Chciałam być najlepszym kociakiem

W internecie spędzała po 18 godzin dziennie. Zna wszystkich kalkuckich blogerów i siecioholików

Spotykamy się przy Woodburn Park już po zmroku, który o tej porze roku zapada w Kalkucie po 17. Rimi przeprasza, że w barze kanapkowym, ale jest strasznie głodna. Pal licho, że przez te fastfoody ostatnio przytyła - to ostatni raz, na pewno ostatni raz, przecież już zaczęła się porządnie odżywiać. Ale teraz musi coś zjeść. Rimi mówi tak jak pisze na swoim blogu: wylewa z siebie potok słów, nadktórym w jakiś niepojęty sposób panuje. Opowiada historie prawdziwe, historie zmyślone, historie, które wydarzyły się naprawdę, ale komuś innemu niż napisała. Poznajcie blogerkę Rimi, czyli Priyankę Nandy, studentkę ostatniego roku anglistyki na Uniwersytecie Jadavpur, córkę nauczycielki i emerytowanego handlowca. - Nie wiem dlaczego, ale ludzie bardzo łatwo się przede mną otwierają. Może dlatego, że wyglądam jak dzieciak z sąsiedztwa - Rimi chichocze i odłamuje kawałek bułki. Będzie ją tak jadła po kawałku przez następne dwie godziny. - Otwierają się, opowiadają o osobistych sprawach, a ja się cieszę. Sama ich zaczepiasz? - W autobusie scenariusze są dwa. Pierwszy: czytam książkę - zawsze czytam książkę, w plecaku mam ich kilka do wyboru - i nade mną stoi ten starszy wujaszek... Wujaszek, cioteczka - tak się mówi do starszych. Nie ma mowy o zwracaniu się po imieniu, ale też nie ma potrzeby mówienia "Proszę Pani". Nawet mi się oberwało od cioteczek: "Cioteczko, może dołożyć placków roti?", pytała dziewczyna, która gotowała w pensjonacie kolacje. Ale wracajmy do Rimi i wujaszka w autobusie. - Wujaszek się odzywa: "Nie czytaj, oczy sobie popsujesz". "Dobrze, dobrze, już chowam" - i zamykam książkę. "Jakie nosisz okulary?" - zagaduje znowu wujaszek. "-7". "Straaasznie mocne" - i tak dalej. Drugi scenariusz: kierowca prowadzi jak wariat, cały autobus się oburza: "Jak on prowadzi, pozabija nas! Za naszych czasów, tak się nie prowadziło pojazdów!" - to starsi oczywiście. "Chodźmy mu złoić skórę, to się oduczy tak prowadzić" - zachęcają się nawzajem. A że z reguły jestem pod ręką jako jedna z młodszych, więc znowu patrzą na mnie: "Wasze pokolenie do niczego się ne nadaje". "Ja się nadaję do wielu rzeczy" - odpowiadam, ale i tak jestem na straconej pozycji, bo już jakaś cioteczka ciągnie dalej oskarżycielskim tonem: "Twoje pokolenie to tylko w domu przesiaduje" - i zwraca się do reszty w autobusie: "Mój syn i jego żona przesiadują do 4 w nocy i śpią do południa. Co z wami jest? Ty też przesiadujesz do późna w internecie?" - znowu wraca do mnie. "Tak" - i już do końca podróży mam przerąbane. Przez to, że ciągle z kimś gadam, rodzice nie chcą już ze mną wychodzić. Często biorę od tych ludzi numery telefonów, ale nigdy nie dzwonię. Rozmowa przez telefon jest za bardzo osobista. Ale e-maile są spoko. I to, co opowiadają, wstawiasz na bloga. - Czasami potrafię być dość wredna. Jak z tą dwójką: on i ona siedzą w autobusie - albo przyjaciele, albo kuzyn i kuzynka - i opowiadają sobie o swoich partnerach seksualnych: że nie są w stanie ich zaspokoić, że potrzeba im czegoś więcej. Ja siedzę obok i już naprawdę nie wiem, co mam ze sobą zrobić i gdzie patrzeć. Nie mam ochoty tego słuchać. Wstawiłam ich rozmowę na bloga. Potem się okazało, że dziewczyna to młodsza siostra koleżanki z roku! Zaczęłaś blogować...? - Kiedy w 2005 r. modne były tzw. chick blogs, blogi kociaków. No o czym może pisać kobieta? - Rimi demonstracyjnie wydyma usta. - Zakupy, dyskryminacja w pracy, podryw. Jest świetny blog dziewczyny z Bombaju "The Compulsive Confessor" - jak sama nazwa wskazuje :-) - opowieści o kolejnych seksualnych podbojach. Z drugiej strony są blogi w stylu: "Rany, jak mnie dyskryminują!" Pomieszałam oba typy i postanowiłam zostać najlepszym i najgłupszym blogującym kociakiem. Chichotałam, nie rozumiałam żartów, flirtowałam z każdym facetem, który napisał jakikolwiek komentarz. Kiedy ci się zaczęło nudzić? - Dość szybko. Ale jak już stworzyłam taką postać, nie bardzo mogłam od razu przejść do komentowania polityki czy sytuacji społecznej. Wiesz, myślę teraz o doktoracie i chcę go napisać o tożsamościach, jakie ludzie przyjmują w internecie. Chciałabym wyjechać do Bostonu albo Nowego Jorku. Tam teraz kwitnie życie akademickie. Tu życie wygląda inaczej niż w innych metropoliach, płynie wolniej Tak, to zauważyłam - mruczę pod nosem. Na przykład umawiasz się, a znajmy na 10 minut przed spotkaniem, albo i 10 minut później dzwoni, że nie przyjdzie. I nikt nie jest tym zirytowany, ani nawet w najmniejszym stopniu zdziwiony. - W Kalkucie blogerzy lubią pisać o tym, co się dzieje w okolicy. A ostatnio sporo się dzieje. Powstają nowe centra handlowe, burzy się stare budynki. Ale też tutaj ludzie bardziej zważają na tradycję. Na święto Puja nie pójdziesz, jak jesteś w moim wieku w dżinsach, tylko założysz sari. Kuzynka prowadza się od jakiegoś czasu z chłopakiem, byli razem na wakacjach, moja mama w ogóle nie chce o tym słyszeć. Mówi mi: "Nie wychowałam cię, żebyś została lesbijką, nie wychowałam cię, żebyś miała chłopaka przed małżeństwem. Jak coś takiego będziesz robić, nie mówi mi po prostu". To taka hipokryzja. Na blogach ludzie próbują wyzwolić się z tej hipokryzji. I to ich życie zaczęło mnie wciągać. Mieszkam na przedmieściach, na północy Kalkuty i nawet nie zauważyłam, jak moje życie towarzyskie przeniosło się do internetu. Rozmawiam z ludźmi, z którymi nigdy się nie spotkałam. Wymieniliśmy się kilkoma e-mailami, dodaliśmy do komunikatora i nagle wiem o nich te wszystkie dziwne rzeczy: kiedy wyjeżdżają, kiedy zniszczyli sobie koszulę, bo wylali na nią mleko, dlaczego spóźnili się na samolot. A Rimi to przecież nie jest nawet moje prawdziwe imię! A do tego, jak już z kimś zaczynam więcej rozmawiać, przestaję czytać jego bloga. Wszystkiego i tak dowiaduję się na czatach. Ludzie to samo wypisują na blogu, co na czacie? - Tak. Po co? Kiedy mają na to czas? - Ja miałam zawsze czas. Siedziałam po 16-18 godzin w internecie. Rozmawiam z kimś wieczorem, on mówi: "Dobra, idę spać. Do jutra". Ja mówię: "Do jutra". Wraca rano i się cieszy: "Ooo, wcześnie wstałaś!". I ja też się cieszę: "Tak, wcześnie wstałam". Nie mówię mu, że się w ogóle nie kładłam spać, siedziałam przed monitorem i obserwowałam, jak płynie życie innych ludzi. Przyjaciółka na przykład jest w biurze i o 13 pisze: "Poczekaj, muszę pojechać po córkę". Ja: "OK". Za jakąś godzinę pisze: "Dobra, wróciłam". Potem idzie na lunch, na spotkanie wieczorem, wraca do domu, a ja cały czas jestem on-line! Byłaś u psychologa? - Raz. Ale on mi mówił to, co ja sama wiem. Wiesz, ja mam dość poważny kompleks wyższości, jeśli chodzi o moją inteligencję - Rimi znowu chichocze. -Więc w końcu sama zrobiłam listę. I co na niej było? - Przesiadywanie w domu - to było całkiem kiepskie. Miałam 20 proc. obecności na uniwersytecie. Studiuję anglistykę, mój wydział jest dość wyluzowany, ale już nawet oni przysłali mi oficjalny list, że nie dopuszczą mnie do egzaminów. I wiesz co, nawet nie bardzo się przejęłam. Wszystko mi zwisało. Oceny mi leciały w dół - i co z tego, wszyscy mają złe. Nie czytałam blogów innych, przestałam pisać swój Bo i o czym miałaś pisać jak siedziałaś w domu...

- Hha - wzdycha Rimi, co w bengalskim oznacza "Tak". - Ludzie mnie pytali, jak to możliwe, że kiedykolwiek się pojawiają, ja zawsze jestem. Mówiłam, że teraz mam luz, śmiałam się, żartowałam. Jadłam jeden porządny posiłek dziennie, a resztę wypełniałam śmieciowym jedzeniem. Było sobie to moje ciało, a ja funkcjonowałam jakby obok. Wiesz, jakim szokiem było, kiedy po 15 dniach siedzenia w domu musiałam wyjść i okazało się, że nic na mnie nie pasuje? Nic! Te portki, co mam na sobie specjalnie musiałam uszyć. W końcu stwierdziłam: "Dość, wyjdę z tego". Te portki...? - Monsun. Przyszedł monsun - lipiec-sierpień, lało non-stop, ulice zalane, wszyscy siedzą w domach - moi rodzice też. I tata mówi: "Koniec z tą paskudną kawą", a mama: "Nie zachowujesz się normalnie". I od trzech miesięcy staram się przywrócić normalność: kłaść się spać o 1 i wstawać o 8.30.

Poczytaj więcej o Bombaju >>

Więcej o: