i publiczne łatwo się zaciera w obrębie starej dzielnicy Hanoi. Pomieszczenie sklepowe po bliższym przyjrzeniu okazuje się rodzinnym salonem, wyposażonym w telewizor i ołtarz ku czci przodków. Szczególnie wyraźnie widać to w okolicy święta Tet: właściciele sklepików i małych zakładów świętują wraz z rodzinami przy otwartych drzwiach, jednak myliłby się ten, kto sądzi, że ma prawo zakłócić rodzinną ceremonię swoimi konsumpcyjnymi zachciankami.
W związku z tym, że każda z kupieckich i rzemieślniczych gildii wznosiła swoją własną świątynię, stare miasto roi się ukrytych między domami świątyń buddyjskich, zasnutych dymem kadzideł, z ołtarzami uginającymi się w okresie noworocznym od kwiatów, słodyczy i owoców, wśród których trafia się czasem puszka wybornego wietnamskiego piwa 333.
Wypróbuj przepisy kuchni wietnamskiej z serwisu Ugotuj.to!
Za granicami starego miasta, w samym centrum Hanoi leży owiane legendą jezioro Hoan Kiem, otoczone nastrojowymi wierzbami i tamaryndowcem. Hoan Kiem to po wietnamsku "jezioro odzyskanego miecza", w związku z przypowieścią o wyłowionym stąd cudownym orężu, które umożliwiło przyszłemu królowi Le Thai To spektakularne podboje i zaprowadziło go na tron. Pewnego dnia po niezwykłą broń zgłosił się jednak jej prawowity właściciel, którym był wielki żółw. Ponoć na dnie jeziora do dziś żyją gigantyczne żółwie, którym, jako legendarnym opiekunom miasta, oddaje się hołd w położonej na środku jeziora ustronnej świątyni Ngoc Son, wzniesionej, nawiasem mówiąc, ku czci patrona literatury, Van Xuonga. Wokół jeziora, nad którym rano zbierają się adepci tai chi, życie tętni do późnego wieczora, a turyści kuszeni są pamiątkowymi zdjęciami, chińską kaligrafią i kserokopiami przewodników "Lonely Planet".
Mówi się, że Hanoi, choć ruchliwe i pełne zgiełku, jest miastem na miarę człowieka. Z architektonicznego punktu widzenia, niemała w tym zasługa francuskich kolonizatorów i budowanych przez nich szerokich bulwarów, ocienionych drzewami alei, eleganckich dzielnic willowych. Rozsiane po całym mieście pozostałości kolonialnej architektury najlepiej podziwiać w położonej na południe od jeziora Hoan Kiem dzielnicy francuskiej. Wśród stylowo zmurszałych kamienic i "bezowych" fasad znajdują się tutaj takie perełki, jak słynny hotel Metropole (dziś Sofitel Metropole), w którym spędzali potajemnie swój miesiąc miodowy Charlie Chaplin i Paulette Goddard i gdzie nad "Spokojnym Amerykaninem" pracował Graham Greene.
Kolonialnego blichtru można też zakosztować w licznych hanojskich kawiarniach, na czele z Kinh Do Café, na tarasie której popijała kawę bohaterka filmu "Indochiny"grana przez Catherine Denevue.
Inną ciekawą pozostałością po Francuzach, którzy, nawiasem mówiąc, przyczynili się również wydatnie do unicestwienia wielu skarbów wietnamskiej architektury w Hanoi, jest neogotycka katedra świętego Józefa, do złudzenia przypominająca paryską Notre-Dame. Wieczorem warto przysiąść na chwilę w jednej z tętniących życiem kawiarni na placu przed katedrą, by stamtąd kontemplować jej mroczną, oblanym żółtym światłem fasadę.
Po spotkaniu z ponurym neogotykiem dobrze zafundować sobie chwilę wytchnienia w barwnej konfucjańskiej Świątyni Literatury, czyli Van Mieu, jednej z najciekawszych świątyń Hanoi, gdzie od XI wieku miał swoją siedzibę pierwszy wietnamski uniwersytet. Pracowitych mandarynów, ostoję cesarskiej potęgi biurokratycznej, upamiętniają szeregi kamiennych stal, na których wykaligrafowano imiona zasłużonych, którym udało się zdobyć tytuł doktora. Na jednym z dziedzińców można przy odrobinie szczęścia prześledzić rozgrywany przez siwowłosych mistrzów pojedynek wietnamskich szachów, komentowany przez megafon i obserwowany przez zastygłą w napięciu publiczność.
Najbardziej osobliwą atrakcją turystyczną Hanoi jest mauzoleum Ho Chi Minha, ojca-założyciela komunistycznego Wietnamu. Wiedzie do niego aleja oświetlona groteskowymi neonami w kształcie sierpa i młota, a zabalsamowany "wujek Ho" spoczywa w ciężkim betonowym niby-Partenonie, dla którego inspiracją miał być rzekomo...kwiat lotosu. Planujący wizytę muszą liczyć się z pobudką skoro świt i długimi kolejkami: chętnych nie brakuje, a mauzoleum zamyka swe podwoje już koło południa.
Pobyt w stolicy Wietnamu obfituje w rozkosze stołu lub - stoliczka, w zależności od tego, czy zdecydujemy się na posiłek w jednej z wielu doskonałych restauracji, czy biesiadowanie z mieszkańcami Hanoi w ulicznej jadłodajni. Absolutną podstawą hanojskiego menu jest wołowy lub drobiowy rosołek z ryżowym makaronem, doprawiony cynamonem, imbirem, świeżą miętą i limonką, o którym pisarz Huu Ngoc mówił, że jest wkładem Wietnamu w "szczęście ludzkości". Najlepsze pho podawane jest podobno na ulicy, ale mniej odważni podróżnicy mogą go też spróbować w popularnej sieci pod wiele mówiącą nazwą Pho24.
Największa frajda tutejszej kuchni tkwi w zasadzie: zrób to sam. Dotyczy to na przykład świeżych sajgonek, które w niektórych restauracjach można zwijać samodzielnie, a także wielu innych potraw, które trafiają na stół jako "półgotowce". Królową wśród nich jest zdecydowanie słynna ryba cha ca, podawana we wrzącym kociołku wraz z zestawem, na który składają się orzeszki ziemne, makaron ryżowy, bazylia i chili. Sekret dania polega na połączeniu składników na chwilę przed spożyciem, czemu zawdzięcza ono swój intensywny, świeży aromat.
Podobna filozofia przyświeca serwowaniu legendarnej wietnamskiej kawy, podawanej w blaszanych minikafeterkach, z których spływa powoli do filiżanek zalanych diabelsko słodkim mlekiem.
Po uczcie czas na rozrywkę. Pod żadnym pozorem nie można opuścić Hanoi bez odwiedzin w teatrze tradycyjnych wodnych marionetek, który znajduje się w samym centrum miasta, po północno-wschodniej stronie jeziora Hoan Kiem. Prawie dwugodzinny, brawurowy spektakl rozgrywa się w całości na powierzchni wody, a aktorzy poruszający kukiełkami zza kurtyny stoją w niej zanurzeni po pas. Przedstawieniu towarzyszy niezwykła muzyka wykonywana na starowietnamskich instrumentach, na czele z jednostrunowym dan bau, którego uwodzicielska moc owiana jest legendą. Być może to właśnie jego sprawka, ale Hanoi naprawdę zawróciło nam głowie.