Bombaj: Bollywood Café

Jeden dzień w Bombaju to jak obiad w proszku - za mało, żeby się nasycić

Samolot ląduje na ogromnym lotnisku - otaczające go budynki wyglądają jak z tektury. Bombaj to brama do Indii, przez którą napływają miliony turystów, Hindusów i imigrantów z całej Azji. Infrastruktura dookoła płyty lotniska wydaje się prowizoryczna, tak jakby wielki moloch budynku przylotów i odlotów został postawiony tylko na chwilę, by wchłonąć podróżującą masę, a po jej wypluciu - rozsypać się na kawałki. W środku dosyć brudno i tłocznie. Witamy w Indiach, tutaj możecie spodziewać się wszystkiego! - taki napis powinien wisieć przy wyjściu.

***

Jest ciepła grudniowa noc, powietrze rześkie, niebo gwieździste, a liczba osób oferujących swoje usługi przekracza możliwości percepcyjne jednego człowieka. Upychamy się z ogromnymi plecakami w maleńkiej żółtej taksówce, którą mężczyzna w turbanie zdaje się dźwigać na własnych plecach. Do centrum Bombaju, gdzie znajduje się nasz hotel, jest 30 km. Obrzeża miasta pogrążone są we śnie, po ciemnych ulicach wałęsają się bezpańskie psy. Klimat jak z amerykańskiego horroru z lat 30. Slumsy ciągną się przez kilkanaście kilometrów - mieszkania z papieru, gałęzi, szmat. Po kilkunastu minutach okolica zaczyna się trochę urbanizować, wciąż jednak zastanawiam się, gdzie są sklepy, parki, przejścia dla pieszych - atrybuty normalnego miasta, których pod osłoną nocy (a może zmęczenia) nie dostrzegałam...

Indie są podobno miejscem, które można od razu pokochać lub znienawidzić. Od mojej pierwszej przejażdżki taksówką z milczącym Sikhem wiedziałam, że należę do tej pierwszej grupy.

Poranek nadchodzi szybko, o wiele za szybko, by się wyspać. Już koło siódmej hotel wypełnia się głosami, tak jak ulica na zewnątrz. Pierwszy i ostatni dzień w Bombaju. Trzeba się trochę rozejrzeć.

***

Bombaj (do 1995 r. Bombaj), stolica stanu Maharasztra, leży na wyspie Salsette na Morzu Arabskim. Niezwykle rozległa metropolia jest szóstą aglomeracją na świecie. Dane z 2005 r. mówią o 17 mln mieszkańców, prognoza na 2006 r. przewiduje wzrost o kolejne 2. Sami Mumbaikar (jak się tu ich nazywa) nie wiedzą, że jest ich tak dużo. Pytani podają liczbę kilku milionów. To zrozumiałe - trudno oszacować, ilu ich jest, skoro mnóstwo ludzi mieszka na ulicy lub w prowizorycznych szałasach z tektury i szmat.

Klimat centrum jest jarmarczny. Wszędzie coś się sprzedaje, produkuje, oferuje lub po prostu żebrze. Dla niektórych Hindusów żebranie to praca, której poświęcają kilka godzin dziennie. Do przeżycia wystarczy im kilkadziesiąt rupii (około 1 dolara), a po ich zdobyciu kupują jedzenie i przez resztę dnia oddają się kontemplacji.

Na śniadanie idziemy do vada pavs , jednego z kilku barów szybkiej obsługi, gdzie jemy samosy (smażone rożki z nadzieniem warzywnym), popijając masala chai , czyli herbatą z mlekiem i przyprawami. Wśród nich króluje garam masala - czarodziejska mieszanka, na którą nie ma stałego przepisu i która jest tajemnicą każdej gospodyni czy szefa kuchni. Aromatem przypomina trochę znane w Europie curry , ale dla Hindusa takie porównanie to obraza.

W dawnych Indiach, będących pod wpływem kultury wedyjskiej, praktycznie nie jedzono mięsa. Wedy, święte księgi hinduizmu, nauczają, że wszelkie życie jest święte, a zabijanie niewinnych stworzeń jest gwałceniem boskich praw (współcześni Hinduiści - ok. 82 proc. społeczeństwa - też praktykują wegetarianizm; jednak menu jest niezwykle urozmaicone).

Zwyczaj jedzenia mięsa wprowadzili najeźdźcy, zwłaszcza Mongołowie, którzy przybyli kolonizować subkontynent w XVI w., Portugalczycy, przez cztery wieki panujący w rejonie Goa, a także koloniści brytyjscy.

***

Jeden dzień w Bombaju to jak obiad w proszku - za mało, żeby się nasycić. Zwiedzanie zaczynamy od najsłynniejszego punktu widokowego - Bramy do Indii (Gateway of India). Zbudowana na wzór XVI-wiecznej architektury Gudżaratu miała uczcić wizytę króla Anglii Jerzego V i jego żony Marii w 1911 r. Łuk o wysokości 26 m wznoszono prawie dziesięć lat! Jest główną atrakcją turystyczną miasta, a ponieważ po drugiej stronie znajduje się luksusowy hotel Taj Mahal, turyści i miejscowi mieszają się tu jak w tyglu. To tutaj w sierpniu 2003 r. na pobliskim parkingu terroryści zdetonowali bombę, zabijając wiele osób. Chodząc po bombajskich ulicach, co krok trafiamy na grupy pięknych Hindusek w sari, przy których moje dżinsy i T-shirt wyglądają jak imitacja kobiecości.

Billboardy na ulicach, plakaty filmowe i telewizja pokazują bardzo zmysłową rzeczywistość - piękne kobiety i mężczyźni tryskają erotyzmem. Jesteśmy przecież w Bombaju, na świecie znanym jako Bollywood, miejsce narodzin hinduskiej kinematografii. Pierwszy film powstał tu już w 1896 r., dziś produkuje się ich ok. 200 rocznie. Nigdzie w Azji nie ma więcej kin, tu jest największa kopuła IMAX-u.

Opowiadano nam, że w Bollywood modne są ostatnio filmy z udziałem cudzoziemców, którym, często - dosłownie na ulicy - proponuje się statystowanie w filmie. W poszukiwaniu reżyserów i producentów gotowych nas zatrudnić idziemy na kawę do Bollywood Café. Nie mamy szczęścia. Prócz nas siedzi tylko starszy pan, który uparcie wpatruje się w mój inspirowany azjatycką modą turban.

Importowane dobra i obyczaje przegrywają tu z lokalnymi. Przeciętny Hindus najczęściej jada tradycyjne potrawy w lokalnych barach, filmy z Hollywood osiągają zaledwie pięcioprocentową cześć wpływów produkcji bollywoodzkich, a najpiękniejszym strojem dla kobiety jest wciąż sari, a nie spódniczka mini. Hinduskie elity mogą jeździć mercedesami i jadać sushi, ale większość miliardowej społeczności Indii czuje się bliżej świata riksz, hinduskich zwyczajów i potraw.

***

Dalsze zwiedzanie upływa nam na spacerach po okolicy. Zachwycamy się oryginalnymi budowlami. Najstarsze z nich, słoniowe jaskinie (Elephanta Caves), pochodzą z XIII w., kiedy Bombaj należał do państwa Gudżarat (obecnie drugi największy uprzemysłowiony stan w Indiach). Znajdują się na maleńkiej Wyspie Słoni, oddalonej ok. 10 km od Bramy do Indii. W ich wnętrzach znajdują się wykute w skale świątynie, z wizerunkami bogów, rzeźbami i kolumnami. Na wyspę można popłynąć łódką (15 min.). To dosyć ekscytujące przeżycie, głównie z powodu stanu łódek i niefrasobliwości przewoźników. Przy brzegu turystów wita statua słonia - stąd nazwa wyspy i jaskiń.

W 1534 r. Bombaj zajęli Portugalczycy, a ponad sto lat później królowa Katarzyna de Braganza przekazała go angielskiemu królowi Karolowi II. W 1668 r. został wydzierżawiony Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej za 10 funtów rocznie.

Wpływy wielu kultur są widoczne na każdym kroku. Z okien taksówki oglądamy meczet i grobowiec Haji Ali Dargah zbudowany przez bogatego arabskiego kupca. Wygląda, jakby pływał na środku morza, podświetlony ulicznymi latarniami. Podobno jest połączony ścieżką (widoczną tylko podczas odpływu) z położoną na wyspie świątynią hinduistyczną Mahalaxmi.

Ale my już tego nie zobaczymy. Dzień się kończy, jutro rano lecimy na Goa zobaczyć, jak w tej dawnej kolonii portugalskiej świętuje się Nowy Rok.

W sieci

http://www.esky.pl

http://indie.sfc.pl/index.html

http://www.indie.travel.pl

http://www.indiatravelog.com

Więcej o: