Dorota Kobierowska, dziennikarka

Serce zostało w Syczuanie, gdzie przed 20 laty wędrowałam w tłumie pielgrzymów na Emei, święty szczyt chińskich buddystów

Na ponadtrzytysięczną górę wiodą trzy drogi. Nasza prowadziła leśnymi duktami i schodami wykutymi w skale. Na stromych odcinkach zamożni chińscy pielgrzymi mogli skorzystać z lektyki niesionej przez dwóch kulisów. Wędrówka trwała trzy dni z noclegami w przydrożnych klasztorach. Były to drewniane, wiekowe budowle z wieloma podwórkami, plątaniną korytarzy i schodów. Z ich tarasów roztaczały się zniewalające widoki na góry porośnięte gęstym lasem. Kontrastem dla tych miejsc były baraki, które oferowały schronienie tuż pod szczytem. Już wówczas tłoczno tam było niczym na dworcu w Pekinie. W kilku miejscach trwały budowy - nowej świątyni, hotelu, stacji telewizyjnej. Przed świtem trzy uderzenia świątynnego dzwonu zwoływały pielgrzymów na wspólne oglądanie wschodu słońca. Niezwykłym przeżyciem było oczekiwanie w tej ciżbie na jego pierwsze promienie. Tłum w napięciu wpatrywał się w linię horyzontu. Gdy z kłębów chmur wychyliła się czerwona półkula, ze wszystkich stron słychać było entuzjastyczne okrzyki.

Ciekawe jest tam to, że...

stoki Emei - bogaty świat roślin i zwierząt - traktowane są jako nieprzebrany aptekarski magazyn. Na ustawionych wzdłuż szlaku straganach sprzedawcy oferują naturalne specyfiki - kamienie, kawałki kory, porosty, pancerze z łusek, wiązki zasuszonych korzeni, kwiatów i gałązek.

Dojechałam tam...

autobusem z miasteczka Leshan słynącego z największego w świecie posągu Buddy wyrzeźbionego w skale. Na wysokości jego głowy znajdował się klasztor, w którym udało nam się znaleźć nocleg.

Niebo w gębie poczułam...

właśnie tam, jedząc w przydrożnej knajpce pierogi dziaodzy - okrągłe węzełki delikatnego ciasta nadziane smakowitym warzywnym farszem. Zamawiało się je w bambusowych niby-sitach ustawionych w wysokie wieże nad kociołkami z buchającą parą. Dodatkiem były aromatyczne sosy, które podkreślały smak pierożków.

Niezapomniany dzień...

miał miejsce przed laty w Tatrach podczas lipcowej wspinaczki na Wielką Buczynową Turnię, kiedy mnie i trójkę znajomych złapała burza. Powietrze było tak naelektryzowane, że włosy sterczały nam wokół głów. Poganiani przez coraz bliższe grzmoty, spieszyliśmy się, by jak najszybciej opuścić wierzchołek, w który, jak wiadomo, często walą pioruny. Zaczęło padać i zmoczyło nas doszczętnie. Po deszczu chylące się ku zachodowi słońce wyostrzyło panoramy. Chmury i mgły przetaczały się z doliny w dolinę. Fantastyczne widoki były wielką nagrodą za pokrzyżowane plany, zresztą podczas drogi powrotnej na Halę Gąsienicową i tak zdążyliśmy wyschnąć.

W Polsce lubię...

Kaszuby, bo są blisko Gdańska, gdzie mieszkam, i jest tu wszystko, czego mi potrzeba - woda, wzgórza, lasy uformowane przez lodowiec w piękne krajobrazy. Od jakiegoś czasu niezwykle bliskie memu sercu jest też Podlasie, gdzie zachwyca mnie jednorodna zabudowa wiosek przyjaźnie wtopionych w krajobraz oraz Puszcza Białowieska - ostatni las naturalny Europy, którego trzeba strzec, by następne pokolenia mogły się nim cieszyć. Wielką przyjemnością są także podróże wzdłuż Wisły, zwłaszcza w letni, czerwcowy czas. W pamięci na długo pozostają widoki wypełnione soczystą zielenią przetykaną białymi plamami kwitnącego dzikiego bzu i zapachy sosnowych lasów porastających nadwiślańskie skarpy.

Mój ulubiony hotel...

to agroturystyczna kwatera w Puszczy Białowieskiej prowadzona przez miłe małżeństwo Alicję i Andrzeja. Do potrzeb turystów przystosowali - bardzo pomysłowo - podlaską chatę z leżajką (piec z "ławeczką"), na której miło się wyłożyć po całodziennym wędrowaniu po puszczy. Za oknem kocie łby, które prowadzą wprost na puszczańskie trakty, wymarzone rowerowe trasy i... cisza.

Na wyprawę zawsze zabieram...

zeszycik i długopis. Staram się systematycznie zapisywać każdy dzień podróży - oglądane miejsca, ludzi napotkanych po drodze, charakterystyczne sytuacje.

Wkrótce będę w drodze na...

Bornholm. Magnesem są rowerowe szlaki wyspy i nadmorskie kempingi. Będzie to kilkudniowa rowerowa wyprawa z namiotem i prowiantem w sakwach. Wybieram się tam z dziesięcioletnim bratankiem Szymkiem. Bardzo chciałabym, by polubił taki sposób poznawania świata.

Wymarzony cel podróży:

podnóże Himalajów. To marzenie liczy już sobie wiele lat; niespełnione pewnie też dlatego, by było za czym tęsknić. Chciałabym powędrować jedną z himalajskich dolin, np. doliną Khumbu do Everest Base Camp. Dojść na szczyt Kala Patar, skąd widać otoczenie Mount Everestu, szczyty Pumori i Nuptse i dwa ośmiotysięczniki Lhotse i Makalu.

Więcej o: