Kto wie, czy w zaaferowanym tłumie wypełniającym deptak na Szerokiej lub ciasne uliczki pomiędzy Staromiejskim i Nowym Rynkiem nie przemyka się sam pan Scrouge w lichym paletku i wyświeconym cylinderku na głowie, jeszcze nie myślący o dobroczynności, ani nawet o godnym uczczeniu Wigilii.
W przeciwieństwie do toruńskich mieszczan, którzy penetrują okoliczne sklepy w poszukiwaniu ostatnich prezentów. Nieliczni, a jednak widoczni w tym tłumie turyści poruszają się wolniej, usiłują coś fotografować, w sumie trochę zagubieni. Nie dotyczy to Japończyków, którzy z nabożeństwem kupują pierniki.
Bo przecież tak jak niemiecka Norymberga, polski Toruń piernikami stoi. I to już od XIII wieku. Piernikowe sklepy, jak choćby te dwa na Żeglarskiej, nigdy nie narzekają na brak klientów. Trzeba jednak wiedzieć, że te najpiękniejsze, figuralne - w formie karocy, anioła, Matki Boskiej z Dzieciątkiem czy żłóbka - są twarde. Za to świeżutkie "Katarzynki, katarzynki, przysmak chłopca i dziewczynki", albo małe pierniczki nadziewane morelową, bądź różaną konfiturą i oszronione lukrem rozpływają się w ustach.
Warto zajrzeć do apteki. Przezorni, pamiętający o możliwych skutkach świątecznego braku umiaru w jedzeniu i piciu zachodzą Pod Lwa przy Rynku Nowomiejskim albo do Królewskiej, założonej w 1389 r. przez Alberta z Wrocławia - najstarszej w Toruniu i jednej z najstarszych w Polsce. Torunianie nazywają ją Pod Orłem, od rzeźby znajdującej się nad wejściem. I wolą historyczne apteki od tych nowoczesnych, ceniąc staroświeckość wystroju, w którym dominuje ciemne drewno, mleczne szkło, porcelanowe moździerze. Przypomnijmy, że piernik traktowany był niegdyś jako środek leczniczy. Czerstwy, pełen zamorskich, "piernych", czyli pieprznych ingrediencji, mógł być antidotum na kłopoty z trawieniem.
Ulice pustoszeją, nieliczni przechodnie wydłużają kroku. Pora się śpieszyć, bo zbliża się czas Wigilii. Brzęczą dzwonki w obładowanych saniach Świętego Mikołaja, z uchylonych okien wymykają się boskie aromaty - grzyby na uszka, smażona kapusta, drożdżowe ciasto...
Powoli gaśnie dzień i jedne po drugich zapalają się okna toruńskich kamienic. Domy dawnego patrycjatu mogą budzić podziw, choć klasycyzm ogołocił z ozdób wiele elewacji. Kilka jednak przetrwało, jak choćby reprezentacyjna kamienica Pod Gwiazdą, pod numerem 35 Staromiejskiego Rynku.
Patrząc na Toruń z drugiej strony Wisły, zobaczymy nadbrzeżną przestrzeń ściągniętą czerwoną taśmą murów, sponad których wzbijają się ku niebu kościelne wieże, z najbardziej monumentalną, tą od świętych Janów. To właśnie z niej zabrzmi o północy głęboki, spiżowy głos Tuba Dei, wieszczący narodzenie Pańskie i wzywający na pasterkę. Cały gród zdaje się dygotać w rytmie majestatycznie bijącego, liczącego ponad 500 lat dzwonu. Z katedry, zaraz po pasterce, wierni śpieszą do Betlejki, ustawionej na Starym Rynku, aby w żłóbku, na sianie, złożyć symboliczną figurkę, której oprócz Maryi i Józefa strzec będą najprawdziwsze owieczki i osioł.
Największe tłumy zbierają się w kościele garnizonowym św. Katarzyny Aleksandryjskiej, tej nocy przemienionym w wielką pasterską szopę, której centrum stanowi żłóbek przy ołtarzu, ocieniony strzechą, z wszelakim sprzętem, jakiego pewnie używali także biblijni pasterze strzegący trzód na betlejemskich polach. Uroku i autentyzmu tej sielskiej scenerii dodają żywe zwierzęta - owieczki, króliki, ptactwo. Pianie miniaturowego kogutka podczas podniesienia można uznać za przejaw szacunku wyrażanego przez wszelkie stworzenie boże dla Przychodzącego. Wokół pachnie świerkiem i choć wiadomo, że bardziej zdałyby się tu palmy niż choinki, to i tak wszyscy z zapartym tchem przeżywają każdą chwilę bożonarodzeniowej, rozkolędowanej liturgii. Pasterki odprawiane są też w starutkim św. Jakubie, w monumentalnej Najświętszej Maryi Pannie i w klasycystycznym kościele oo. Jezuitów, zwanym kościołem akademickim, którego zaletą jest porządne ogrzewanie.
Po pasterce mieszkańcy Torunia nie od razu wracają do domów. Zwłaszcza gdy noc jest pogodna, trochę mroźna i śnieżna, nie zaś wietrzna i deszczowa, o co nietrudno w pobliżu Wisły. Całe rodziny spacerują wokół Betlejki na Starym Rynku, robią sobie zdjęcia z Dzieciątkiem, Józefem i Maryją, próbują poklepać owieczkę lub poczochrać osła za uszami. Podziwiają ogromną choinkę stojącą tuż przy ratuszu stanowiącym przykład pięknego holenderskiego renesansu bądź gawędzą u stóp posągu Mikołaja Kopernika, któremu 6 grudnia studenci uroczyście przywdziewają czapeczkę świętego patrona. Rzeźbę odlano w ludwisarni Fischerów w Berlinie według projektu berlińskiego rzeźbiarza Fryderyka Tiecka w 1852 r. Młodzież odwiedza staromiejskie gospody, szynki i winiarnie. A ma w czym wybierać - tylko na Starym Rynku jest ich kilkanaście. Niektórzy idą wprost do Nieba w piwniczce ratusza. Od wieków było to miejsce składowania i handlu piwem, winem oraz innymi trunkami. Ze spisu przeprowadzonego w Toruniu w 1576 r. wynika, że w mieście działały aż 102 gospody. A miasto było bez porównania mniejsze od dzisiejszego. Inna sprawa, że gdy tylko zabrzmiał wieczorny dzwon, a straż miejska zaczynała swoje tradycyjne nawoływanie "Już dziesiąta na zegarze, idźcie do snu gospodarze", za handel alkoholem i publiczne biesiadowanie można było trafić do miejskiego karceru.
Uchowała się też gospoda Pod Modrym Fartuchem, przy Rynku Nowomiejskim, o tradycjach sięgających końca XV w. Nie ma już wprawdzie gospody Pod Dzikim Mężem na rogu św. Ducha i Różanej, przed którą stała figurka tegoż z solidną maczugą, ale zapewniam, że dzikich mężów i tak nie brakuje w naszym dziwnym świecie. I lepiej jest się z nimi nie spotykać, zwłaszcza w czas tej pięknej, cichej, świętej nocy. Wesołych świąt!