I stało się w owe dni...

Z Nazaret do Betlejem. Podróż tak ważna, a wiemy o niej tak niewiele...

"I stało się w owe dni, że wyszedł edykt cesarza Augusta, aby spisać wszystkich mieszkańców świata. Pierwszy taki spis miał miejsce, kiedy Syrią zarządzał Kwiryniusz. I szli wszyscy, aby dać się zapisać; każdy do swego miasta. Także Józef wyszedł z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawida, które zwano Betlejem - był bowiem z domu i rodu Dawida - by się zapisać wraz z poślubioną mu Marią, która była brzemienna".

Tak Ewangelia św. Łukasza (przekład tu i dalej trzech biblistów trzech wyznań i trochę mój) informuje o tej podróży, która zmieniła historię świata. Brzmi to okropnie patetycznie, ale przecież urodzenie Jezusa rozpoczyna kalendarz naprawdę światowy. Łukasz nazywa światem imperium rzymskie, utożsamia krąg śródziemnomorski z całym światem - a wydarzenie, o którym napisał, przyczyniło się do powstania cywilizacji, która wyszła daleko poza ten krąg.

***

Podróż tak ważna, a wiemy o niej tak niewiele... Dokładnie tyle, ile przytoczyłem wyżej z tej Ewangelii. Marek ani Jan w ogóle nie zajmują się dzieciństwem Jezusa, Mateusz, owszem, ale ma własną wersję wydarzeń. Z jego tekstu wyraźnie wynika, że rodzice Jezusa zamieszkali dopiero po Jego urodzeniu w Betlejem. Gdzie przedtem mieszkali, nie podaje; może uważał, że właśnie w tej miejscowości, skąd był ród Józefa. Mamy tu różnicę nierzadką w ewangeliach: ich autorzy i redaktorzy korzystali z różnych tradycji oraz nie dbali o ścisłość faktograficzną. To ambicja czasów znacznie późniejszych - w tamtych pisarstwo historyczne miało zawsze jakieś przesłanie moralne czy religijne, ważniejsze dla autora niż przebieg wydarzeń. Dlatego na pytanie, który ewangelista ma rację, odpowiadamy, że jako faktograf Łukasz, bardziej dbały o fakty historyczne niż Mateusz, niemniej jako teologowie obaj (dla Mateusza po prostu inne szczegóły były ważniejsze).

Mało wiemy o wędrówce do Betlejem z samego tekstu ewangelii, ale możemy wspomóc wyobraźnię, korzystając z innych źródeł. Bezsporne są fakty geograficzne. Otóż była to podróż przez prawie całą ziemię Izraela. Nazaret jest w jej północnej części, Galilei, Betlejem w południowej, Judei. Dzieli je przeszło 100 kilometrów. Następny wyznacznik geograficznej tej trudnej wówczas podróży to ukształtowanie terenu. Z pobieżnych lektur biblistycznych wywnioskowałem, że Judea jest górzysta, a Galilea nie, więc gdy wjechałem do Nazaretu dość ostro pod górę, zadziwiłem się. Zadziwiłem się, co prawda również widząc autobus miejski linii 7 - to dzisiaj miasto, nawet z uniwersytetem - ale dla naszego tematu ważniejsze jest to pierwsze zdziwienie. Tak, Ziemia Święta to stanowczo raczej Podhale niż Mazowsze! Północna część Galilei to góry całkiem spore (do 1200 m), południowa z Nazaretem równiejsza, ale nie równina, a dalej na południe mamy pasmo górskie ciągnące się aż do Judei. Dodajmy, że od wschodu Palestyna graniczy z rowem tektonicznym, czyli stopniowo zapada się pod ziemię: powierzchnia Morza Martwego leży prawie 400 m pod poziomem morza! Z podróży do Izraela zostało mi wrażenie kraju groźnie górskiego, bo góry tam na dodatek bezdrzewne.

***

Wracam do trasy Świętej Rodziny. Szła ona oczywiście terenami łatwiejszymi do przebycia: albo po zachodniej stronie pasma górskiego, przez środkową część Palestyny, Samarię, albo po wschodniej stronie rowu tektonicznego i płynącej w nim rzeki Jordan. Ta druga droga była milsza nie tylko dlatego, że pozwalała ominąć owo centralne pasmo górskie. Omijała także lud skonfliktowany z Żydami - Samarytan. Można co prawda przypuszczać, że rodzice Jezusa, który wygłosi sławną przypowieść o Samarytaninie miłosierniejszym niż kapłan żydowski, byli otwarci na tę inność, ale to już na pewno tylko hipoteza.

Napisałem, że Józef i Maria szli. Może jednak jechali - może mieli osiołka; koń był rzadkością, tamte wierzchowce nie, a Maria była w dziewiątym miesiącu ciąży. Pewne jest natomiast, że nie mieli pojazdu - rydwany były luksusem. Musieli nocować po drodze, bo ta podróż była wtedy parodniowa. Giuseppe Ricciotti, autor znanej książki "Życie Jezusa Chrystusa", pisze, że "trzy lub cztery noclegi spędzili albo w jakimś znajomym domu, albo, co jest prawdopodobniejsze, w schroniskach publicznych, położonych przy drodze. W tym wypadku musieli spać na ziemi wraz z towarzyszami podróży, między wielbłądem a osiołkiem". Wierzchowcem bywał też, zapomniałem dodać, wielbłąd, ale nie dla skromnych nazaretańczyków. Alternatywą dla osła był w ich przypadku najwyżej muł.

Chyba mogła się też zdarzyć skrajna niedogodność podróży, mianowicie napad rabusiów. Czytamy o czymś takim w przypowieści o Samarytaninie, niebezpieczeństwo czyhało i na wędrowników z Nazaretu. No i na pewno pod koniec droga była szczególnie uciążliwa, bo Betlejem, podobnie jak Jerozolima, leży bardzo wysoko: 770 m nad poziomem morza. Jeżeli Józef i Maria szli (jechali) od strony Jordanu, musieli pokonać jeszcze większą różnicę wysokości, bo startowali poniżej tego poziomu. To niemal tak, jakby wspinali się na Giewont.

***

Może jednak wszystkie te problemy zewnętrzne były niczym w porównaniu z tymi, które gnębiły ich w myślach. Oboje cieszyli się na pewno nadzieją na potomka, i to tak niezwykłego. Ale czy właśnie owa niezwykłość nie budziła w nich lęku? Świadomość, że wnet staną przed sprawami przekraczającymi wszelką ludzką miarę? Anioł zwiastował Marii, że jej Syn będzie kimś niezwykłym, "będzie wielki i otrzyma imię: Syn Najwyższego, i da Mu Pan, Bóg, tron Dawida, Jego Ojca. Na wieki będzie królował nad domem Jakuba i królestwu Jego nie będzie końca". Pewnie jednak nad niepokojem górowała niesłychana radość.

Więcej o: