Mamuśka mówi uważaj

Od razu widać, że to miejsce, w którym cena za metr kwadratowy się liczy (a nawet jest najwyższa na świecie). Ludzie przemieszczają się tunelami-chodnikami pomiędzy kilkudziesięciopiętrowymi wieżowcami

Pierwsze spotkanie umówione dopiero następnego dnia, więc wieczorem kolację organizuję sobie sama. Za dużo zachodu z mapą, więc idę za tłumem: para Australijczyków, Brytyjczyk w podróży dokoła świata, wycieczka z ChRL, Hiszpanie - płynnie mieszają się ze strumieniem miejscowych. Głód nie pozwala na siedzenie i oczekiwanie w restauracji, więc pozostaje bar - na przykład ten po drugiej stronie ulicy. Ryba jest? Jest. Siadam. I dopiero zaczynam się rozglądać. Pani po prawej: obcisłe białe spodnie, bluzka upięta pod biustem. Jej koleżanka: włosy wysoko upięte, buty na wysokim obcasie, krótka spódniczka, cały brzuch na wierzchu. Stolik po drugiej stronie: trzy panie... no, już w tym momencie doskonale zdaję sobie sprawę jakiej profesji. - Hej, mamuśka! - wita się chłopak ze złotym łańcuchem roznoszący jedzenie. - Hej, papi! No - puppy! - "mamuśka" tarmosi chłopaka po czuprynie jak szczeniaka. - A ty skąd jesteś? - "mamuśka" zwraca się do mnie, kiedy pałeczkami dziabię bakłażana. - Z Polski? Welcome to Hong Kong! - i zaraz poważnieje: - Pilnuj swoich rzeczy. Uważaj na siebie. Nie kręć się po takich miejscach. Hongkong to nie przelewki. Na kolację wylądowałam na Jaffe Road w Wan Chai na północy wyspy Hongkong. Już w latach 50. i 60. zaczęła tu powstawać dzielnica czerwonych latarni, która podbiła serca i kieszenie amerykańskich żołnierzy przybywających do Hongkongu na przepustki w czasie wojny w Wietnamie. I znowu zadziałała zasada kontrastu: po sterylnym i megabezpiecznym Singapurze w Hongkongu zaczęłam znowu unikać pustych uliczek, uważać na plecak, rozglądać się za kieszonkowcami (o czym przypominają tablice informacyjne). Szczególnie w Wan Chai, gdzie kilkudziesięciopiętrowe szklane biurowce wciskają się pomiędzy obdrapane wieżowce mieszkalne, a yupies, żebracy i sprzedawcy chińskich tanich zabawek spotykają się na chodnikach-tunelach rozwieszonych ponad ulicami. To nie jest już kontrast indyjski, ale wrócił nieporządek, który w Singapurze można zobaczyć specjalnie wybierając się do Geylang, dzielnicy którą miejscowi pokazują jako przykład dawnego Singapuru, trochę zaniedbanego, trochę jakby zapomnianego przez władze (oczywiście władze Singapuru o nim nie zapomniały, bo prostytutki, główne pracownice Geylang, regularnie płacą podatki).

Więcej o: