Genua nie jest tak okupowana przez turystów jak Wenecja, jej dawna rywalka na morzach. Mimo że epoka morskiej dominacji skończyła się po epidemii "czarnej śmierci" i porażce w wojnie z Wenecją pod koniec XIV w., do dziś Genua jest największym portem w kraju. Genueńczycy zawsze mieli opinię rozważnych w interesach - zazdrośni Włosi z innych regionów przyczepili im etykietkę dusigroszów. Jednak ani po mieście, ani po stylu życia mieszkańców nie widać skąpstwa.
O przeszłości przypominają fortece na strzegących portu wzgórzach i średniowieczna brama miejska - Porta Soprana (obecnie w centrum). Wyjątkowej urody zabytkiem jest katedra San Lorenzo. Zbudowano ją na fundamentach z czasów cesarstwa rzymskiego, ale pasiasta biało-grafitowa fasada nosi ślady przynajmniej pięciu stylów. Wnętrze zdradza lewantyńskie inspiracje architektów i przywodzi na myśl świątynię w Kordobie. Tutaj zaczynamy spacer po wąskich uliczkach zwanych caruggi .
- Paganini non ripete! - wołają genueńczycy, gdy nie chcą kolejny raz mówić tego samego. Powiedzenie wzięło się stąd, że Paganini nigdy, mimo owacji, nie zagrał na bis. Urodzony w 1782 r. w Genui wirtuoz (zmarł w 1840 r. w Nicei) nie ma w rodzinnym mieście muzeum, pamiątki po nim są rozsiane po całym świecie. Choć w Palazzo Tursi (dawny ratusz) poświęcono mu tylko jedną salę, warto tam dotrzeć, by zobaczyć m.in. dwie pary skrzypiec maestra, w tym jego ulubione - słynne Guarneri del Gesu. Część komnat późnorenesansowej rezydencji księcia Tursi wciąż zajmują miejscy urzędnicy (w sali balowej udzielane są śluby), reszta to galerie sztuki wchodzące w skład kompleksu muzeów Strada Nuova (bilet - 7 euro, dzieci - 5, 48-godzinna karta do wszystkich muzeów w Genui - 16 lub 20 euro z dwudniowym biletem autobusowym). W XVI i XVII w. uszlachceni kupcy budowali wzdłuż Strada Nuova (dziś via Garibaldi) wyszukanie zdobione wille i pałace. Prawdziwe perełki kryją otoczone arkadami dziedzińce - fikuśne fontanny, wiszące ogrody, sadzawki z egzotycznymi rybami. Arystokracja hojnie wspierała artystów, a dziś efekty mecenatu można podziwiać w dwóch pałacach: Palazzo Bianco i Rosso. Znajduje się tam bogata kolekcja obrazów szkoły genueńskiej (m.in. Bernardo Strozzi, Luca Cambiaso) oraz dzieła takich mistrzów włoskiego i flamandzkiego baroku, jak Veronese, Caravaggio, Rubens czy van Dyck. Od liczby płócien nie wolno jednak dostać zawrotu głowy, bo w Palazzo Rosso czeka dodatkowa atrakcja. Windą wjeżdżamy na dach, skąd roztacza się panorama Genui - od starych doków po rozrastające się na wzgórzach nowoczesne dzielnice - a pod nami ciągną się zabytkowe krużganki Palazzo Tursi. W 2006 r. cała Strada Nuova została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Krzysztof Kolumb to obok Paganiniego najsławniejszy genueńczyk. Na starym mieście w zaułku Vico Diritto stoi skromny dom, w którym przyszły odkrywca prawdopodobnie spędził dzieciństwo. Natomiast dom tkacza Domenico Kolumba, gdzie jego syn przyszedł na świat w 1451 r. (zm. 1506 w Valladolid), nie dotrwał do naszych czasów. Najwdzięczniejszym hołdem, jaki współcześni złożyli niedocenianemu za życia admirałowi, są położone na wzgórzu za Piazza della Vittoria (naprzeciwko dworca Brignole) kwiatowe dywany przedstawiające statki Kolumba: "Ninę", "Pintę" i "Santa Marię".
Genua może się pochwalić wieloma wspaniałymi żeglarzami. Stąd pochodzili odkrywcy Wysp Kanaryjskich i Azorów, tu wychował się i zmarł Andrea Doria (1466-1560), zwany Królem Mórz. Ten pogromca piratów oraz obcych flot w XVI w. wyzwolił Genuę spod władzy francuskiej, wiążąc jednak swoje miasto z Hiszpanią. Dorobił się przy tym olbrzymiego majątku, a jeden z jego pałaców wciąż stoi przy Strada Nuova.
Patron głównego placu miasta Piazza De Ferrari nie ma nic wspólnego z samochodami. Chociaż gdyby wytrawny finansista książę Raffaele de Ferrari (1808-76) dożył epoki motoryzacji, pewnie zainwestowałby w nowy wynalazek. Dziś przy placu można podziwiać klasycystyczne i secesyjne budynki opery, akademii sztuk pięknych, banków oraz (obowiązkowy w każdym włoskim mieście) pomnik Garibaldiego. Na środku tryska wielka fontanna - ulubione miejsce spotkań uczniów i studentów. Z Piazza De Ferrari wchodzi się także do najsłoneczniejszego, dzięki żółtemu tynkowi, budynku w Genui, czyli do Pałacu Dożów urządzonego z przepychem godnym dawnych gospodarzy.
Komu mało ociekających złotymi sztukateriami wnętrz, niech uda się do Palazzo Reale. Po kongresie wiedeńskim (1814-15) stał się posiadłością dynastii sabaudzkiej, czyli znienawidzonych przez genueńczyków władców Piemontu, do którego Liguria została wcielona. A do wyzwolenia doprowadził inny krajan Kolumba - Giuseppe Mazzini (1805-72). Naprzeciwko Palazzo Reale znajdują się zabytkowe budynki uniwersytetu, jednego z największych we Włoszech, ale nie najstarszych - założono go dopiero w... 1471 r. Dziś pod drzwiami uczelni krążą młodzi komuniści, agitując każdego bez wyjątku - zwykle bez skutku (w niegdyś lewicowej Genui coraz więcej osób ma centrowe przekonania).
Gratką dla młodszych turystów jest największe w Europie akwarium. Dorośli też nie będą nim zawiedzeni, gdyż bogatszą kolekcję podwodnej flory i fauny można zobaczyć najbliżej w... Hongkongu albo Sydney. Według rankingu włoskich muzeów więcej osób odwiedziło tylko Muzea Watykańskie! W kompleksie 71 zbiorników i basenów zgromadzono ponad 600 gatunków wodnych stworzeń, m.in. z Amazonii, Karaibów, Morza Czerwonego i Arktycznego. Wśród rezydentów akwarium są zagrożone wyginięciem pingwiny, foki, żółwie wodne i koralowce. Nie wszystkie zostały szczelnie odgrodzone szybami od zwiedzających - można pogłaskać np. płaszczki (bilet 15 euro, dzieci 4-12 lat - 9, młodsze za darmo).
Po co najmniej dwugodzinnej wizycie w zaciemnionych salach akwarium na dworze oślepia nas słońce. Wychodzimy na promenadę biegnącą ku Staremu Portowi. Wspomnieniem o jego średniowiecznej potędze jest La Lanterna - 77-metrowa latarnia morska podwyższona o 40-metrową skałę, na której stoi. Daje światło na odległość 27 mil morskich (50 km). Jeszcze za życia Kolumba (jego stryj Antonio był latarnikiem) miała na sąsiednim cyplu bliźniaczą siostrę, ale w 1506 r. podczas walk z Francuzami genueńczycy przez pomyłkę zbombardowali własne wieże. W 1543 r. odbudowano tylko La Laternę, którą dziś można zwiedzać. Dopiero z tarasu na jej szczycie widać, jak skalisty i niebezpieczny dla statków jest tu brzeg.
Chcąc poznać uroki liguryjskiej riwiery, trzeba wyjechać z zatłoczonego miasta. Najlepiej wybrać pociąg regionalny, który za umiarkowaną cenę (powrotny ok. 9 euro) dowiezie nas do maleńkich miejscowości przycupniętych tuż nad morzem. Jeżeli mamy za mało czasu, żeby zobaczyć wschodnią i zachodnią część Zatoki Genueńskiej, polecam kierunek La Spezia. Startujemy z Genova Brignole, jednego z najpiękniejszych dworców we Włoszech - eklektyczny, nieco neobarokowy budynek przypomina pałac. Wzniesiono go na początku XX w., aby polepszyć komunikację z bogatym Mediolanem, w którym właśnie miała się odbyć wystawa światowa (1906 r.).
Po półgodzinnej jeździe docieramy do Rapallo słynącego z łososiowych willi oraz XVI-wiecznego Castello sul Mare, o którego mury rozbijają się morskie fale. W Rapallo bywał Fryderyk Nietzsche, Zygmunt Freud i Ezra Pound. Tu w 1922 r. Niemcy i bolszewicka Rosja podpisały niekorzystny dla Polski traktat o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych i zrzeczeniu się wzajemnych roszczeń.
Jednak to nie Rapallo jest ostatecznym celem naszej eskapady. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach wysiadamy w Monterosso, pierwszym z pięciu miniwybrzeży znanych pod wspólną nazwą Cinque Terre. Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore to bajkowe miejscowości nad uroczymi zatoczkami. Nad każdą góruje zamek, stara baszta albo zabytkowe sanktuarium. Każda jest labiryntem brukowanych caruggi , w którym ukrywają się sklepiki z regionalnymi specjałami, np. słodkim winem Sciacchetrr z niemal wysuszonych winogron, cytrynowym likierem limoncino , pikantnym czerwonym pesto albo makaronem troffie z pszenicznej mąki i jadalnych kasztanów. W Cinque Terre bez trudu można znaleźć stolik w niedrogiej restauracji, gdzie serwują tagliatelle z sosem grzybowo-fasolowym. Dobrym wyborem będzie także wizyta w rodzinnej pizzerii, gdzie pizzę ze świeżymi anchois przyrządza się tradycyjnie, bez pośpiechu. Gotową skrapia się co najwyżej ostrą oliwą. Jeżeli nieobyty turysta poprosi o keczup, musi się liczyć z wyproszeniem z lokalu.
Na poobiedni spacer idziemy ścieżką widokową w poprzek skalistego brzegu. Droga z Monterosso do Riomaggiore zajmuje ponad pięć godzin i nie sposób ją pokonać w plażowych klapkach. Za najbardziej malowniczy fragment uchodzi Via dell'Amore zaczynająca się w Manarola. Jednak nawet przejście pierwszego fragmentu z Monterosso do Vernazzy daje wyobrażenie o wyjątkowości tego zakątka. Po przechadzce czas na plażową sjestę. Przejrzysta, lazurowa woda zachęca do kąpieli, a co odważniejsi pływacy skaczą do morza z przybrzeżnych skał. Popołudniowe słońce grzeje najmocniej, wiec chłodzimy się, sącząc granitę (skruszony lód zalany sokiem). Aż żal wracać do miasta!
Lecz w Genui czekają inne rozkosze dla oczu i podniebienia. Grzechem byłoby nie spróbować tutejszego pieczywa focaccia - do ciasta dodaje się dużo oliwy i szczyptę rozmarynu. Kluby z muzyką do tańca są otwierane dopiero po godz. 22, ale wieczór należy zacząć trzy godziny wcześniej od aperitivo . W dobrych lokalach do wina lub drinka podawany jest zestaw przystawek - oliwki, pesto, ciepła focaccia zapiekana z serem lub salami, a niekiedy omlet i świeże śledzie. Z alkoholi zamiast towarzyszącego wszystkim posiłkom wina warto wybrać ciekawe drinki. Mnie polecono Negroni, z ginu, gorzkiego campari i słodkiego wermutu (zmieszanych w równych proporcjach), z dodatkiem plastrów pomarańczy - podobno ulubiony drink genueńskich studentów. Potem ruszamy na spacer ku pięknie podświetlonej Porta Soprana, skąd zaczęliśmy wizytę w starej Genui.
Samolotem z Warszawy do Mediolanu - ok. 600 zł w obie strony, z Krakowa - od 350. Pociąg z Mediolanu i Turynu do Genui - ok. 15 euro. Bilet powrotny na bezpośredni autobus Eurolines lub Eurotrans z największych polskich miast do Genui - 500-600 zł