Samuraj z przesłodzonej mangi

Na tle tokijskich garniturów i torebek Louis Vuitton Takuya Angel może wydawać się szaleńcem. Wystarczy jednak przejść się po okolicy jego sklepu, Harajuku, żeby zdać sobie sprawę, że takich wariatów jest całkiem sporo. Wystarczająco, żeby Takuya mógł utrzymać dwa sklepy w Japonii i jeden w Paryżu

Widziałam wcześniej wiele jego strojów, wiedziałam, że ma to być mix mangi i tradycji samurajskiej, ale Takuya i tak mnie zaskoczył. W sklepie przywitał mnie w czarnej kurtce z kołnierzem w czarno białe kwadraty i doczepionych kolorowych włoso-piórach. Takuya Angel, czyli właściwie Takuya Sawada ma 40 lat, ale przyznaje, że znajomych ma młodszych. Jak idzie na szkolny mecz starszego, 7-letniego syna, to inni rodzice dość podejrzliwie mu się przyglądają. Bo ubiera się w rzeczy, które sam projektuje, które w jednych budzą grozę - "Jak można nałożyć na siebie tyle rzeczy!", "Facet nie zna umiaru!". U innych wywołują okrzyk: "Kawaiii!" Słodkie! Milusie! Słodziakowate! Co więcej, w Tokio wydają się jak najbardziej na miejscu. Bo w Tokio jest miejsce dla najróżniejszych stylów, dozwolonych w zależności od miejsca i funkcji. Od sararimanów - szarych mężczyzn w garniturach, płaszczach z teczkami w rękach po blond księżniczki w bufiastych różowiutkich sukienkach, diademach i delikatnych koronkowych trzewikach. Po ulicach chodzą lolitki (w stylu "klasycznym", "słodkim", "wiejskim" albo też czarne lub białe), uczennice w granatowych sweterkach, rozluźnionych krawatach, krótkich spódnicach w kratę i podkolanówkach. Grupy dziewcząt w punkowych ubraniach i chłopców w opatrzonym już dziś stylu gothic. Takuya Angel przez 12 lat ugruntował swoją pozycję i uzyskał tytuł projektanta "nieposkromionego". Tłumaczka futrzaną różową łapką z czarnymi pazurami zaprasza na sofę. Siadamy wśród kolorowych półek, wieszaków z kolowymi ubraniami, kolorowych mebli. Takuya, tłumaczka i sprzedawczyni ze sklepu też są jak najbardziej kolorowi. Dla kogo projektujesz? Takuya Sawada zaczyna się śmiać: - Dla żony. Za każdym razem staram się żonę czymś zaskoczyć, trudno od niej wyciągnąć pochwałę. Lubi rzeczy różowe, wszystko co kawai, słodkie. Lubi kimona? - To ona mnie wciągnęła w kimona. Kolekcjonowała kimona. Na początku wcale mi się to nie podobało. Od lat 80. projektowałem raczej zachodnie ubrania, garnitury. Na początku lat 90. trafiłem do jednej ze świątyń shinto w Narze, gdzie długo rozmawiałem z kapłanem o historii. Wtedy przyszło mi do głowy, czy kimon nie można by zrobić bardziej futurystycznych, bardziej nowoczesnych. A teraz najchętniej widziałbyś wszystkich w kimonach. - To prawda. Bardzo bym chciał, żeby Japończycy nosili japońskie ubrania. Teraz wszystkim się wydaje, że kimono jest niewygodne. A można znaleźć taki sposób, żeby było wygodnie. Dla kobiet w ciąży kimono jest idealne. Obi, czyli pas, doskonale podtrzymuje brzuch. Do założenia tradycyjnego kimono potrzeba pomocy, ale w hotelu dostajesz kimono, które zakładasz po wyjściu spod prysznica, obwijasz się paskiem - i gotowe. Za przerabianie kimon zabrałeś się po trzęsieniu ziemi w Kobe w 1995 r., kiedy zginęło 6433 osób. Mówiłeś, że to nie przypadek. - To był szok. Europejskie i tradycyjne japońskie budynki po prostu się składały. Beton się składał. Wtedy postanowiłem zwrócić się do tradycji. Na poważnie zabrałem się za przerabianie kimon. Nie było łatwo na początku, pierwszy rok był naprawdę trudny. Chciałem uniknąć wyraźnego podziału na kimona męskie i damskie. I chciałem, żeby różne elementy stroju łatwo się zdejmowały, przepinały, żeby można je było zakładać w różnych kombinacjach. Jak u robotów, transformers. Płaszczyk można założyć jako spódniczkę, rękawy jako getry. Dobrze, czyli z jednej strony mamy samurajów , z drugiej roboty - Następna kolekcja będzie jeszcze bardziej w stylu transformers - Takuya z przegródek przy stoliku wyciąga książkę wielkości kartki A4. - Tu zbieram inspiracje - pokazuje. I czego tam nie ma! Zbroje samurajskie, kimono z wykopalisk, obrazek z filmu "Krąg", postaci anime, XIX-wieczne mundury brytyjskie. - Chcę tym rzeczom z przeszłości nadać nowe znaczenie. Pomieszać różne style. Projektanci, których szanujesz? - Vivienne Westwood. Kropka? - Kropka. Nie, jeszcze Wada Emi i Issey Miyake. Dlaczego sklep otworzyłeś w Harajuku? - Bo to miejsce Boga. Zaraz obok mamy świątynię. Jest tu od bardzo dawna i nie zmieniła się, chociaż miejsce bardzo się zmieniło. Teraz przychodzi tu mnóstwo ludzi, jedni podpatrują drugich, patrzą jak są ubrani i już następnym razem przyjdą ubrani inaczej. Tu nie króluje, jak w innych częściach Tokio, torba Louis Vuitton. - To szaleństwo! Jak wszyscy ją mają, to cena powinna spadać. A nie spada. Podoba się, bo łatwo ją rozpoznać, łatwo kupić i wiadomo, ile kosztuje. A Japończycy, którzy cenią rywalizację, chcą pokazać, że stać ich na wartościowe rzeczy, na znaną markę. Po moich rzeczach nie widać, ile kosztują, a nie są tanie. Kto je kupuje? - 60 proc. to nastolatki. Reszta to ludzie do 30 roku życia. Jestem jedynym 40-latkiem, który nosi moje ubrania - śmieje się. - Doceniają je też dziadkowie i babcie, którzy mają po 70, 80 i 90 lat. Oni sami nosili albo do tej pory noszą kimona. Najmniej podobają się 50- i 60-latkom. Taka dziura pokoleniowa się robi. Masz sklep w Paryżu, wystawiłeś swoje rzeczy w Bon Marche. Jak się sprzedały? - 60 proc. się sprzedało. Mam wrażenie, że paryżanie lubią kolory, ale nie są kolorowi. Też na to zwróciłam uwagę. Paryski tłum jest szary. - Ale lubią kolory. Tylko widać, że nie chcą się z tymi kolorami obnosić na zewnątrz, bo ich to zawstydza, bo palcami będą ich sobie pokazywać. Chcę, żeby przestali się tego wstydzić. Nie ma się co wstydzić kolorów.

Więcej o: