Ni Hao!

Samolot przebija się przez chmury i wreszcie je widać - Chiny. Po jednej i drugiej stronie po horyzont rozciągają się pola ryżowe, zielone, turkusowe, popielate. Pada. 15 st. C

Odprawa bardzo sprawna - najpierw przekazuję deklarację zdrowotną ('Czy przez ostatnie siedem dni miałaś styczność z drobiem albo ptakami?" - zaznacz "Tak" lub 'Nie"), potem dwie urzędniczki po kolei oglądają wizę, po którą dwukrotnie stałam po dwie godziny w ambasadzie Chin w Warszawie - najpierw składając podanie, potem odbierając paszport z wizą. Urzędniczki patrzą na zdjęcie, na mnie, znowu na zdjęcie, znowu na mnie: - Ni Hao.

Wchodzę do Chin. Wreszcie mogę popróbować łamania języka na kilku przynajmniej grzecznościowych słowach po chińsku. W Singapurze czy Hongkongu nie było szans na przetrenowanie prostych zwrotów typu "Dzień dobry", "Przepraszam", "Dziękuję", "Do widzenia", bo wszyscy od razu zaczynali rozmowę po angielsku. A tutaj proszę: "Zao Shang Hao", "Lao Jia", "Xie Xie", "Zai Jian". Jak się uśmiechasz - większa szansa, że ludzie zrozumieją, co z wysiłkiem starasz się powtórzyć. Plecak już jeździ po pasie bagażowym - na plecy i do pociągu. Słynny Maglev, magnetyczna kolej za 40 juanów (ok. 13 zł), 30-kilometrową trasę z Pudong International Airport do pierwszej stacji metra - Longyang Road - pokonuje w 7 minut 20 sekund. Na kilka sekund osiąga maksymalnie 430 km na godz. po czym zaczyna hamować. Chiny supernowoczesne. Ale przy przesiadce do metra już pojawiają się Chiny bardziej swojskie - ludzie w skórzanych kurtkach i tanich swetrach, szary tłum ściśnięty w wagonach metra - ci, którzy dopiero marzą o szanghajskim bogactwie i budują chiński rozwój gospodarczy. Przy następnej stacji - Nanjing Rd. - tłum nabiera kolorów i prędkości. Ten tłum ma na celu jedno: zakupy na najsłynniejszej ulicy handlowej Szanghaju - Nanjing Rd.

Więcej o: