Umawiamy się w samo południe w piątek, ostatni dzień Ramadanu, w kawiarni Beanos na Zamalku, jednej z bardziej prestiżowych dzielnic Kairu. W środku kilkoro obcokrajowców z notebookami, kilka miejscowych par. W kairskich sieciach kawiarni, jak Beanos czy Cilantro, jest wi-fi, i mnóstwo ludzi z tego korzysta. Uczą się, przygotowują do egzaminów i godzinami czatują na msn. Agnieszka zapala papierosa. Palisz, czyli nie pościsz? - Nie! - śmieje się. - Jestem muzułmanką, ale nie noszę chusty i nie poszczę. U nas w domu nikt nie pości. Mama jest chrześcijanką - nigdy nie zmieniła religii. Wierzę w Boga, ale religia jest łatwiejsza niż mówią. Islam to też religia dobrego Boga. Twoja siostra Jasmina mieszka w Poznaniu skończyła Akademię Sztuk Pięknych i tam została. Ty czemu nie wyjechałaś? - Po szkole chciałam bardzo pojechać do Polski, skończyć studia muzyczne, nauczyć się wyobraźni muzycznej - tutaj to niemożliwe. Ale nie chciałam zostawiać rodziców i rodziny. Taty, który ma teraz 63 lata, i jest chyba bardziej Polakiem niż moja mama. O tacie muszę opowiedzieć! Mohamed Hanaa Metwaly - jest wspaniały. Kocha polski teatr, ściąga do Kairu polskie teatry. W Warszawie skończył studia, potem był profesorem arabistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Przyjechaliśmy tu, bo zaczęły się problemy finansowe. Mieliście do kogo tu wrócić? - Babcia i dziadek już nie żyli, ale byli wujkowie i ciotki. Wujek Ahmed Abdel Moeti Hegazi jest poetą, jego wiersze publikują gazety. Jest przeciwko fundamentalistycznemu islamowi i o tym szczerze pisze, chociaż ma już 70 lat i powinien uważać. Ostatnio napisał, że kilku szejków cofa Egipt do czasów europejskiego średniowiecza i że on się na to nie zgadza. Wytoczyli mu sprawę, przegrał i zasądzili mu 30 tys. funtów egipskich. Ale wujek nie zapłacił i nie boi się, że mu wejdą do domu i wszystko zabiorą, bo wszystko, co miał, przepisał na ciocię. Różni dziennikarze i intelektualiści chcieli się złożyć na grzywnę, ale wujek się nie zgodził. Wydajesz kolorowe darmowe czasopismo "Art Review", które można znaleźć w kawiarniach. - Wcześniej pracowałam w anglojęzycznym magazynie dla młodzieży "The Paper". Problem z egipskimi magazynami jest taki, że to głównie kronika towarzyska - kto, gdzie i z kim poszedł, mnóstwo zdjęć ludzi ściskających sobie dłonie. Odeszłam. Chcieliśmy zrobić magazyn artystyczny, coś nowego na egipskim rynku magazynów. Tu ludzie mało wiedzą o sztuce. Ja też - przez to, że żyję w takim kraju. W Egipcie nie ma zaawansowanej sztuki. To znaczy jakiej? - Happeningi, teatr eksperymentalny, Duchamp - tego tu nie ma. Pojawiło się prywatne centrum kultury, Sawi Cultural Wheel, które pod mostem otworzył biznesmen Mohamed Sawi. Co miesiąc wypuszcza nową kapelę alternatywną. To takie kapele, co rok pograją i przestają. Jest też Townhouse Gallery Williama Wellsa, to drugie bardzo ważne miejse kulturalne. Wells stara się o poziom, u Sawiego każdy może zagrać koncert, na który przyjdzie 300, a może i 3 tys. osób. Ja uważam, że to bardzo dobrze. Bo ludzie zaczynają zauważać, co im się podoba, a co nie. Myślę, że Sawi niedługo sprowadzi kogoś z zagranicy, żeby trzymał poziom. Pięć lat temu nie myślało się nawet, żeby do Egiptu sprowadzić Skorpionsów czy Stinga. Kulturą zajmowały się tylko instytucje państwowe. Teraz coś się ruszyło. Trudno było wydać magazyn? - Na początku mieliśmy problem z poziomem artykułów. Ludzie pisali teksty historyczne. Magazyn był przenudny. Poprawiać zaczęło się od numeru 7., teraz jest już 8. Następny numer będzie o wolności wypowiedzi. Odważnie. - Tak. Trochę się boję. Jestem prywatnym magazynem, ale licencję mam państwową. Mój magazyn jest cenzurowany, muszę to przyznać, ale nigdy nie mieliśmy problemów. A skąd miałaś pieniądze na magazyn? - Mam talent do sprzedawania reklam. W Egipcie mówią, że potrafię sprzedać powietrze. Chcę doprowadzić do tego, żeby magazyn wychodził regularnie co dwa miesiące, chcę zarabiać na nim kasę i ściągać sponsorow na wydarzenia artystyczne. Tu wielu osób nie stać na zapłacenie 200 funtów egipskich (LE) za legitymację studencką, a ja płacę za dziennikarstwo na prywatnej uczelni 25 tys. LE za rok. Chcę im pomagać. Co nie oznacza, że nie chcę zarobić kasy. Już wykreowaliśmy pewien rynek dla artystów. Różne darmowe magazyny, tak jak nasz, stworzyły działy o sztuce. Nie boisz się konkurencji? - Ona nie robi mi nic złego. Jest coś takiego jak lider, a każdy następny będzie followerem. Konkurencja jest dobra dla czytelnika. Konkurencja jest dobra dla artysty. Młodzi Egipcjanie narzekają, że nie mają perspektyw. Jak rodzice nie kupią im samochodu, mieszkania - nie mają szans. - Młodzież egipska jest bardzo leniwa. Nic nie robi i zawsze mówi o rodzicach. Ja zaczęłam tworzyć magazyn mając zero kasy. Zorganizowałam trzy koncerty ze sponsorami, które zarobiły 100 tys. LE. 85 proc. zgarnął wspólnik, ale nam zostało 15 tys. LE. Wykupienie licencji na magazyn kosztowało 5 tys. LE, wynajęcie maleńkiego, śmierdzącego, okropnego po prostu pokoiku - 400 LE. Daliśmy reklamę, że szukamy ludzi do pracy, przyszło 50 osób. Ostatnio jak szukaliśmy sprzedawców, dostaliśmy 200 CV. Problem z Egipcjanami polega na tym, że mają wybujałe ego. Czyli jakie? - Każdy musi mieć mieszkanie co najmniej 170-metrowe, samochód, najnowszą komórkę. Przez to nie zauważają, że wystarczy zabrać się za cokolwiek i odniesie się sukces. Jak to cokolwiek? - Tu jeszcze wielu rzeczy nie ma. To nie do pomyślenia, ale jeszcze kilka lat temu kraj, który ma przecież kilka tys. lat, nie miał magazynu artystycznego czy magazynu dla kobiet. Poza tym, cokolwiek zrobisz w 80-milionowym kraju, zawsze znajdziesz kogoś, kto to kupi. Dobrze, ale załatwienie czegokolwiek to pewnie droga przez mękę. Kontakty, powiązania - Jasmina, moja siostra, chciała załatwiać reklamy w Polsce. Ale tam bardzo trudno umówić się z dyrektorami. A ja tu rozmawiałam z dyrektorem regionalnym Coca Coli. Tu załatwianie kontaktów jest bardzo łatwe. Na Coca Colę potrzebowałam rok, ale mam teraz co miesiąc 20 tys. LE. Jak się robi biznes w Egipcie? - Najpierw kłamię: "Dzień dobry, chciałam wysłać zaproszenie do dyrektora generalnego na imprezę, bankiet czy wystawę. Jak się nazywa? Jaki adres?" Za tydzień dzwonię, i proszę o połączenie z dyrektorem. Odpowiadają: "Nie można". Ja na to, że kazal mi oddzwonić. Trzeba też dużo się o dyrektorze wcześniej dowiedzieć, co lubi, do czego ma słabość. Dzisiaj załatwiam reklamy za 3-5 tys. LE. Za więcej niż 5 tys. to już trudno. Dlatego dodatkowo staram się o sponsorów. Kim są Polacy mieszkający w Egipcie? - Jest ze 300-400 rodzin polsko-egipskich: lekarze, inżynierowie, archeolodzy, przemili ludzie w ambasadzie polskiej. Wszyscy się znają. Nie jestem niestety z nimi wszystkimi w stałym kontakcie, bo nie mam czasu. Masa polskich turystów przyjeżdża do Hurghady czy Sharm El-Sheikh. - Macie bardzo dobre oferty. My, Egipcjanie, takich ofert do Sharmu czy Hurghady sobie nie załatwimy. Ja byłam przez pewien czas przewodniczką polskich wycieczek w Kairze. Polacy pytali, czy wszystkie Egipcjanki noszą chusty, czy muszą siedzieć w domach, czy mężowie je biją. Z reguły mają bardzo złe zdanie o Egipcie i Egipcjanach. Prawda, jest mi przykro, że jak kobieta jest odkryta, to chcą dotykać, szczypią, łapią za pupę. To robi najbiedniejsza klasa. Życie turysty nie jest tu łatwe. Jak mnie ktoś dotnie i krzyknę, to zaraz mam po swojej stronie z 15 osób i chłopak może nieźle dostać. Egipcjanie są naprawdę bardzo miłymi ludźmi. Szczery uśmiech na twarzy Polaka zobaczę przy wódce, a tu wystarczy herbata. Oni całe problemy zrzucają na Boga, licząc że później im pomoże. Dlatego śpią spokojnie. Ja tak nie umiem.
Rozmawiała Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska