- To najstarszy pływający lodołamacz na świecie - zapewnia Jerzy Hopfer, kapitan "Kuny". - Wszędzie, gdzie tylko się pojawia, budzi sensację. Niewiele statków na świecie tyle razy zmieniało bandery co 31-metrowa "Kuna", którą w 1884 r. wodowano w Gdańsku jako "Ferse" (Wierzyca). Przez lata pracowała dla Królewsko-Pruskiego Zarządu Regulacji Wisły. Po I wojnie światowej stała się własnością Wolnego Miasta Gdańska. Od 1939 r. pod nazwą "Werder", czyli Kuna, należała do III Rzeszy. W 1945 r. stojącą w hamburskim porcie jednostkę przejęli Anglicy i przez dwa lata pływała pod banderą Royal Navy. W 1965 r. trafiła do Polski i już jako "Kuna" trafiła na Wisłę. Pod koniec lat 70. przeholowano ją do Gorzowa. Przed pójściem na na żyletki staruszkę uratowało tylko to, że w 1981 r. zatonęła zacumowana w porcie rzecznym. W 1998 r. o zabytkowym statku przypomnieli sobie gorzowscy wodniacy i wyciągnęli go powierzchnię. Okazało się, że kadłub nie przerdzewiał, bo muł uchronił stal przed korozją. Rekonstrukcja trwała kilka lat, gdyż pasjonatom ze Stowarzyszenia Wodniaków Gorzowskich "Kuna" zależało na tym, by wiernie odtworzyć pierwotny wygląd statku. W końcu przed dwoma laty "Kuna" otrzymała wszelkie wymagane certyfikaty i może pływać, choć nie jako lodołamacz, lecz statek szkolno-muzealny. Z zewnątrz wygląda dokładnie tak jak na dawnych fotografiach. Kadłub jest nitowany, w górę sterczy komin, choć teraz nie jest już potrzebny - maszynę parową zastąpił diesel o mocy 165 KM. Taką moc mają niektóre samochody osobowe, lecz zupełnie wystarczy, aby ważącą 80 ton jednostkę rozpędzić nawet do prędkości 25 km na godzinę. Po zmianie napędu statek nie potrzebuje już kotła i magazynu na węgiel, więc w kadłubie zwolniło się miejsce na salon kapitański i pomieszczenie socjalne.
W rejs "Kuną" po Warcie wybrałem się z uczniami gorzowskiego Technikum Ogrodniczego. Odbiliśmy z nabrzeża w centrum miasta, obok dawnego targowiska. Cel: oddalony o 8 km w górę rzeki Santok. Po kilku minutach zostawiamy za sobą miasto. Wprawdzie "Kuna" ma tylko ok. 1,65 m zanurzenia, ale i tak co jakiś czas szorujemy po dnie. Warta to płytka rzeka, regularnej żeglugi tu nie ma, tylko od czasu do czasu pływają barki, czasami poziom wody jest tak niski, że żegluga jest niemożliwa. Lewy brzeg rzeki po horyzont jest płaski jak stół. Za to na prawym widać kilkudziesięciometrową skarpę pradoliny Warty. Początkowo znajduje się ona w sporej odległości, lecz wkrótce wzgórza dochodzą do samej rzeki. Od czasu do czasu mijamy drzewa mocno poobgryzane przez bobry. Gdy po 1,5 godziny dopływamy do ciągnącego się wzdłuż rzeki Santoka, od strony wody widać kilka betonowych poniemieckich bunkrów, południową końcówkę Wału Pomorskiego. Na nic się Niemcom nie przydały, bo w styczniu 1945 r. Rosjanie je ominęli. Mijamy miejsce, gdzie Noteć łączy się z Wartą, po czym cumujemy przy moście nad Notecią. Jest tam miejsce na ognisko, toalety i miejsce na rozbicie namiotów. Santok (nazwa pochodzi od staropolskiego słowa "sątok", czyli spływ rzeki) to dziś zwykła wieś, ale za pierwszych Piastów stał tu strategiczny gród na pograniczu Wielkopolski i Pomorza. Kronikarz Gall Anonim zwał go "kluczem i strażnicą Królestwa Polskiego". Gród leżał na lewym brzegu Warty, naprzeciw obecnej wsi, można tam dopłynąć promem. Zaczęto go badać w okresie międzywojennym, po II wojnie wykopaliska kontynuowali polscy archeolodzy. Makietę grodu, spory fragment drewnianej konstrukcji wału obronnego oraz odnalezione podczas wykopalisk groty strzał, kości zwierząt i narzędzia zobaczymy w niewielkim Muzeum Grodu Santok (bilet 2 zł, opiekunka muzeum Jadwiga Małecka mieszka naprzeciw, można ją poprosić o otwarcie lub zadzwonić i umówić się, tel. 0 662 378 307). Po drodze do muzeum mijamy ryglową chałupę sprzed prawie 200 lat i XVIII-wieczną dzwonnicę. Kościół rozebrano w połowie XIX w., bo zawadzał podczas budowy linii kolejowej. Jednak wieś nie została bez kościoła - zaraz potem za wiaduktem kolejowym wzniesiono nowy, neoromański. Mniej więcej 10 minut zajął nam spacer spod muzeum na wznoszące się nad wsią kilkudziesięciometrowe wzgórze z kamienną wieżą widokową. Budowlę wzniesiono w okresie międzywojennym na fundamentach krzyżackiej wieży obronnej, rów u jej podnóża to dawna fosa. Wprawdzie wieża jest teraz własnością prywatną i do środka nie wejdziemy, ale i tak warto się tam przejść, najlepiej z lornetką. Poniżej rozciąga się pradolina Warty, wzgórza na lewym brzegu stanowią krawędź Równiny Gorzowskiej.
Z powrotem płyniemy znacznie szybciej, bo z prądem. W ciągu godziny jesteśmy w Gorzowie, jest okazja przyjrzeć się miastu od wody. Po lewej stronie mijamy dom z wdzięczną ośmioboczną wieżyczką - to neorenesansowa Willa Pauscha z 1876 r. zbudowana dla znanego gorzowskiego przemysłowca (obecnie ośrodek kultury). Najbardziej charakterystyczna dla Gorzowa jest ciągnąca się wzdłuż prawego brzegu budowla, przypominająca rzymski akwedukt. Pod jej sklepieniami mieszczą się sklepy, po dachu jeżdżą pociągi (nieźle tam dudni!). Gdy w 1857 r. wybudowano w mieście kolej, nie wszyscy byli zadowoleni - tory szły przez centrum miasta, odcinając je od rzeki. Miejscy rajcy poszli więc po rozum po głowy i kazali przenieść kolej nieco do góry, tak by można było swobodnie przechodzić pod torami. Wiadukt z 70 żelbetowymi łukami i 5 stalowymi przęsłami stanął w latach 1910-14 i jest ciekawym zabytkiem techniki. Ciągnącą się wzdłuż skarpy promenadę ukończono w 2005 r. Wszystko tu jest w dobrym guście - eleganckie poręcze, ceglane i kamienne murki, stylowe lampy i ławki, świeżo nasadzona zieleń, a nawet obelisk z orłem w hołdzie pionierom Gorzowa.
Rejs 10 zł, dzieci 5, grupy mogą umawiać się na wycieczki, tel. 0 95 720 08 06