Chusteczka

Po kolacji pożegnalnej w Taszkiencie do mojego hotelowego pokoju zapukał pewien jegomość, wręczył mi maleńkie zawiniątko, powiedział: ?Szewkije pieriedajot priwiet? i wyszedł

W liceum pedagogicznym, które kończyłem na Opolszczyźnie, jedynym językiem obcym był rosyjski. Uczyłem się go sumiennie, bo chciałem zostać pilotem wycieczek zagranicznych. Jeśli nie mogę zdobyć podstaw języka Byrona, Goethego czy Prousta, to zadowolę się tym, którego używał Dostojewski - pomyślałem. Aby sprawdzić moje językowe umiejętności, wysłałem do ZSRR kilka listów. Dostałem odpowiedź m.in. od Aleksandry, instruktorki Pałacu Pionierów z Samarkandy; nasza korespondencja żywo się rozwijała.

Byłem bardzo zawiedziony, gdy w programie wycieczki do Azji Centralnej, którą pilotowałem, nie znalazłem Samarkandy. W Orbisie obiecano mi, że może na miejscu uda się jednodniowy wypad z Taszkientu. Dla Aleksandry przygotowałem paczuszkę z krówkami, kawą Inką, kilkoma flakonikami perfum Być Może i najnowszą płytą z piosenkami Anny German. Niestety na miejscu wszyscy rozkładali ręce. Upalny koniec lata sprawił, że w Uzbekistanie przyspieszono zbiory bawełny i właśnie rozpoczynały się białe żniwa. Większość turystycznych autokarów miała wozić studentów, uczniów, lekarzy i robotników na bawełniane pola. Nie pojechaliśmy do Samarkandy. Postanowiłem wysłać paczuszkę pocztą, ale w hotelu nie przyjęto przesyłki. Śniadolica i skośnooka piękność z okienka przeczytała adres odbiorcy i stanowczo powiedziała: "Takowo rajona w Uzbiekistanie niet" .

Po kolacji pożegnalnej w Taszkiencie do mojego hotelowego pokoju zapukał pewien jegomość, wręczył mi maleńkie zawiniątko, powiedział: "Szewkije pieriedajot priwiet" i wyszedł. Z nerwowo rozwijanego skrawka folii wypadła biała chusteczka z błękitnym nadrukiem. Orientalna ornamentyka tworzyła ramy dla wizerunku jednego z najbardziej znanych obiektów islamskiej architektury Samarkandy.

Aleksandra pochodziła z rodziny Tatarów Krymskich wysiedlonych niegdyś z okolic Bachczysaraju w głąb Azji Centralnej. Jej dziadkowie trafili do Uzbekistanu, zesłańcom zmieniono nazwiska i imiona, zakazano religijnych praktyk i zabroniono kontaktów ze światem. Aleksandra jednak zawsze wierzyła w powrót do ojczyzny przodków. Wiara czyni cuda - pod koniec lat 80. Tatarzy wrócili na Krym. Szewkije mieszka dziś w Bachczysaraju, wychowuje wnuki i działa na rzecz odtworzenia dziedzictwa narodowego Tatarów Krymskich. Nasze kontakty trwają już ponad 30 lat. Spotkaliśmy się na Krymie na początku lat 90. a potem ona odwiedziła Polskę. Wtedy, w latach 60., nie udało się jej namówić znajomego funkcjonariusza GRU, by oprócz upominku dla mnie wziął też mały liścik. Biorąc do ręki chusteczkę z Samarkandy, wspominam wizytę tajemniczego mężczyzny w moim hotelu. To on jest cichym bohaterem opisanej przygody. Podpatrzył adres na niewysłanej paczce i swoje operacyjne kontakty wykorzystał w całkiem ludzkiej sprawie. Hazir (bo tak się nazywa) też mieszka dzisiaj w Bachczysaraju. Niedawno opowiadał mi, dlaczego wtedy nie mógł przekazać odręcznie pisanego listu. Nie mógł też powiedzieć, że Szewkije to Aleksandra i wziąć ode mnie paczuszki dla niej. Zrobił tyle, ile mógł w tych koszmarnych czasach.